Szlachectwo było w Polsce czymś więcej niż tylko statusem społecznym czy zbiorem uprawnień. Było całym systemem myślenia. Ziemianie postrzegali rzeczywistość zupełnie inaczej od plebejów – chłopów i mieszczan. W żadnym obszarze nie dawało to osobie znać wyraźniej, niż w kwestii podejścia do pracy i rozrywki.
Poniższy tekst powstał w oparciu o nową książkę Kamila Janickiego pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty. Pozycja już dostępna w przedsprzedaży.
Można spotkać się z poradnikami z XVI i XVII stulecia, których twórcy zalecali ziemianom, by skrzętnie doglądali gospodarstwa, dbali o stan zabudowań, plony i dochody posiadłości. Bądź co bądź, wieś była najważniejszym i najwspanialszym, co posiadał typowy polski szlachcic.
Reklama
Znaczenie takich wytycznych należy jednak uznać za ograniczone. Kultura szlachecka nie była bowiem w żadnym razie kulturą pracy. Wprost przeciwnie.
Zrelaksowane życie szlachcica
Idealne życie wiejskie, do jakiego dążono w dawnej Polsce, miało być spokojne, niespieszne, wręcz – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – zrelaksowane.
W nauce folwarkiem nazywa się gospodarstwo, w którym właściciel nie brał bezpośredniego udziału w pracach rolnych. I faktycznie, szlachcic był nadzorcą i najwyższym decydentem, ale nie brudził sobie rąk w polu. Jeśli było go stać na zatrudnienie tak zwanego dwornika, który kierował codziennym funkcjonowaniem posesji, to on mógł się ograniczyć do obserwowania.
Patrzył na harujących chłopów, poza tym zaś z satysfakcją śledził, jak domowa szkatuła zapełnia się srebrem. Nawet jednak, gdy „bene natus et possessionatus” (człowiek dobrze urodzony i uposażony), osobiście zarządzał folwarkiem, to zakasywał rękawy tylko wtedy, gdy miał na to ochotę.
Reklama
Gospodarstwo organizowano bowiem w sposób, który wymagał tysięcy godzin chłopskiej harówki, ale tylko okazjonalnego doglądu ze strony waćpana.
Waćpan się nie przejmuje
Trudno o lepszą ilustrację panującego podejścia niż traktat Anzelma Gostomskiego z 1588 roku. Książka Ekonomia albo gospodarstwo ziemiańskie stanowiła przez długi czas najpopularniejszy i najbardziej wpływowy instruktaż dla właścicieli folwarków.
Autor na ponad stu stronach wykładał reguły zarządzania, a przede wszystkim nadzorowania i karania chłopów. Niby zalecał przeróżne sposoby powiększania zysków, zarazem jednak przestrzegał, że pan herbowy powinien robić tak… żeby się nie narobić.
Za wzór uważał ziemianina, który „nie rachuje z utrapieniem”, nie przejmuje się pieniędzmi, poza tym zaś „nie kupuje, nie sprzedaje” – bo mają to za niego czynić poddani.
Reklama
„Ja w warcaby, gram w pokoju, a chłop na mnie robi do trzeciego znoju”
Możliwość uniknięcia pracy stanowiła kwintesencję, wręcz definicję wolności. Gdy poddany harował, człowiek wolny mógł się zabawiać.
Stąd brały się wielogodzinne, czy nawet wielodniowe dworskie uczty, wielkie polowania z nagonką, zwyczaje jeżdżenia w gości i pozostawania u sąsiadów długimi tygodniami. Stąd też, jak podkreślał na przykład profesor Władysław Czapliński, zrodziła się typowa dla polskiej szlachty skłonność do życia nad stan i do „lekkomyślnego wydawania pieniędzy”, których zdobywanie „przychodziło szlachcicowi tak łatwo”.
Beztroskie życie, pozbawione odgórnych obowiązków i obaw finansowych, dało poza tym impuls potrzebny do powstania dzieł ziemiańskiej literatury, do dzisiaj wychwalanych w szkolnych podręcznikach.
Jak w Atenach, zbudowanych na masowym niewolnictwie, Platon mógł poświęcać życie filozoficznym rozważaniom, tak w Czarnolesie Jan Kochanowski był w stanie spokojnie przesiadywać pod lipą i opisywać w Pieśniach niekończącą się pracę swych poddanych.
Rekordzistą okazał się zresztą nie on, ale Wacław Potocki, aktywny twórczo pod koniec XVII stulecia. Ten zamożny właściciel wielu wsi napisał… pięć tysięcy wierszy, fraszek oraz anegdot z prowincjonalnego bytowania. W jednej z nich zupełnie szczerze stwierdził: „Ja w warcaby, albo w karty gram w pokoju, a chłopek na mnie robi do trzeciego znoju”.
Niewygodna historia polskiej gościnności
Ziemiańska egzystencja była w przeważającej mierze próżniacza. Pod tym względem niewiele różniło ją od życia plantatorów z amerykańskiego Południa czy zblazowanych angielskich elit w schyłkowym okresie starego porządku, tak barwnie oddanym na przykład przez serial Downton Abbey.
Reklama
Brak pracy niekiedy stymulował twórczą wenę, o wiele częściej jednak rodził nudę. Można się spotkać z opinią, że właśnie monotonia szlacheckiego bytowania, stanęła chociażby u podstaw sławnej polskiej gościnności. Zagranicznym podróżnikom często zdarzało się pisać o niezwykłym entuzjazmie, z jakim witano ich nad Wisłą.
Francuz Gaspard de Tende, który przebywał w Rzeczpospolitej w drugiej połowie XVII wieku, za panowania Jana Kazimierza Wazy, wyrażał przekonanie, że Polacy są „z natury bardzo uprzejmi”. „Kiedy cudzoziemcy przejeżdżają przez ich kraj, zapraszają ich, by wypili i wypoczęli u nich, a goszczą ich, jak mogą najlepiej” – opowiadał.
Gościnni nie byli jednak chłopi, egzystujący w nędzy i głodzie, ani mieszczanie, obawiający się obcej konkurencji. Zjawisko miało charakter czysto elitarny.
„Tylko szlachcic był w stanie częstować i poić do upadłego każdego, kto odwiedził jego dom, i zdejmował koła z bryczki, żeby nie dopuścić do wcześniejszego wyjazdu” – wyjaśniała Maria Bogucka.
Reklama
Gość z dalekich stron, zwłaszcza gadatliwy, przerywał codzienny marazm, dostarczał plotek i wieści o świecie. Bardziej był potrzebny znudzonemu szlachcicowi niż szlachcic jemu.
Także Gaspard de Tende pisał zresztą, że „szlachetni i wspaniali” byli przede wszystkim „wielcy panowie”. Oni „gościli u siebie nawet zupełnie nieznanych im Francuzów, Włochów czy Niemców, żywiąc ich, póki nie znaleźli sobie zajęcia”.
***
Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.