Słynny pisarz i historyk Pliniusz Starszy twierdził, że w I wieku n.e. co roku do starożytnego Rzymu z Indii trafiały towary warte 100 milionów sesteców. Była to oszałamiająca kwota równa w przybliżeniu 1/6 całego budżetu przeznaczanego na ogromną armię antycznego imperium. Zachowane źródła wskazują, że wcale nie przesadzał. O tym jakie towary płynęły do Cesarstwa ze Wschodu pisze William Dalrymple na kartach książki Złoty Szlak.
Morskie podróże do Indii i z powrotem nabrały tempa, gdy żeglarze nauczyli się wykorzystywać wiatry monsunowe do pokonywania otwartych oceanów — według zachodnich autorów po raz pierwszy dokonał tego grecki kapitan Hippalus w I wieku p.n.e.
Reklama
Floty płynące do starożytnego Rzymu
Lecz to klęska flot Kleopatry i Marka Antoniusza w nieszczęsnej bitwie morskiej pod Akcjum 2 września 31 roku p.n.e. odmieniła bieg rzeczy. Śmierć Antoniusza i Kleopatry w Aleksandrii rok później i przyłączenie Egiptu do Cesarstwa dało Rzymowi pełnię władzy nad bogatymi portami Morza Czerwonego. Doprowadziło to do powstania dużych flot handlowych, pływających okresowo między dwoma światami, co dało indyjskim i rzymskim kupcom szansę na bezpośredni kontakt.
Według Strabona rzymska władza nad Egiptem sprawiła, że w porównaniu z okresem ptolemejskim żegluga do Indii zwiększyła się sześciokrotnie: „dawniej nawet dwadzieścia statków nie zapuszczało się do Zatoki Arabskiej, dziś zaś wysyłane są wielkie floty”. Rocznie z jednego tylko portu wypływało do Indii sto dwadzieścia łodzi.

Nowe szlaki morskie sprowadziły ponadto do Rzymu co najmniej trzy indyjskie poselstwa, z których dwa przybyły z coraz lepiej prosperującego Południa, dobrze zintegrowanego z rzymską siecią handlową.
Szkutnictwo w starożytnych Indiach było doskonale rozwinięte, a wytrzymałe statki oceaniczne budowano od około II wieku p.n.e. Największe z nich miały po dwa stery i trzy kwadratowe maszty. Mogły z łatwością pomieścić tysiąc pasażerów albo trzy tysiące amfor i odbyć podróż tam i z powrotem przez Morze Czerwone czy Południowochińskie. Uwieczniono je na malowidłach ściennych w Adźancie i drobiazgowo opisano w buddyjskich dźatakach.
Reklama
Towary importowane do starożytnego Rzymu
Mniej więcej od tego czasu zaczynają pojawiać się doniesienia o obecności Indusów na pokazach i turniejach w Aleksandrii, a także opowieści o indyjskim radży, który przybył do wielkiego śródziemnomorskiego portu, aby zwiedzać i handlować, i który najwyraźniej zakupił sobie w porcie dom. Aleksandria stała się węzłem komunikacyjnym, do którego trafiały towary z Indii i Morza Czerwonego i skąd eksportowano je przez Morze Śródziemne do Rzymu i dalej.
To właśnie kupcy tacy jak oni od I wieku sprowadzali do Egiptu wiele indyjskich dóbr luksusowych, na które było duże zapotrzebowanie w całym Cesarstwie Rzymskim: diamenty (warte więcej niż złoto), rubiny, ametysty i onyks; pasiasty czarny chalcedon i karmazynowy sardonyks; heban, drewno tekowe, drewno sandałowe i krwistoczerwony koral; kły słoni, skorupy żółwi, indyjską bawełnę i chiński jedwab oraz inne cenne tkaniny; jak również siodła i pod koniec okresu rzymskiego nowy azjatycki wynalazek — strzemiona.

Aleksandryjskie taryfy celne wymieniają inne popularne towary z Azji Południowej, na które archeolodzy się nie natknęli, a wśród nich „malowane zasłony”, „indyjskie narkotyki”, „indyjskie włosy” i „indyjskich eunuchów”.
Żaden z tych towarów nie był tani, choć niewiele dorównywało ceną indyjskiej kadzielnicy z kryształu górskiego, na którą według Pliniusza pewna zamożna rzymska matrona wydała sto pięćdziesiąt tysięcy sesterców, albo jeszcze bardziej ekstrawaganckim indyjskim szmaragdom i perłom noszonym przez małżonkę Kaliguli, Lollię Paulinę — we włosach, na szyi, a nawet na butach — wartym czterdzieści milionów sesterców (rachunek pokazywała każdemu niedowiarkowi).
Reklama
Tygrysy, lamparty i nosorożce
Rzymianie importowali przez porty Morza Czerwonego także indyjskie lustra z kości słoniowej, szkatułki i rzeźbione meble. Z tego okresu pochodzi słynna indyjska figurka z kości słoniowej, przedstawiająca zmysłową kurtyzanę czy też jakszinię, niemal nagą, jeśli nie liczyć pasa utrzymującego na miejscu prześwitującą chustę, naramienników i bransoletek ghunghru.
Postać ta ma długie włosy, misternie splecione i ozdobione klejnotami, a z prawej i lewej strony towarzyszą jej dwie służki. Figurka była kiedyś częścią rzeźbionego krzesła z kości słoniowej, a może uchwytu lustra. Znaleziono ją wśród ruin Pompei, gdzie w pobliżu Porta Marina istniał również sklep sprzedający podobne szkatułki, tabliczki i meble z kości słoniowej — własność Furiusza, faber et negotiator eborarius, wytwórcy i sprzedawcy wyrobów z kości słoniowej.

Zainteresowaniem cieszyły się także inne egzotyczne towary. Rzym importował wiele dzikich zwierząt do walki w Koloseum i na innych rzymskich arenach: tygrysy, lamparty, pantery, czasem niesforne nosorożce. Statki pływające po Morzu Czerwonym były ogromnych rozmiarów, zwłaszcza te do przewożenia słoni, i potrzebowały znacznie szerszych miejsc do cumowania niż te obsługujące Morze Śródziemne.
Fortuny zbijane na handlu przyprawami
Indusi przywozili ponadto kadzidło i przyprawy: gałkę muszkatołową, goździki i podobną do cynamonu roślinę zwaną malabathrum, której liście wyciskano w celu uzyskania perfum. Przede wszystkim jednak przywozili pieprz — duże ilości tej przyprawy znaleziono na terenie Berenike, w ceramicznych słoikach w kształcie torpedy ważących przeszło dziesięć kilogramów.
Reklama
Fortuna zbita na handlu pieprzem może kryć się za piękną mozaiką z IV wieku, pokrywającą absydę luksusowo urządzonej rzymskiej willi przy Piazza Armerina na Sycylii. Widnieje na niej bogini o indyjskim wyglądzie albo jakszini, najwyraźniej skopiowana z indyjskiego oryginału, w towarzystwie słonia i tygrysa.
Stoi na tle pnączy czarnego pieprzu i tropikalnego drzewa, prawdopodobnie z gatunku tych dających wonne drewno agarowe, a w ręku trzyma trąbę słonia przypominającą róg obfitości. Podobnie jak jej indyjskie odpowiedniczki z tego okresu ma na sobie prześwitującą szatę, być może z indyjskiego muślinu — dokładnie taką, na jaką ciskał gromy Pliniusz.

Niewykluczone, że dla kupca, który umieścił ją w samym centrum swojej willi, stanowiła uosobienie Indii, gdzie zdobył majątek. W głębi włoskiego lądu znajdziemy inne jeszcze ślady fortuny zbitej na handlu w Indiach — nagrobek z wyrzeźbionym wizerunkiem wielbłąda niosącego amfory z winem. Należał on prawdopodobnie do rodziny Petycjuszy, znanych eksporterów wina, których graffiti znaleziono w kamiennym schronisku przy pustynnej drodze prowadzącej znad Nilu do Berenike.
Pieprz nawet w puddingu
Skala handlu towarami w obu kierunkach była tak wielka, że indyjski eksport docierał nie tylko do rzymskiej elity Włoch i Sycylii, lecz także do zwykłych ludzi żyjących na rubieżach Cesarstwa. Jednym z nich był Gambaks, syn Tappo, rzymski żołnierz stacjonujący w obozie Windolanda na terenie zewnętrznego bastionu Cesarstwa, przy murze Hadriana w Northumberland.
Reklama
Na tabliczce Gambaks zapisał zamówienie na indyjski pieprz o skromnej wartości dwóch denarów. W ten sposób być może chciał urozmaicić swoje mało wykwintne rzymsko-brytyjskie jadło — drobna przyjemność, mająca mu umilić wypatrywanie ponad blankami nagich, pokrytych tatuażami i wymachujących włóczniami Piktów i jeszcze bardziej dzikich Kaledończyków, wykrzykujących z lasów i bagien niezrozumiałe obelgi pod adresem Rzymian.
Pod koniec I wieku indyjski pieprz był już niemal równie łatwo dostępny jak dziś. Osiemdziesiąt procent z czterystu siedemdziesięciu ośmiu przepisów, znajdujących się w rzymskiej książce kucharskiej Apicjusza, wymagało dodatku pieprzu, nawet te dotyczące przygotowania puddingu.
Wciąż był to jednak kosztowny przysmak. Hiszpański poeta Marcjalis, żyjący w I wieku, żalił się, że ilość pieprzu, której jego kucharz potrzebuje do przyrządzenia dzika, doprowadzi go do bankructwa. Tamilskie i sanskryckie słowa oznaczające cukier, imbir, pieprz, drewno sandałowe, beryl, bawełnę i indygo trafiły do łaciny, a stąd do współczesnego języka angielskiego: „pieprz” i „imbir” to słowa zapożyczone z tamilskiego — odpowiednio pipali i singabera.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Williama Dalarymple’a pt. Złoty Szlak (Oficyna Wydawnicza Noir sur Blanc 2025). Przekład: Berenika Janczarska.
Jak Azja stworzyła Europę








