„Mamusia krzyczała, żeby mnie wyrzucili. Jeden Niemiec usłyszał, zaczął strzelać i mamę zabił. Ale ja wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Potem mnie wyrzucili i zostałam nieprzytomna” – wspominała po latach Mania Leider. Była jednym z nielicznych Żydów z przemyślańskiego getta, którzy uciekli z transportu do niemieckiego obozu zagłady w Bełżcu i przetrwali II wojnę światową. Ich poruszające relacje przywołuje doktor Damian K. Markowski w książce pt. Ostatni dzień Hanaczowa.
Dzień 22 maja 1943 roku był początkiem definitywnego końca żydowskiej społeczności powiatu przemyślańskiego. Naziści przystąpili do likwidacji getta.
Reklama
„Nikt się nie spodziewał akcji”
Żydowska dzielnica pustoszała z dnia na dzień. Świadkiem egzekucji nieżyjącego już miasteczka był Karol Kohn, lwowiak, współpracownik żydowskiego podziemia kierowanego przez Bunia Charmatza. Kwartał po kwartale, ulica po ulicy, dom po domu specjalne komanda „oczyszczające” usuwały ludzi i grabiły ich majątek.
Trwało to do połowy czerwca. Kohn zapisał lata później w relacji, złożonej w Żydowskim Instytucie Historycznym:
Była niedziela 22 maja 1943 roku. Nikt się nie spodziewał akcji, bo w niedzielę zazwyczaj panował spokój. Nagle Niemcy, żydowska policja ze Lwowa i ukraińska policja otoczyli getto i zaczęła się akcja. Niektórzy Żydzi mieli broń, jak Bunio Charmatz, strzelili z niej kilka razy, ale efekt był mały.
Reklama
Akcja trwała do 4-tej po południu. Później zebrali wszystkich i poprowadzili na stację, gdzie już stały przygotowane wagony. Ja wtedy pracowałem w Nebenlagrze i z magazynu widzieliśmy, jak prowadzą nasze rodziny do wagonów. Pobiegłem szybko, bo ujrzałem wśród pędzonych moją matkę.
Zadziwiające, jak bardzo człowiek jest w stanie zobojętnieć wobec śmierci, gdy jest ona dla niego zjawiskiem codziennym. Czy nie jest tak, że koniec życia, brutalnie obecny i namacalny dla ludzi patrzących na agonię innych, i pewnych, że może za dzień, dwa, spotka ich to samo, został już wpisany w ich historię.
„Jechałem jakiś czas tak uwieszony, później skoczyłem”
Koniec jakże inny od śmierci „normalnej”, jeśli takowa w ogóle istnieje, w wyniku choroby, starości czy nawet nieszczęśliwego wypadku. Koniec nagły. Nieprzypadkowo treść jednej z tysięcy katolickich modlitw wzywa, prosi, błaga, o ochronę przed śmiercią nagłą i niespodziewaną. Tylko czy Żydzi w getcie w Przemyślanach mogli liczyć choćby na to, że śmierć zabierze ich szybko?
Karol Kohn spróbował ucieczki z pociągu do fabryki śmierci w Bełżcu. Czy raczej postanowili go wyrzucić z transportu inni Żydzi. Wspominał tak próbę kolejnej walki o życie:
Reklama
Załadowali mnie z matką do wagonu. Pociąg ruszył. W wagonie było małe okienko oplątane drutem kolczastym. Odgięliśmy drut, matka bała się skoczyć, bo pociąg był w pędzie, ale mnie podnieśli, wywiesiłem nogi na zewnątrz, jechałem jakiś czas tak uwieszony, później skoczyłem.
Padłem w rów, widziałem, jak matka macha do mnie ręką przez okienko. Niemcy strzelali do mnie, a ja stałem nieruchomo i patrzałem na odjeżdżający pociąg. Później widziałem już tylko dym i pomyślałem, że to jest jakby dym z krematorium. Wróciłem do Przemyślan, na dworcu złapał mnie jeden Niemiec i chciał mnie zastrzelić, ale nadszedł drugi i kazał mnie puścić.
Wróciłem do Nebenlagru. Było nas tam 70‒80 młodych chłopców. Niemcy kazali nam oczyszczać getto z rzeczy, znosić meble, pościel, ubrania. Niemcy i Ukraińcy szukali schronów, kogo znajdowali, zabijali na cmentarzu. W pierwszych dniach znajdowali po kilkaset osób w schronach, z każdym dniem coraz mniej.
„Mamusia krzyczała, żeby mnie wyrzucili”
(…) Mania Leider urodziła się i wychowała w Świrzu, miasteczku położonym o dwie godziny spokojnego marszu od Hanaczowa. Po latach pisała o śmierci najbliższych właściwie bez namiętności, uczuć, może i bez wzruszenia. Ostatecznie, nawet wzruszenie i emocje w końcu się wyczerpują.
Reklama
Mieszkałam z mamusią u babci w Świrzu, stamtąd nas wzięli do Przemyślan. Babusia została w Świrzu, bo była akuszerką i doktor też tam został. A na drugi dzień Niemcy przyszli i zabrali babusię do baraków do Przemyślan i zastrzelili. Doktor, jak się dowiedział, że babcię wzięli do jednego chłopa, też tam poszedł, ale ten go wydał i na policji go zabili.
W Przemyślanach byłyśmy [skierowane] do Judenratu. Żydów w getcie wtedy nie ruszali, ale tych, co wzięli z okolicy, dali do buraków, a potem zaprowadzili do lasu i zastrzelili.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Uciekłyśmy do schronu, [gdzie] byłyśmy całą noc, rano Niemcy nas odkryli, zabrali na plac, gdzie byli wszyscy ludzie, zaprowadzili nas do wagonów i dobrze zamknęli. Pojechaliśmy [w stronę] Krosienka, a tam jedna pani oderwała okienko i wyskoczyła. Potem mama wyskoczyła, a mnie mieli zaraz wyrzucić za nią. Ale był ścisk i nie mogli mnie wyrzucić.
Mamusia krzyczała, żeby mnie wyrzucili. Jeden Niemiec usłyszał, zaczął strzelać i mamę zabił. Ale ja wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Potem mnie wyrzucili i zostałam nieprzytomna.
Jak się obudziłam, to zaczęłam bardzo płakać, bo byłam sama i tylko lasy dookoła. Spotkałam jedną małą dziewczynkę, ona też wyskoczyła. Pytała mnie:
‒ Gdzie idziesz dziewczynko? Ja pójdę z tobą.
Spotkałyśmy jeszcze dwie panie i szłyśmy razem do lagru w Kurowicach, bo tam byli Żydzi, a my nie miałyśmy gdzie być. Ja krzywo chodziłam, myślałam, że zwichnęłam sobie nogę. Twarz miałam niby podrapaną i krew nalała się na płaszczyk i na wszystko. Byłam dobrze ubrana, bo mama wiedziała, że coś będzie.
Reklama
Chciała być z Żydami
I ten tragiczny los po udanej przecież ucieczce z transportu do fabryki śmierci w Bełżcu. Mała żydowska dziewczynka z nóżką roztrzaskaną przez kulę nazisty szła do obozu „pracy” w Kurowicach. W poszukiwaniu śmierci z resztą swojego narodu, którego nie wyrzekła się nawet w obliczu absolutnej Zagłady.
A może inaczej: szła do przeklętych Kurowic, kolejnego etapu zorganizowanego ludobójstwa, bo nie znała już innego świata. Przynależała tylko do tego, który był mordowany na jej oczach, w jej obecności, z nią samą jaką ofiarą, czekającą cierpliwie „na swoją kolej”.
Uderzające, jak bardzo historia Mani podobna jest do losów chłopca z powieści Jerzego Kosińskiego Malowany ptak. Chłopiec był postacią fikcyjną. Mania była prawdziwa. Była jednym z tych Światów, skazanych na mord lub ratunek. Mania nie znała już innego świata poza gettem i obozem. Chciała być z Żydami.
Gdyby Erich Maria Remarque mógł zobaczyć małą Manię wyrzuconą z pociągu, krwawiącą, kierującą się bez cienia życia w żywym jeszcze ciele do Kurowic, zapewne ująłby to tak, że jej wiedza o życiu ogranicza się do śmierci. Ileż tysięcy innych żydowskich dzieci było w tej samej sytuacji.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Damiana K. Markowskiego pt. Ostatni dzień Hanaczowa. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem wydawnictwa.
Polsko-żydowskie braterstwo w czasach Zagłady