Prusy Wschodnie, najdalej wysunięta na wschód prowincja Trzeciej Rzeszy, liczyły w 1939 roku 2,3 miliona mieszkańców. Do jesieni 1944 roku nie mieli oni bezpośredniej styczności z wojną. I nie spodziewali się, że ich region stanie się pierwszym obszarem państwa niemieckiego zajętym przez Sowietów.
26 stycznia 1945 roku wojska radzieckie dotarły do Zalewu Wiślanego koło Tolkmicka. Kilka dni później okrążyły też oblężony Königsberg. W ten sposób Rosjanie nie tylko odcięli Prusy od reszty Niemiec, ale też drogę ucieczki cywilom i wojsku przez Elbląg na Zachód. Ogłoszona twierdzą stolica Prus skapitulowała 9 kwietnia 1945 roku.
Reklama
Zanim Königsberg został całkowicie otoczony, zdążył z niego uciec ten, który miał bronić Prus do ostatniej kropli krwi – Erich Koch. Z portu w Piławie przedostał się do Szlezwiku-Holsztyna lodołamaczem wypełnionym luksusowymi dobrami.
Jeszcze wcześniej, bo w listopadzie 1944 roku, gdy front niebezpiecznie się przybliżył do „Wilczego Szańca”, swą kryjówkę, a zarazem Prusy, opuścił Adolf Hitler. Cywilnej ludności pozwolono na ewakuację bardzo późno, bo dopiero w drugiej połowie stycznia.
Mimo ograniczeń Hitlera i Kocha do końca 1944 roku w sposób zorganizowany Prusy opuściło kilkadziesiąt tysięcy cywilów. Jednak przytłaczającej większości pozostała później gorączkowa ucieczka.
Ucieczka w nieznane
Setki tysięcy przerażonych ludzi porzucało swe domy, ładowało na furmanki czy wózki co cenniejszy dobytek i próbowało wyjechać, czując za plecami sowiecki oddech. Po tym, gdy Sowieci zdobyli szereg miejscowości i brzeg Zalewu Wiślanego, większość dróg ucieczki na północ czy zachód została odcięta.
Reklama
Szansę wydostania się z Prus Wschodnich dawały porty, gdzie można było wsiąść na statki odpływające do Niemiec. Przede wszystkim przez nieodległy od Königsbergu port w Piławie, do którego Niemcom udało się utrzymać niewielki korytarz. Jednak na odchodzące z Piławy statki z uciekinierami skutecznie polowały radzieckie okręty podwodne. Mimo to z Piławy codziennie odpływało kilka jednostek zapełnionymi po brzegi cywilami.
Alternatywna możliwość ratunku prowadziła przez zamarznięty Zalew Wiślany na Mierzeję Wiślaną, a stamtąd do Gdańska albo Gdyni.
Pod uciekinierami załamywał się lód
Ku tym miejscom z dogorywających Prus Wschodnich w mozolnym marszu zmierzały nieprzebrane tłumy cywilów. Głównie kobiet, dzieci i starców, gdyż prawie wszyscy zdrowi mężczyźni byli na froncie. Na zapchanych uciekinierami szlakach, w śnieżycę, trzaskający mróz, gdy temperatura spadła nawet do minus trzydziestu stopni, rozgrywały się ludzkie dramaty.
Kto nie miał siły iść, zostawał na drodze i zamarzał. Matki gubiły dzieci, kobiety padały ofiarami wielokrotnych gwałtów, gdy uciekającą ludność dopadały oddziały czerwonoarmistów, a sowiecka artyleria ostrzeliwała kolumny uciekinierów. Salwy radzieckich pocisków, także z myśliwców, dosięgały również tych, którym po morderczej wędrówce udało się dotrzeć do Zalewu Wiślanego.
Reklama
Prawie dwudziestokilometrowa przeprawa przez zamarznięte wody dla wielu skończyła się śmiercią. Pod uciekinierami załamywał się lód. Ludzie tonęli w lodowatych wodach albo ginęli od pocisków. (…)
W ciągu kilku miesięcy dramatycznej ucieczki cywilów niemieckiej marynarce wojennej udało się ewakuować z płonących Prus Wschodnich prawie pół miliona osób. Do akcji ratunkowej, określanej kryptonimem „Hannibal”, wykorzystano wszystko, co unosiło się na wodzie.
Po zdobyciu przez Rosjan portu w Piławie fala uciekinierów zalała Gdańsk, skąd mogły odchodzić większe jednostki. Na nadbrzeżu rozgrywały się dantejskie sceny, gdyż wejście na jakikolwiek pokład graniczyło z cudem. Jak relacjonowali później ci, którzy przeżyli morderczą przeprawę, matki rzucały do wody swoje dzieci, żeby nie stratował ich tłum.
Zatopione okręty z uciekinierami
30 stycznia 1945 roku odszedł z uciekinierami w swój ostatni rejs hitlerowski symbol potęgi „Wilhelm Gustloff”. Na pokład weszło znacznie więcej pasażerów, niż jednostka mogła zabrać w normalnych warunkach. Według szacunków wypłynęło nim ponad 9 tysięcy osób. Prócz hitlerowskich notabli z Gdańska, żołnierzy, rannych i dziewcząt ze służby pomocniczej zdecydowaną większość stanowili cywilni uciekinierzy.
Reklama
Przed północą, gdy „Gustloff” znajdował się na wysokości Łeby, zatopiły go trzy torpedy wystrzelone przez Aleksandra Marinesko z radzieckiego okrętu podwodnego. Torpedy były opatrzone napisami „Za Leningrad”, „Za Ojczyznę”, „Za Naród Sowiecki”1. Wraz ze statkiem na dno poszła przytłaczająca większość płynących nim ludzi. Z katastrofy uratowało się 1200 osób.
Niespełna miesiąc później ten sam Marinesko zatopił po pościgu kolejny statek z uciekinierami – „Steubena”, który 10 lutego 1945 roku zabrał z portu w Piławie ponad 5 tysięcy osób. Także w większości cywilną ludność Prus Wschodnich. Statek był nimi wypełniony do ostatniego skrawka pokładu. Pasażerom nakazano pozostawić bagaże na brzegu, żeby zrobić więcej miejsca dla ludzi. Trafiony torpedą okręt zatonął na wysokości Ustki.
Śmierć w lodowatych wodach Bałtyku poniosło około 4500 osób. Podobny los spotkał również tych, którzy licząc na ratunek, dostali się na pokład trzeciego z hitlerowskich pływających olbrzymów, frachtowca „Goya”.
Jednostka wyszła w morze z helskiego portu 16 kwietnia 1945 roku, zabierając ponad 6 tysięcy osób. Statek zatonął w kilka minut trafiony dwoma radzieckim torpedami na wysokości Rozewia. Uratowało się zaledwie 180 osób.
Sowieci nie oszczędzali nikogo
Według szacunków historyków, wielkiej i chaotycznej ucieczki z Prus Wschodnich w początku 1945 roku nie przeżyło 150 tysięcy ludzi. Ci, których nie pochłonęły odmęty Bałtyku czy Zalewu Wiślanego, zamarzali na przepełnionych pokładach statków albo w drodze do nich lub ginęli z głodu, z wycieńczenia bądź od radzieckich pocisków. Sowieci nie oszczędzali nikogo.
W nocy z 21 na 22 stycznia 1945 roku gwardziści radzieccy, którzy weszli do Allenstein (dzisiejszy Olsztyn), wymordowali pacjentów, rannych, personel medyczny szpitala w Kortau oraz znajdujących się w nim uchodźców z dalszych pruskich rubieży, głównie kobiety i dzieci.
Reklama
Dzień wcześniej dyrektor placówki zarządził ewakuację 500 osób z lecznicy. Piesza kolumna pacjentów, mimo siarczystego mrozu ubranych tylko w piżamy, szła długą kolumną ulicami Olsztyna na dworzec kolejowy. Pacjentów załadowano do pociągu. Do dziś nie wiadomo, dokąd dojechał. Nikogo z transportowanych nim ludzi nigdy nie odnaleziono. Przepadli bez śladu. (…)
Jak podaje niemiecki historyk Andreas Kossert, w dzisiejszej wiosce Szczęsne koło Olsztyna Sowieci po zajęciu miejscowości 22 stycznia 1945 roku zamordowali ponad stu mieszkańców i uchodźców przybyłych z dalszych terenów Prus, a księdza z Klebarka Wielkiego zastrzelono na schodach plebanii.
Podobny los spotkał mieszkańców Wartemborga Starego, gdzie zamordowano 19 cywilów, zaś 42 osoby wywieziono do Związku Radzieckiego. Po latach z zesłania wróciła połowa.
W ciężkim położeniu znaleźli się mieszkańcy Königsbergu, w którym panował taki głód, iż dochodziło do przypadków kanibalizmu i handlu ludzkim mięsem. Prócz głodu i zniszczenia radzieccy zdobywcy przynieśli stolicy, podobnie jak i całej prowincji, dur brzuszny i tyfus plamisty.
Reklama
Ci, którzy zostali
Nie wszyscy mieszkańcy Prus Wschodnich decydowali się na ewakuację. Choćby przez wzgląd na dzieci, żeby nie narażać ich na morderczą i niepewną ucieczkę. Część ludności nie chciała opuszczać ojcowizny bez względu na to, co ich spotka z rąk Sowietów.
Zwykle od pierwszych oddziałów frontowych radzieckiego wojska, prącego naprzód, ludność w zdobywanych wsiach i miasteczkach nie doznawała szczególnej krzywdy. Dopiero gdy na zdobyty teren wkraczały oddziały tyłowe, rozpoczynała się gehenna.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Wioletty Sawickiej pt. Wilcze dzieci (Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2022).