Przez stulecia uczeni spierali się, jak dochodzi do poczęcia człowieka. W kolejnych wiekach wymyślano najróżniejsze teorie, czasem iście fantastyczne. Do prawdy udało się dojść jednak dopiero w drugiej połowie XIX wieku.
William Harvey był XVI-wiecznym angielskim biologiem i anatomem, który najpierw rozpracował tajemnicę serca jako pompy, a później wziął się za kwestię seksu. Z tym, co człowiek ma w środku, był doskonale zaznajomiony – od młodości fascynowały go sekcje zwłok. Brał nawet udział w autopsji swojego brata, a ojca osobiście pokroił.
Reklama
Kobiety też muszą wytwarzać jaja
W sprawie tego, skąd się biorą dzieci, w XVI stuleciu funkcjonowało wiele hipotez. Harvey, jak pisze Edward Dolnick w książce Nowe życie, uznał, że najbardziej prawdopodobna jest następująca:
Teoria porównywała kobiety nie do mężczyzn, ale do innych samic zwierząt. One składają jaja od zawsze będące symbolem płodności. Skoro układ reprodukcyjny kobiet przypomina układy zwierząt składających jaja, kobiety muszą wytwarzać jaja.
Harvey wierzył w taką wizję procesu rozrodczego, ale nie był w stanie je udowodnić. Przede wszystkim za jego czasów nie było jeszcze mikroskopów, pozwalających przyjrzeć się z bliska pewnym składowym ludzkiej prokreacji.
Gdy po raz pierwszy powiększono odpowiednio spermę, naukowcy, wbrew oczekiwaniom, nie dostrzegli w niej miniaturowych ludzików gotowych do „posadzenia ich w żyznym ogrodzie”, z maciupeńkimi biodrami, nóżkami i głowami.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Zamiast nich zauważyli całe stada energicznie ścigających się „żyjątek”, które my znamy pod nazwą plemników, a oni uznali za miniaturowe zwierzęta. I te zwierzęta w żaden sposób nie pomagały im w zrozumieniu, jaki udział ma sperma w poczęciu.
Podział na dwa obozy
Część uczonych optowała za tym, że dziecko bierze się z jaja stworzonego przez kobietę, które sperma zaledwie pobudza do życia. Inni byli zdania, że zarodek kryje się w spermie i kobieta nie ma nic wspólnego z jego powstaniem.
Reklama
Jak podkreśla Edward Dolnick: „Z punktu widzenia współczesności uderzające jest, że żadna ze stron nie przyznała drugiej jakiekolwiek roli w kształtowaniu embrionu”. Gdy do tych rozważań wmieszano religię, niektórzy uznali, że sam Bóg u zarania dziejów ukształtował wszystkie zarodki i to on bierze udział w każdym poczęciu.
Sprawa Mary Toft
Badaczy dodatkowo zbiła z tropu niejaka Mary Toft z miasteczka na południe od Londynu. W czasach, gdy nie wiedziano nawet, jak rodzice przekazują swemu dziecku życie, ona urodziła… króliki, a przynajmniej przekonała wszystkich, że tak było.
W październiku 1726 roku nawet brytyjski król nakazał swojemu lekarzowi zbadanie sprawy. Sprytna kobieta opowiedziała lekarzom bajeczkę o tym, że będąc w piątym tygodniu ciąży zaczęła mieć obsesję na punkcie królika, co ewidentnie zmieniło płód w jej łonie właśnie w małego futrzaka.
W rzeczywistości Mary, która niedługo wcześniej poroniła, wkładała sobie do waginy kawałki mięsa i futra, udawała, że ma skurcze, a naiwny akuszer odbierał owe „porody”. Znamienne jest to, że kobiecie uwierzono i jej historię drukowano szeroko w prasie.
Reklama
Teoria o ryzyku „zapatrzenia” się matki w XIX wieku miała się tak dobrze, że nawet słynny Joseph Merrick, człowiek-słoń, wierzył iż jego deformacja wynika z tego, że jego matka wystraszyła się słonia na paradzie.
Wielka tajemnica
Pod koniec XVII wieku, gdy ludzi fascynowała elektryczność, przez pewien czas uważano, że to ona musi brać udział w poczęciu, skoro inne możliwości naukowcy odrzucają. Kolejny milowy krok w kierunku poznania prawdziwego mechanizmu poczęcia zrobił włoski przyrodnik – urodzony w 1729 roku Lazzaro Spallanzani.
Udowodnił on przypadkowo, z pomocą żabich jaj i również żabiej spermy, że do powstania zarodka potrzebne jest i jajeczko i sperma, choć sam stanowczo odrzucił tę opinię. Przez kolejne dekady sekret pozostawał nierozwikłany. Jak możemy przeczytać w książce Nowe życie:
W 1834 roku angielski lekarz i uczony Peter Roget podsumował dominujący nastrój. Napisał, że tajemnica tego, skąd się biorą dzieci, „przewyższa szczytowe możliwości ludzkiego zrozumienia”. Nauka nie może udzielić „najmniejszej wskazówki” do rozwikłania „tej mrocznej i beznadziejnej enigmy”.
Reklama
Odkrycie Oskara Hertwiga
Wszystko miało się zmienić wiosną 1875 roku wraz z badaniem… jeżowców, jakie prowadził w Neapolu Oskar Hertwig. Położył pod mikroskopem jajeczko jeżowca i kroplę spermy, po czym zaobserwował jak plemnik wbija się w jajo, a później stapiają się w jedno jądra komórki jajowej i plemnika.
Dopiero to odkrycie pozwoliło naukowcom zrozumieć, jak dochodzi do zapłodnienia. Wkrótce przenieśli je ze świata zwierząt do badań nad ludzkim ciałem, rozwikłując wreszcie tajemnicę tego, skąd biorą się dzieci.
Bibliografia
- Edward Dolnick, Nowe życie, czyli jak największe umysły wszechczasów odkryły skąd się biorą dzieci, Znak Horyzont 2019.