Pisze się powszechnie, że renesansowy pałac na Wawelu miał – i ma – trzy kondygnacje: parter przeznaczony głównie dla urzędników, pierwsze piętro, gdzie znajdowały się pokoje prywatne króla i reprezentacyjne piętro drugie. Wyżej jest jednak jeszcze jeden poziom, o którym nie wspominają niemal żadne publikacje. I o którym właściwie nikt nie myśli podczas wizyt na wzgórzu wawelskim.
O tym, że Wawel nie kończył się na reprezentacyjnym drugim piętrze, może się łatwo przekonać każdy, kto odwiedzi dziedziniec i spojrzy w górę.
Reklama
Ponad linią okazałych okien, przy samym stropie najwyższego poziomu krużganków, widać partię małych, łatwych do przegapienia okienek. Nie doświetlają one pięknych sal na piano nobile (reprezentacyjnym drugim piętrze), lecz przestrzeń pod dachem.
Sama ich obecność – niekorzystnie wpływająca na ciepłotę budynku – jest znacząca. Najwidoczniej budowniczowie renesansowego Wawelu przewidywali konieczność wygodnego dostępu do najwyższej, zapomnianej kondygnacji pałacu.
Co jest dzisiaj na strychu Wawelu? Co było tam 500 lat temu?
Były dyrektor muzeum na Wawelu profesor Marcin Fabiański, z którym rozmawiałem o wawelskich strychach, podkreśla, że dzisiaj panuje tam idealny porządek. Z racji ryzyka pożarowego strychy nie są używane jako magazyn, a tym bardziej rupieciarnia.
Wydaje się, że w dobie nowożytnej myślano podobnie. Przestrzeń pod strzelistym dachem była rozległa, ale raczej nie czyniono z niej lamusa. Byłoby to o wiele zbyt niebezpieczne.
Reklama
Największe niebezpieczeństwo. Jedyne, co na pewno trzymano na strychu Wawelu
W dawnych budowlach z cegły i kamienia ogień zawsze najłatwiej rozprzestrzeniał się w rejonie dachów. W czasach przednowoczesnych nie znano impregnatów ogniochronnych. Wyschnięte belki więźby były jak wielki stos zapałek. Jeśli jedna na dobre się zajęła, należało liczyć się z pożogą całego pokrycia.
Katastrofalny pożar świeżo rozbudowanego zamku, do którego doszło w 1536 roku, tylko przypomniał o skali ryzyka. Po nim strychy podzielono murami ogniowymi, a więc swoistymi przegrodami, wychodzącymi ponad połać dachu. To jednak nie wszystko.
Na tej ukrytej kondygnacji zamku rozstawiono też 24 wielkie miedziane zbiorniki na wodę. W razie pożaru miały one pozwolić na natychmiastowe przystąpienie do akcji ratunkowej.
Niezwykłe przedsięwzięcie
O tym, jak poważnie traktowano sprawę, świadczy jeszcze jedno przedsięwzięcie wzmiankowane w źródłach. Jak ustalił Piotr Stępień, wawelski „rurmus” – wodociąg doprowadzony do łaźni królowej – z czasem, być może już w XVII wieku, otrzymał przedłużenie.
Reklama
Na dziedzińczyku obok katedry ustawiono swoistą przepompownię, pozwalającą kierować wodę dodatkowymi rurami na strych. Rozwiązanie ułatwiało napełnianie zbiorników, a w razie najgorszego mogłoby się stać niejako prototypem strażackiej sikawki.
Okienka strychowe pozwalały kontrolować stan zbiorników i „rurmusu” bez wnoszenia źródła światła, czyli bez igrania z losem w najgłupszy możliwy sposób. Bo czy najjaśniejszy pan wybaczyłby służbie spalenie pałacu, gdyby doszło do niego na skutek… kontroli zabezpieczeń przeciwogniowych?
****
Niemy świadek koronacji i upadków, ceremonii i pożarów, schadzek i skrytobójstw. Wawel. Biografia to pierwsza kompletna opowieść o historii najważniejszego miejsca w dziejach Polski. Powyższy tekst powstał na jej podstawie. Dowiedz się więcej o książce na Empik.com.