Stanisława Walasiewicz była największą gwiazdą przedwojennej polskiej lekkoatletki. W 1932 roku wywalczyła złoto olimpijskie w Los Angeles, a cztery lata później srebro w Berlinie. Na swoim koncie miała również siedem medali światowych igrzysk kobiet oraz cztery krążki przywiezione z mistrzostw Europy. Niewiele jednak zabrakło, a wybitna sportsmenka sięgałaby po laury jako reprezentantka USA.
Cel Stanisławy to bycie najlepszą. To ona namówiła Jadwigę [Kwaśniewską], by całkowicie poświęciła się rzucaniu dyskiem. W 1932 roku w Los Angeles obie zresztą startowały na igrzyskach w tej konkurencji.
Reklama
Stanisława zajęła szóste miejsce, ale między rzutami eliminacyjnymi a finałowymi brała też udział w finale biegu na 100 metrów. Zdobyła złoty medal i wyrównała własny rekord świata (11,9 sekundy), który osiągnęła już dzień wcześniej.
„Stella Walsh”
W Los Angeles Stanisława pomagała też Polakom jako tłumaczka. Sama mieszkała w Ameryce od 1912 roku. Gdy przypłynęła tu z matką, miała czternaście miesięcy.
Wcześniej jej ojciec wyjechał ze wsi Wierzchownia, zamieszkał w Cleveland i tam do niego dołączyły. Później urodziły się jeszcze dwie siostry. Wspominała:
Ale ja jedyna się interesowałam sportem. Przy naszym mieszkaniu były tak zwane miejskie parki rekreacyjne. No i tam można było biegać, grać w siatkę i w amerykański baseball, w koszykówkę i tak dalej.
Reklama
Więc ja całymi dniami tylko byłam na tym boisku. Gdy pierwszy raz przyszłam na ten rekreacyjny park, nazywał się Washington Park, to się trzeba było zapisać. Była taka kierowniczka, instruktorka, która zapisywała dzieci.
Gdy mnie się pytała, jak ja się nazywam, ja mówiłam Stanisława Walasiewiczówna. Wypowiedziałam co najmniej dwadzieścia razy i ona jeszcze nie mogła wymówić nazwiska i nie wiedziała, jak napisać. Więc dzieci się wszyscy śmieli, bo ja miałam najdłuższe imię i najdłuższe nazwisko. A ta nauczycielka mówi, no, tak nie może być, przechrzcimy cię, no, Stanisława to Stella, i tak na mnie już wołali tam, Stella, ale w domu to byłam Stanisława.
Walasiewiczówna to nie mogła nawet wysylabizować, więc mówiła, musimy ci inne nazwisko wyszukać, potem powiedziała Walsh, tak, dobrze, będziesz Walsh, od dzisiaj będziesz Stella Walsh, no i tak zostało. Ale nazwisko jeszcze było oficjalnie Walasiewicz.
Spalone tenisówki
Stanisława zaczynała od gry w baseball, była miotaczem. Ojcu się to nie podobało. Gdy odnajdywał jej tenisówki, zabierał je i palił. Za pierwszym razem Stella płakała. Później, gdy tylko dostała kilka centów, chowała je, by mieć na nową parę. W Ameryce buty do biegania nie są drogie.
Reklama
W 1927 roku zapisała się do Sokoła Polskiego, jedynego klubu sportowego w dzielnicy Slavic Village. Ćwiczyła gimnastykę, poza tym nadal grała w baseball, biegała i biła pierwsze rekordy. Gdy dwa lata później po raz pierwszy płynęła do Polski, w środowisku gimnastycznym była już znana. Jadwiga Wajs marzyła, by ją poznać. Walasiewicz wspominała:
Rodzina się cieszyła, że wyjeżdżałam do Polski, nie po to, że będę startowała na wszechsłowiańskich zawodach, a następnie tych międzypaństwowych meczach, cieszyli się tylko z tego, że będzie okazja zwiedzić rodzinę.
Spotkałam rodzinę ze strony matki, potem ojca, zwiedziłam ich wszystkich i mogłam przyjechać z powrotem i opowiadać im, jak tam jest obecnie w Polsce. I tylko z tego się cieszyli, nie pytali się, jakie byli wyniki, gdy wróciłam, co zrobiłam, tylko jak tam u tego brata albo u tamtej siostry.
Z orzełkiem na piersi
Z kolei Polaków w kraju przede wszystkim interesują wyniki i medale Stanisławy. Kochają Stasię, bo chce je zdobywać dla Polski, swojej prawdziwej ojczyzny. Tak, to prawda: do 1928 roku o Polsce wiedziała tyle, że takie państwo istnieje, bo w domu trzeba było mówić po polsku.
To prawda: reprezentowałaby Amerykę, ale obywatelstwo mogła otrzymać dopiero po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia, zaledwie kilka miesięcy przed igrzyskami w Los Angeles. W dniu, w którym miało się to stać, dostała telegram od polskiego konsula w Nowym Jorku – z propozycją pracy i stypendium, jeśli wystartuje dla Polski. Nie wahała się, wciąż trwał Wielki Kryzys.
To prawda: był już lipiec, trzy tygodnie przed igrzyskami, pozostali zawodnicy właśnie płynęli przez Atlantyk statkiem „Pułaski”. To wszystko jednak nieważne, skoro nosi dres z orzełkiem na piersi.
Reklama
Jak tu nie kochać takiej dziewczyny? To nasza Stasia – największa sportsmenka wszech czasów. Polska prasa będzie jej za to dozgonnie wdzięczna. Polska prasa będzie jej za to dozgonnie wdzięczna. A precyzyjniej: do czasu ogłoszenia wyników sekcji jej zwłok. Później zapadnie niezręczna cisza.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Daniela Lista pt. Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem Wydawnictwa Agora.