Znana rosyjska dziennikarka Anna Politkowska została zamordowana 7 października 2006 roku. Zginęła w dniu 54 urodzin Władimira Putina. Czy śmierć opozycyjnej reporterki była prezentem służb specjalnych dla rosyjskiego prezydenta?
Anna Politkowska siedziała na posadzce windy. Nogi podkurczone, zwieszona głowa. Tak ujrzała ją 14-letnia dziewczynka, która na windę czekała na siódmym piętrze. Przestraszona zbiegła klatką schodową na dół.
Reklama
W tym czasie windę piętro wyżej ściągnęła starsza sąsiadka. Nie rozpoznała od razu Politkowskiej, której platynowe włosy opadały na twarz. Pobiegła do mieszkania po córkę. Dopiero ona dostrzegła leżący obok zwłok wojskowy pistolet Makarow, kaliber 9,2 mm.
Wydała wojnę Putinowi
Politkowska, znana na Zachodzie rosyjska dziennikarka śledcza, tak jak Litwinienko wydała Putinowi wojnę – informacyjną. Jako dziennikarka „Nowej Gaziety”, jedynego niezależnego dziennika w kraju, od 1999 roku pisała o horrorze wojny w Czeczenii i bestialskich mordach popełnianych przez Rosjan. W tym celu nauczyła się czeczeńskiego.
Z piórem w ręku walczyła o prawo do niezależnej informacji. Demaskowała niezliczone okrucieństwa, jakie odkrywała podczas podróży do Czeczenii. Czy dlatego zginęła? Zamachu na życie obawiała się od dłuższego czasu. Jesienią 2001 roku otrzymała pierwsze pogróżki. „Mój redaktor naczelny doradził mi opuszczenie Rosji”, zdradziła agencji AFP 61.
Uciekła do Wiednia, gdzie została stypendystką prestiżowego Instytutu Nauk o Człowieku. W ramach stypendium pisała książkę o relacjach rosyjsko-czeczeńskich. Dzień po jej wyjeździe z Moskwy napadnięto i śmiertelnie pobito jej sąsiadkę. Miała podobną do Politkowskiej sylwetkę i takie same platynowe włosy.
„Moje obawy nie są wyssane z palca”
Mimo to Politkowska wróciła do Moskwy. Nacjonalista Władimir Żyrinowski umieścił ją na liście wrogów narodu rosyjskiego. Niemal codziennie otrzymywała paszkwile z dołączoną zużytą prezerwatywą. Najdotkliwiej prześladował ją mjr Siergiej Łapin, były oficer Omonu (jednostki sił specjalnych) i weteran wojny czeczeńskiej, który do spółki z innym oficerem znęcał się przed laty w Groznym nad jednym studentem. Obcięli mu ucho, po czym ślad po studencie znikł.
Politkowska wytropiła przestępstwo. „Dlatego chce mnie zabić. Wiem, że moje obawy nie są wyssane z palca”, mówiła. Dzięki jej dossier Łapina skazano na 11 lat (kompan zapadł się pod ziemię).
Reklama
Listy z pogróżkami nadchodziły jednak także od osób wysoko postawionych w ministerstwach obrony i spraw wewnętrznych. Dla putinowskiej nomenklatury Politkowska stała się solą w oku, gdy publikacje o Czeczenii zaczęły przynosić jej międzynarodową renomę.
Publicystka została laureatką prestiżowej Nagrody im. Olofa Palmego i medalu niemieckiego PEN Clubu im. Hermanna Kestena. Im większe zyskiwała uznanie za granicą, tym bardziej rosły zastępy jej wrogów w kraju. W kręgach władzy uchodziła za zdrajczynię, gdyż jej oskarżenia rosyjskich wojskowych o znęcanie się nad separatystami niektórych z nich zaprowadziły przed sąd.
Sprawa Jurija Budanowa
Elza Kungajewa była śliczną 18-latką, kiedy 26 lutego 2000 roku płk Jurij Budanow, dowodzący 160. pułkiem czołgów, bestialsko ją zgwałcił i udusił. Nieco wcześniej, w sylwestrowy dzień 1999/2000 na jego rozkaz żołnierze starli z powierzchni ziemi czeczeńską osadę Duba-Jurt, pozbawiając 6 tys. ludzi dachu nad głową.
Na skutek publikacji Politkowskiej oficer stanął przed sądem wojskowym. Wytłumaczył jednak sędziom w mundurach, że w Kungajewej rozpoznał zamaskowanego strzelca, który położył trupem jego oficera.
Reklama
Pułkownika uwolniono od zarzutu. Na skutek protestów Rady Europy, Parlamentu Europejskiego i interwencji Politkowskiej sprawa dotarła do sądu apelacyjnego. Przed jego obliczem Budanow już nie stanął. Psychiatrzy uznali go za niepoczytalnego. I tylko dlatego, że zbliżały się wybory, w lipcu 2003 roku pułkownik otrzymał dziesięcioletni wyrok. To tylko jedna z wielu interwencji Politkowskiej, która rozsierdziła kamarylę Putina.
Atak na teatr na Dubrowce
Jeszcze bardziej dziennikarka zaczęła przeszkadzać ludziom Kremla po ataku terrorystycznym w Moskwie w październiku 2002 roku. Wtedy czeczeńscy terroryści wpadli do teatru na Dubrowce i uwięzili 1000 widzów. Atak transmitowały na żywo telewizje całego świata. Politkowska negocjowała z terrorystami. Nakłoniła ich do kapitulacji.
Mimo to Putin nakazał szturm sali teatralnej. Wszyscy terroryści zginęli, 129 zakładników udusiło się gazem. Rosjanie zaakceptowali te metody. Politkowska była wstrząśnięta:
Jesteśmy zdziczali. Tak zdziczali, że niejednemu robi się niedobrze. Apatia naszego społeczeństwa zdaje się nie mieć granic. I gwarantuje, że w następnych latach nasz naród wszystko Putinowi puści płazem.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Podczas negocjacji w teatrze na Dubrowce terroryści byli przekonani, że dziennikarka stanie po ich stronie. Wiedzieli, że w Czeczenii nie pisała raportów militarnych – interesowała ją perspektywa ofiar, życie codzienne ludności cywilnej terroryzowanej przez rosyjskich żołnierzy i uległe Moskwie jednostki Ramzana Kadyrowa (syna prezydenta Achmata Kadyrowa, wasala Putina).
50 wyjazdów do Czeczeni
Jej publikacje uderzały w rosyjskich wojskowych i ich czeczeńskich sojuszników. Nie zawsze zachowywała obiektywizm. W książce o drugiej wojnie czeczeńskiej forsowała kontrowersyjną, o ile nie błędną, tezę o wspieraniu przez Moskwę islamistycznego skrzydła czeczeńskich separatystów.
Reklama
Czeczeni uważali ją za swojego rzecznika. Prawie 50 razy przyjeżdżała do ich republiki, najczęściej bez ochrony, nierzadko przekraczając granicę w bagażniku samochodu, nocując w wojskowych punktach kontrolnych ze spartańskimi toaletami tylko dla mężczyzn.
Była zdyscyplinowana: nie paliła, nie piła, regularnie biegała. W domu każdego ranka, włącznie z weekendami, wstawała przed 7 00, by wyprowadzić van Gogha, swojego czworonoga, na spacer. Dwójkę dzieci nawet podczas ferii zapędzała do zadań z matematyki, wkuwania wierszy i gry na skrzypcach. Za to pozwalała im chodzić do szkoły w dżinsach, nie w mundurkach.
Pochodziła z rodziny ukraińskiego dyplomaty w radzieckiej służbie, należała więc do komunistycznej nomenklatury. Ojciec pracował przy ONZ w Nowym Jorku. Urodzona w USA miała podwójne obywatelstwo. Ale to ZSRR uważała za ojczyznę. Studiując w Moskwie dziennikarstwo, poznała męża, Aleksandra. Ten w okresie pieriestrojki zrobił błyskotliwą karierę telewizyjną. Ona w jego ślady poszła później. Kiedy wieczorem u niej na biurku paliła się lampka, mąż wychodził na piwo. Wracał, kiedy lampka gasła. Małżeństwo się rozpadło.
Próba otrucia
Czeczenia ją jednak uodporniła. Na swojego szefa, naczelnego „Nowej Gaziety” Dmitrija Muratowa, potrafiła nakrzyczeć jak generał na szeregowca Latem 2003 roku Muratow zakazał jej podróży do Czeczenii. Nie rozmawiała z nim tygodniami. Kiedy szef wyjechał na urlop, już siedziała w samolocie. Czające się wokół niej niebezpieczeństwo wyczuwała stale, szczególnie po tym, gdy we wrześniu 2004 roku podczas lotu do Biesłanu agent FSB wsypał jej do herbaty truciznę.
Reklama
Leciała na północny Kaukaz, by ponownie podjąć się misji negocjacyjnej – czeczeńscy terroryści uwięzili 1000 zakładników, tym razem uczniów, ich rodziców i nauczycieli. Zamiast na negocjacje trafiła do szpitala. Spadek cukru we krwi był tak znaczny, że w szpitalu otworzyła 250-gramowy słoiczek miodu i wylizała go do dna. Nieustanne pogróżki spowodowały, że w ostatnich miesiącach przed zamachem myśl o śmierci wręcz ją prześladowała.
Najczęściej w formie samobójczych wizji, o czym zwierzyła się mieszkającej w Londynie siostrze. I Litwinience, z którym utrzymywała przyjacielskie kontakty. Litwinienko nakłaniał ją do opuszczenia Rosji. Nie potrafiła; nie mogła rozstać się ani z rodzicami, ani z już dorosłymi dziećmi. Za każdym razem, gdy żegnała się z nimi, miała poczucie, że widzi je po raz ostatni. O wszechogarniającym uczuciu śmierci pisała książkę. Jeszcze w dniu zabójstwa manuskrypt trafił na policję. Ta zrekonstruowała przebieg zamachu
Ostatnie chwile Politowskiej
7 października 2006 w Moskwie padało Politkowska pojechała do redakcji, by oddać artykuł do poniedziałkowego wydania gazety. Potem zrobiła zakupy, nieco większe, bo także dla córki, która akurat remontowała mieszkanie. W supermarkecie Ramstore kamera zarejestrowała, jak poruszała się za nią niczym cień kobieta w przeciwsłonecznych okularach. To ona musiała poinformować zabójcę, który czaił się na klatce schodowej domu w centrum Moskwy.
Jego też nagrała kamera – szczupły mężczyzna w czapce bejsbolowej. Na klatce schodowej palił papierosa za papierosem. Sporą liczbę niedopałków policja znalazła między pierwszym i drugim piętrem. Po południu dziennikarka wróciła do domu. Obładowana siatkami weszła do windy. Zakupy zawiozła na siódme piętro i zjechała na parter po kolejne.
Wjechała raz jeszcze, zostawiła siatki i ponownie zjechała na dół. Otworzyła drzwi windy. Wtedy padły strzały. Dwa w klatkę piersiową, jeden w ramię, jeden niecelny. Piąty – w głowę – napastnik oddał dla pewności. Chybiony strzał z odległości dwóch metrów posłużył policji do sformułowania wniosku, że mordu dokonał amator, nie zawodowiec.
Tłumaczenia obozu Putina
Zamach wywołał poruszenie, choć bardziej na Zachodzie niż w Rosji. Zabójstwa dziennikarzy były po upadku ZSRR na porządku dziennym. W 1995 roku zginął dyrektor kanału telewizyjnego ORTV Władisław Listjew. W 2004 roku Amerykanin Paul Klebnikov (Paweł Chlebnikow), redaktor naczelny rosyjskiego „Forbesa”. Obydwu zabójstw nie wyjaśniono. Tym razem putinowskie media o zamach oskarżyły… Borysa Bieriezowskiego. Jaki motyw miałby mieć oligarcha?
Reklama
Chciał zaszkodzić rosyjskiemu prezydentowi. „To kolosalne straty dla międzynarodowego wizerunku Rosji. Od czego kupony odcinają te siły polityczne, które chcąc uderzyć osobiście w Putina”, tłumaczył rosyjski politolog Wiaczesław Nikonow.
Interpretację podchwycił sam prezydent; śmierć dziennikarki zaszkodziła mu „bardziej niż jej artykuły”, powiedział trzy dni po zabójstwie, kiedy z kanclerz Angelą Merkel spotykał się w Dreźnie. W tym czasie w Moskwie odbywał się pogrzeb dziennikarki, której ciało zgodnie z rosyjską tradycją zostało wystawione w otwartej trumnie. Czarna przepaska na czole, zasłaniająca ranę postrzałową, nadawała jej wygląd zakonnicy.
„Nie wiem, kto ją zabił. Ale to jasne, że wielu ludzi ukrywających się przed rosyjskim wymiarem sprawiedliwości od dawna szukało kogoś, by poświęcić go dla wywołania fali antypatii do Rosji na całym świecie”, tłumaczył się Putin wywołany do tablicy przez prezydenta George’a Busha juniora, który zadzwonił do Kremlu i zażądał wyjaśnień.
Prezent dla Putina?
Jego ambasador w Moskwie należał do głównych mówców podczas pogrzebu publicystki. „Morderca! Morderca!”, krzyczeli do Putina demonstranci w Dreźnie. Okoliczność, że Politkowska zginęła akurat w dniu jego 54. urodzin, tylko podsycała spekulacje.
Reklama
Jak w przypadku Litwinienki sugerowano, że to służby chciały prezydentowi sprawić prezent „Szanowna Pani Merkel, akurat kiedy ściska pani rękę prezydenta Putina, w centrum rosyjskiej stolicy zamordowano obrończynię praw człowieka. (…) Czy sądzi pani, że rosyjski gaz jest dostateczną zapłatą za to, by zamknąć oczy na fizyczne zniszczenie opozycji i wolnych mediów w Rosji?”, napisała w otwartym liście do kanclerz Niemiec Jelena Triegubowa, korespondentka największej gazety rosyjskiej „Kommiersant”.
Rosyjskie wydanie swojej książki Bajki kremlowskiego nurka o mało nie przypłaciła życiem, gdy przed jej domem wybuchła bomba. Została zwolniona z redakcji. Przed dekadą jako atrakcyjna 25-latka Triegubowa została zaproszona przez Putina na romantyczną kolację przy świecach w restauracji sushi. Nowy szef FSB czynił jej awanse. Została ozdobą Kremla, wchodząc do kręgu Putina, poznając jego związki ze służbami i oligarchami.
„Wiem, jaką obsesją zemsty owładnięci są ludzie Kremla”, powiedziała dziennikarzowi „Frankfurter Allgemeine Zeitung” po uzyskaniu azylu w Wielkiej Brytanii. Powtarzała oskarżenia swojej zabitej koleżanki: „Putin to typowy podpułkownik KGB, ograniczony, prowincjonalny, z manierami oficera bezpieki, zaprogramowany do tropienia ludzi i owładnięty uczuciem zemsty”.
Trzeci zamordowany dziennikarz
W Moskwie prokuratura przystąpiła do szeroko zakrojonego śledztwa. Zweryfikowano 300 godzin nagrań rozmów telefonicznych podsłuchanych przez FSB, wczytano się w ponad 0,5 tys. artykułów, jakie napisała Politkowska, przesłuchiwano każdego, kto figurował w jej zapiskach. „Nowaja Gazieta” wyznaczyła nagrodę 730 tys. euro za schwytanie mordercy. Suma pochodziła od biznesmena, który jako akcjonariusz przystąpił do spółki wydającej pismo.
Reklama
Opozycyjna gazeta po raz trzeci tragicznie traciła dziennikarza. Latem 2000 roku zabity został przed swoim domem 42-letni Igor Domnikow, a trzy lata później zmarł z powodu dziwnej reakcji alergicznej wiceszef gazety Jurij Szczekoczichin i deputowany opozycyjnej partii Jabłoko. Choroba objawiała się znanymi symptomami: utratą włosów, wymiotami, czerwonymi plamami na ciele.
Lekarze zdiagnozowali śmiertelne zatrucie, zespół Lyella, występujący niezwykle rzadko, bo raz na milion przypadków. Wyniki sekcji uznano za „tajemnicę medyczną”. Karta choroby została utajniona, a raportu z autopsji nie udostępniono rodzinie.
Szczekoczichin ujawnił serię skandali, w tym pranie brudnych pieniędzy przez FSB w Nowym Jorku. Miał lecieć do USA na spotkanie z agentami FBI, senatorami i kongresmenami, których zamierzał poinformować o przypadkach korupcji na szczytach rosyjskiej władzy. W obydwu przypadkach, Dominikowa i Szczekoczichina, sprawców nie schwytano. Po śmierci Politkowskiej redakcja utworzyła grupę śledczą.
Ślady prowadzące do Kadyrowa
Wiele poszlak prowadziło do Ramzana Kadyrowa, po śmierci ojca najpierw premiera, potem prezydenta kraju. Nie cierpiał dziennikarki. Podczas jednego z posiedzeń gabinetu ciskał w nią gromy. „To przeklęta kobieta”. Innym razem wściekał się: „Jest taka głupia, nie zna nawet wartości pieniądza. Zaproponowałem jej okrągłą sumę, a ona ją odrzuciła”.
Politkowska dwa dni przed śmiercią wypowiedziała mu wojnę: „Chcę go posadzić na ławie oskarżonych. Mam dowody, które to umożliwią”. Jednym z nich był nagrany telefonem komórkowym film. Widać na nim, jak żołnierze Kadyrowa kolbami tłukli na śmierć wiele osób. Jak wysiadł z samochodu brodaty mężczyzna w brązowym płaszczu, bardzo podobny do Kadyrowa. Wydał kilka poleceń, a trupy znikały w bagażniku samochodu.
Wiele artykułów dziennikarki donosiło o brutalnych akcjach siepaczy Kadyrowa. Jego jednostki likwidowały czeczeńskich bojowników razem z ich rodzinami. W ostatnim eseju zachowanym na dysku jej komputera pytała:
Reklama
Dlaczego Ramzan zaprzysiągł, że mnie zabije? (…) Odpowiedź jest tak prosta, jak moralność, do której zachęca Putin: Przeciwko wrogom naszego imperium jesteśmy bezlitośni. Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Kto jest przeciwko nam, musi zostać usunięty”.
Bracia Machmudowie
Tropy rzeczywiście prowadziły do Czeczenii. Pierwsi oskarżeni szybko zostali namierzeni, ale nim ich skazano prawomocnym wyrokiem, minęło osiem lat. Pierwszy proces zaczął się w 2008 roku. Dwaj bracia Dżabraił i Ibrahim Machmudowie oraz były policjant Siergiej Hadżi Kurbanow zostali uniewinnieni z braku dowodów.
Rok później Sąd Najwyższy skasował wyrok uniewinniający i wznowił proces. Znów pojawiły się podejrzenia, że trop prowadzi do Kremla i służb. W śledztwie krąg podejrzanych się rozszerzał. W 2011 roku w policyjne sieci wpadł Rustam, trzeci z braci Machmudowów. W odrębnym procesie skazany został koordynator czeczeńskich kilerów, 43-letni Dmitrij Pawluczenkow.
Ten były podpułkownik policji moskiewskiej miał w procesie Czeczenów status świadka koronnego. Przyznał się do zorganizowania broni i wydania rozkazu śledzenia dziennikarki. Pawluczenkow dowodził tajnym operacyjnym wydziałem milicji moskiewskiej – jego podwładni zajmowali się śledzeniem osób wskazanych przez przełożonych.
Obserwowali nie tylko przestępców, oferowali też usługi w zakresie śledzenia konkurentów biznesowych, żon czy kochanek. Średnia stawka – 100 dolarów za godzinę. W ostatnim procesie rzeczywisty zabójca, Rustam Machmudow, został skazany na dożywocie. Jego dwaj bracia – na 14 i 12 lat kolonii karnej. Ich wuj, czeczeński biznesmen i mafioso Łom-Ali Gajtukajew jako spiritus movens zamachu otrzymał dożywocie.
Reklama
Szukajcie mocodawcy na Kremlu
Jednak proces nie ujawnił zleceniodawców. Helsińska Fundacja Praw Człowieka oświadczyła, że skazani „nie mieli żadnego osobistego motywu”, by zabić dziennikarkę. W tym duchu wypowiedzieli się też jej syn Ilja oraz redakcja „Nowej Gaziety”. „Jeśli mnie zabiją, nie trzeba szukać zleceniodawcy – jest na Kremlu”, powiedziała dziennikarka rok przed śmiercią francuskiemu filozofowi André Glucksmannowi.
Zabójstwa Litwinienki i Politkowskiej nie były ani pierwszymi, ani ostatnimi politycznymi zamachami z inspiracji, za wiedzą i przy większym lub mniejszym osobistym udziale Władimira Putina, zwłaszcza od kiedy szerzej nieznany oficer KGB wszedł w 1997 roku do „rodziny” prezydenta Borysa Jelcyna.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Arkadiusza Stempina pt. Większe zło. Polityczne zabójstwa, krwawe zamachy, kościelne spiski. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.
Najgłośniejsze zamachy w historii
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.