Spokojne momenty na rampie Treblinki należały do wyjątków. Bo większość wagonów, które tu przyjeżdżały, to były śmierdzące chlorem, moczem i strachem towarowe lory. Nie posiadały miejsc siedzących, do załatwiania potrzeb fizjologicznych służyło wiadro w rogu. Transportowani — przecież trudno ich nazwać pasażerami — domyślali się, że nie jadą do pracy.
Do środka wpychano po sto i więcej osób. Dwadzieścia takich wagonów wjeżdżało na rampę i wtedy zaczynał się brutalny rozładunek.
Reklama
To było nadludzkie wyzwanie
Oskar Strawczyński dojechał do Treblinki 5 października 1942. Jego podróż trwała kilkanaście godzin. On, jego żona i dzieci jakoś ją znieśli, ale dla rodziców Malki i Józefa to było nadludzkie wyzwanie. W wagonie był potworny ścisk, Niemcy wepchnęli doń ponad 150 kobiet, mężczyzn i dzieci.
Niektórzy byli już ranni, tak jak znany mu z Łodzi adwokat. 60-latek miał pecha, podczas załadunku żandarmi rozbili mu głowę nahajką. Nahajki poszły w ruch także podczas rozładunku. Gdy tylko otwarły się drzwi na zmaltretowanych rzucili się ukraińscy wachmani. Bijąc i krzycząc, zagnali wszystkich na wielki plac między barakami.
„Na placu — relacjonuje Strawczyński — mężczyznom kazano natychmiast oddzielić się od kobiet i dzieci, przy czym mężczyźni zostali ustawieni po prawej, kobiety zaś po lewej stronie”. Następnie kazano im się rozebrać do naga, kobiety zaś zagnano do baraku. W tym czasie do grupy Strawczyńskiego podjechał na koniu komendant placu.
Wybrał ok. 50 mężczyzn, przeważnie rzemieślników. Wszystko odbyło się tak błyskawicznie, że Oskar nie zdążył nawet pożegnać się z bliskimi. Tu kończy się jego opis. Kolejne zdanie dotyczy już metody odparowania obciętych kobietom włosów, które następnie suszono i w pakach wysyłano do Niemiec. Robiono z nich materace, ale o tych wszystkich detalach Strawczyński dowiedział się potem.
Reklama
„W przeciągu godziny albo dwóch było po wszystkim”
Aby poznać szczegóły pierwszych trzydziestu, czterdziestu minut w Treblince — musimy towarzyszyć innym świadkom wydarzeń. Abraham Kolski również przyjechał z Częstochowy, trzy dni przed Strawczyńskim. Zaraz po wyjściu z wagonu rozległ się głośny lament kobiet i dzieci. To tylko rozjuszyło wachmanów. Wściekli bili nahajkami.
W bramie na plac stał esesman zwany „Akiwą”. To był Oberscharführer Kurt Küttner, kierownik podobozu pierwszego. W ręku trzymał bat. Zamachnął się i trafił Kolskiego w głowę. Ten zamroczony skręcił w prawo. I to zdecydowało o jego losie. Kilka godzin później dowiedział się, że był szczęściarzem.
„Pozostali, którzy poszli na lewo, już nie żyją. W przeciągu godziny albo dwóch było po wszystkim” — opowiedział wysłannikom Instytutu Yad Vashem w 1980 roku.
„Tego nie da się opisać, jak bili”
Borys „Kazik” Weinberg przyjechał do Treblinki z Warszawy. W jego wagonie tłoku nie było, najwyżej sto osób. Po rozdzieleniu z matką ktoś kazał mu zostać na placu. Wtedy otwarła się brama i wprowadzono nową grupę więźniów.
Reklama
Niemcy i Ukraińcy zaczęli ich straszliwie bić. „Tego nie da się opisać, jak bili” — wspominał „Kazik”. W ruch poszły nie tylko nahajki, ale i metalowe drągi. Jeden z niemieckich oficerów spuścił ze smyczy psa. Ten gryzł i szarpał ludzi, aż ci znieruchomieli. Mimo to pozostali próbowali utrzymać szereg. Nie udało się. Pierwszy wywrócił się na drugi, drugi na trzeci. „Zrobiła się kupa z ciał”.
Gdy ludzie się podnieśli, zostali zagnani do baraku. Moment ten wykorzystał jeden z nowych. Odłączył się od grupy „Kazika” i wślizgnął w szeregi pobitych, ale jego zdaniem już bezpiecznych więźniów.
Przeliczył się, bo po chwili drzwi do baraku ponownie się otwarły i wyprowadzono na zewnątrz dwudziestu mężczyzn. Na oczach wszystkich zostali natychmiast rozstrzelani. Wtedy przed czoło wystąpił Hauptsturmführer Franz Stangl, komendant całego obozu.
„Złote góry obiecywał”
Powiedział: „Ihr habt hier was gesehen” (coś tu zobaczyliście) i dodał, że doszło do niemiłego incydentu. Otóż jeden z nowo przybyłych warszawiaków, gdy jego szalbierstwo zostało wykryte, zdradził, że w Treblince szykuje się bunt. Został ukarany, ale na wszelki wypadek reszta więźniów razem z nim.
Reklama
„»Mam rozkaz to samo zrobić z wami — dodał — ale nie chcę. Mam tutaj pracy auf Jahre lang (na długie lata). Kto będzie dobrze pracował, będziemy się z nim po ludzku obchodzili, dostaniecie jeść, prycze i kołdry do spania (…)«. Złote góry obiecywał” — relacjonował „Kazik”.
To uspokoiło trochę atmosferę. Reszta mężczyzn z transportu, rozbierała się już w spokoju. Kobiety zdjęły buty i weszły do baraku, również żeby się rozebrać i dać ostrzyc. „W ciągu pół dnia nie było śladu po całym transporcie”.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Michała Wójcika pt. Zemsta. Zapomniane powstania w obozach Zagłady: Treblinka, Sobibór, Auschwitz-Birkenau. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2021 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.