Prawdziwych bogaczy, którzy liczyli swoje „dusze” w dziesiątkach tysięcy albo nawet stracili ich rachubę, było w Rosji carskiej niewielu. Życie i domy większości szlachty siłą rzeczy pozostawały skromne i bezpretensjonalne. Oto ja wyglądały w wiekach XVIII i XIX.
W odróżnieniu od wielkopańskiego dworu, który wyrastał na wysoko położonym brzegu i górował nad okolicą, dom przeciętnego [rosyjskiego] ziemianina znajdował się w parowie, osłonięty od wiatrów i zimna. Ściany były zmurszałe, ramy okienne – nieszczelne, okna – popękane.
Reklama
Wiele posiadłości zachowało ten niepozorny wygląd przez niemal półtora wieku, od drugiego ćwierćwiecza XVIII aż do połowy XIX stulecia. Powodem była, oczywiście, bieda, której gospodarze nie potrafili przezwyciężyć, nawet bezlitośnie eksploatując swoich chłopów.
Wszystko było spróchniałe
Posiadłość znanego pamiętnikarza Andrieja Bołotowa w latach pięćdziesiątych XVIII wieku była wciąż tą samą chatką z trzema świetlicami (…).
Wszystko było spróchniałe. Parterowy domek bez fundamentów zapadł się w ziemię niemal po maciupeńkie okna. Z trzech pokojów największy, bawialnia, był nieogrzewany i dlatego rzadko używany. Stały w nim tylko ławy przy ścianach i stół przykryty kobiercem. Inne pokoje były zamieszkane.
Zimą od olbrzymich pieców buchało takie gorąco, że na skutek braku świeżego powietrza (lufcików nie było i nie otwierano okien) zdarzało się, że lokatorzy mdleli. Cucono ich, po czym znowu palono w piecu, zgodnie z zasadą, że „od gorąca nie łamie w kościach”.
Prawy kąt był zastawiony ikonami, umeblowanie stanowiły krzesła i łóżko. Drugi pokój był ciasny, pełnił jednocześnie funkcję zarówno izby dziecięcej, jak i lokajskiej albo czeladnej dziewcząt – zależnie od potrzeb.
Reklama
„Aż dziw brał że wszyscy się mieszczą”
Minęło niemal sto lat i oto jak wygląda w opisie współczesnych przeciętna posiadłość szlachecka połowy XIX wieku: dom podzielony jest prostymi przepierzeniami na kilka małych pokojów, takie cztery czy pięć klitek zajmuje liczna zazwyczaj rodzina, do której należą nie tylko dzieci, ale też rezydentki i dalsi zubożali krewni, wśród których bywają nierzadko niezamężne siostry gospodarza albo sędziwe cioteczki, ponadto – guwernantki, nianie, pokojówki i mamki.
Jelizawieta Wodowozowa, która często gościła w takich szlacheckich „gniazdach”, wspomina: „Gdy przyjeżdżałam czasem z wizytą, zaczynała się procesja domowników i aż dziw brał, jak i gdzie wszyscy się mieszczą w pokoikach malutkiego domu”.
Bogactwo zbudowane na nędzy chłopów
Mieszkańcom takiej skromnej posiadłości wspaniały styl życia wielmożów wydawał się bajką i nawet go nie zazdrościli – wyrastały na ten temat legendy. Zawiść pomieszaną z szacunkiem odczuwali raczej w stosunku do sąsiadów, którzy żyli wprawdzie nie w zbytku, ale dość zamożnie.
Właśnie tacy dobrze sytuowani ziemianie ze swoimi dworami stali się symbolem epoki prawa pańszczyźnianego. W przeciętnym majątku bywało sto, dwieście, a niekiedy nawet więcej zagród chłopskich, w których mieszkało od paruset do tysiąca albo dwóch tysięcy chłopów pańszczyźnianych.
Dom dziedzica znajdował się w niewielkim oddaleniu od wsi, czasami koło cerkwi. Był obszerny, ale przeważnie drewniany, piętrowy i koniecznie z „bawialnią”, w której przyjmowano gości i urządzano tańce. Podwórze, jak dawniej, zajmowały zabudowania gospodarcze: kuchnia, czeladna, spichrze, powozownia, stajnia.
W niektórych majątkach wznoszono nowy dom, nie burząc poprzedniego. Przeznaczano go dla najstarszego syna albo dla żony dziedzica, która z jakiegoś powodu nie chciała mieszkać pod jednym dachem ze swoim małżonkiem. W majątku Archangielskoje, jeszcze w czasach Golicynów, pojawił się dom, który nazwano „Kaprysem”. Powiadano, że księżna kazała go zbudować po burzliwej kłótni z mężem.
Nowy dom, w odróżnieniu od starego, w którym przez dziesięciolecia unosił się duch dawnych czasów, chętniej ozdabiano eleganckimi meblami, lustrami, obrazami. Jakiego rodzaju było owo malarstwo, można sobie wyobrazić na podstawie opisu prowincjonalnego domu ziemiańskiego, który pozostawił Iwan Turgieniew:
Wszędzie jakieś stare pejzaże, a także mitologiczne i religijne treści. Ale ponieważ wszystkie te obrazy bardzo sczerniały, a nawet się wypaczyły, to w oczy biły plamy cielistego koloru – albo pofałdowana czerwona tkanina na niewyraźnym tułowiu, albo łuk, unoszący się jakby w powietrzu, albo rozłożyste drzewo z błękitnym listowiem czy pierś nimfy z dużym sutkiem, przypominająca pokrywkę wazy do zupy, rozcięty arbuz z czarnymi pestkami, turban z piórem nad końską głową.
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Borysa Kierżencewa pt. Zniewolona Rosja. Historia poddaństwa. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2021 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
1 komentarz