W ostatnich latach odżył wreszcie temat tego, jakim piekłem było życie polskich chłopów pańszczyźnianych w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów. O wiele rzadziej wspomina się o tym, że wyzysk nie zniknął wcale wraz z upadkiem szlacheckiego państwa. Na południu kraju, w Galicji, mieszkańców wsi wciąż traktowano gorzej niż zwierzęta. I działo się to nawet niespełna 200 lat temu.
Po tym, jak w wyniku rozbiorów ziemie południowej Polski trafiły pod panowanie Habsburgów przez krótki czas wydawało się, że los tamtejszych chłopów ulegnie diametralnej poprawie. Oświecony cesarz Józef II dążył bowiem do unowocześnienia rządzonego przez siebie państwa.
Reklama
Zaprzepaszczone reformy
Wśród licznych reform znalazły się również te zmieniające na lepsze położenie włościan. Jak pisze Ryszard Jamka w książce pt. Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli:
W ciągu dziesięciolecia 1780–1790 [cesarz] wprowadził sporo ustaw mających na celu ochronę i odciążenie chłopów będących podporą państwa, gdyż dostarczających mu podatków (wielokrotnie wyższych niż za czasów Rzeczypospolitej) i wojskowego rekruta.
Najważniejsza z reform dotyczyła maksymalnej wysokości odrabianej pańszczyzny, którą początkowo ograniczono do najwyżej trzech dni w tygodniu, później zaś do jednego dnia miesięcznie. Ryszard Jamka podkreśla, że „w 1789 roku cesarz Józef II chciał pójść o krok dalej i całkowicie znieść pańszczyznę oraz daniny na rzecz dworu, zamieniając je na czynsz”.
Ostatecznie nic jednak z tego nie wyszło. Monarcha zmarł bowiem na początku następnego roku w wieku niespełna 49 lat. Z kolei jego następca, Leopold II, pod naciskiem szlachty wycofał się z już przeprowadzonych reform.
W efekcie aż do całkowitego zniesienia pańszczyzny w 1848 roku los galicyjskich chłopów prezentował się wprost tragicznie, o czym najlepiej świadczą relacje samych mieszkańców wsi.
„Oj, biłże, bił, bestyja”
Niestety z uwagi na zatrważającą skalę analfabetyzmu panującego 200 lat temu na galicyjskiej wsi zachowało się bardzo niewiele opisów codzienności chłopów pańszczyźnianych sporządzonych przez nich samych. Bez wątpienia najcenniejszą z takich relacji pozostawił Jan Rak z Husowa pod Łańcutem.
Reklama
Urodzony w 1820 roku wiejski poeta na własnej skórze przez blisko 30 lat doświadczał tego, czym była pańszczyzna. Po latach tak opisywał znęcanie się nad chłopami:
Było to w samo południe, dzień skwarny we żniwa, żął każden, co sił stało… a tu wołają: dożynaj, bo się was podgoni! Nastąpiła egzekucja… oj, biłże, bił, bestyja… chociaż byłem mały, włosy mi dębem stały i nogi od strachu drżały – uciekać nie było sposobu…
O, czasie okropny, czasie wielce srogi! Polny, istny szatan… postawa dzika, wzrok zbójcy, ruchy tygrysa. Idzie, zagon od zagona, wali i wali… Niechajże za tę krzywdę z piekła głowy nie wykłada… jak bestyja skoczy, jak kostorem przywalił chłopaka w same krzyże, o mało się chłopak sierpem nie okaliczył.
„Bili w polu i w domu za lada bagatelę”
O tym, że scena nie była tylko wymysłem wiejskiego poety świadczą relacje spisane już w drugie połowie XIX wieku przez włościańskich pamiętnikarzy, którzy notowali opowiadania swych ojców oraz innych rolników doskonale pamiętających czasy przed uwłaszczeniem.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Urodzony w 1842 roku wieloletni wójt Dzikowa Jan Słomka pisał w Pamiętniku włościanina od pańszczyzny do czasów dzisiejszych:
Jak starsi mówili, którzy pańszczyznę odrabiali i zapamiętali, to nie trzeba większej kary na ludzi, jak była pańszczyzna, że człowiek gorzej wtedy był traktowany niż teraz to bydlę, które jest uparte.
Bili w polu i w domu za lada bagatelę tak, że tego, co od starszych ludzi słyszałem, opisać nawet nie można i jest to wprost nie do uwierzenia, jak się nad ludem pastwili.
Reklama
Każdy gospodarz musiał przede wszystkim we dworze swoją powinność odrobić, zaprzęgiem lub pieszo, a dopiero prawie nocami swój grunt obrabiał, obsiewał i plon z niego zbierał.
Nie było wymówki, że ma w domu pilną robotę, bo jak nie wyszedł do odrobienia pańszczyzny, przychodził zaraz polowy, a gdy np. zastał gospodynię przy gotowaniu, to konewką ogień zalewał, w zimie okna i drzwi od domu poodejmował itp.
Trzeba było dziękować za karę
Z kolei Jan Szczepanik z podbocheńskiej wsi Brzezie, której właścicielem do 1848 roku był Tadeusz Żeleński, dziadek słynnego Boya-Żeleńskiego, tak wspomniał to, co opowiadał mu ojciec:
Odrabiali [chałupnicy] po 4 dni pańszczyzny w tygodniu, a jak pan rozkazał, to i więcej (…). Za niedostarczenie na czas zaprzęgu czterokonnego chłop brał w lamusie 25 kijów. Bito za spóźnienie się do żniwa, a czas pracy w żniwa trwał od przed wschodu słońca do zachodu.
Reklama
Pewnego razu ojciec mój zaspał sobie. Biegł co sił, by stanąć w gromadzie, która szła na pańskie. A tu jedzie ekonom. Zobaczył, że ktoś się spóźnił. Zdało mu się z daleka, że to dziewka. Tak, że zamiast ojca zwalił bukiem z konia dziewkę, która upadła nieprzytomna na ziemię, ojciec zaś wyszedł cało, bo go nie zdradzono.
Również Szczepanik wspominał o tym, że jedną ze stosowanych powszechnie kar dla „krnąbrnych” chłopów było zabieranie im w czasie wielkich mrozów okien. W efekcie „dzieci płakały, trzeba je było brać do stajni, do bydła. Tam przesiedziały, póki gospodarz nie został ukarany kijami przez ekonoma. A potem trzeba jeszcze było paść do nóg i podziękować za karę”.
Specjalna ława do bicia
Autor książki Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli słusznie zauważa, że przemoc była właściwie „jedynym sposobem utrzymania dyscypliny” przez wyznaczonych do pilnowania chłopów ekonomów i karbowych.
W związku z tym „kijem karano nawet za najmniejsze przewinienie lub wręcz »profilaktycznie«”. Kolejną relacją, która tego dowodzi są słowa Józefa Oleksika z podtarnowskiej wsi Brzozowa. Tak opisywał stosunki panujące w rodzinnej wsi w czasach jego ojca:
Reklama
Jeżeliby chłop późno do dworu zajechał do roboty, to chociaż on był ojciec synom dorosłym, człekiem sędziwym w swych latach, to kazano mu się położyć i traktować kijem, a po otrzymaniu kary rozkazano sobie podziękować i zabierać się do roboty, którą dworscy służalcy naznaczyli.
Z kolei w podkarpackiej wsi Nockowa powszechną karą „za spóźnianie się do pracy lub niedbałe jej wykonanie była chłosta, którą przeprowadzano w ten sposób, że skazanego kładziono na ławę specjalnie w tym celu sporządzoną i odmierzano mu dwadzieścia pięć pałek”. Jeżeli „przewinienie” było cięższe „wyliczano karę podwójnie”.
Właśnie tak zalewie 200 lat temu wyglądała codzienność milionów galicyjskich chłopów pańszczyźnianych. Rzecz jasna sytuacja podobnie prezentowała się również na ziemiach zaboru rosyjskiego, gdzie pańszczyznę zniesiono dopiero w 1864 roku. Na lepsze traktowanie mogli liczyć jedynie włościanie, którzy znaleźli się pod rządami Hohenzollernów. Tam proces uwłaszczenia rolników rozpoczął się już w 1811 roku.
Prawda o Jakubie Szeli i rabacji galicyjskiej
Bibliografia
- Ludwik Stomma, Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku oraz wybrane eseje, Piotr Dopierała 2002.
- Rok 1846 w Galicji. Materiały źródłowe, zebrali i oprac. Józef Sieradzki i Czesław Wycech, Państwowe Wydawnictwo Naukowe 1958.
- Ryszard Jamka, Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli, Marginesy 2023.