Stroje, fryzury i elementy rynsztunku właściwe dla szlachty z Rzeczpospolitej Obojga Narodów nazywano na zachodzie rzeczami typowo polskimi. Tak też zostały zapamiętane nad Wisłą – do dzisiaj chociażby komplet złożony z kontusza, żupana i pasa słuckiego określa się mianem naszego tradycyjnego „stroju narodowego”. Żaden z typowo szlacheckich rekwizytów nie zrodził się jednak w Rzeczpospolitej. Właściwie wszystkie miały jedno pochodzenie.
Polscy szlachcice jak ognia unikali angażowania się w wojny. Swoisty pacyfizm był wręcz jedną z podstaw ziemiańskiej mentalności. To wcale jednak jeszcze nie oznacza, że do konfliktów nowożytnej Polski z sąsiadami dochodziło rzadko.
Reklama
Porównanie militarnych dziejów różnych krajów w XVII stuleciu przynosi wprost uderzające rezultaty. Liczby te pozwalają zaś zrozumieć kluczowe cechy dawnej kultury szlacheckiej.
Wyliczono, że przez cały XVII wiek Brandenburgia była zaangażowana w działania orężne przez 31 lat, Anglia przez 41, Rosja – 51, Francja – 53, cesarstwo pod władzą Habsburgów – 61, ale Rzeczpospolita – aż przez 68!
Wojna była nad Wisłą stanem niemal permanentnym. Nie licząc lat potopu szwedzkiego, gdy starcia i grabieże ogarnęły całe państwo, szlachcice byli jednak zdeterminowani ignorować każdy konflikt, który nie dotykał ich osobiście.
Wielki paradoks kultury szlacheckiej
Już od schyłku epoki jagiellońskiej wyraźnie dawał o sobie znać skrajny partykularyzm w sprawach obronnych. Panowie z Małopolski nie chcieli się dokładać do walk na Pomorzu, ci z Wielkopolski ani myśleli finansować obronę odległych ziem ruskich przed naporem Moskwy. Wojny uważano za problem lokalny.
Reklama
To oczywiście w większości przypadków wykluczało sukces. Fakt, że wybrane prowincje – zwłaszcza zaś cały wschód Rzeczpospolitej – były notorycznie zaangażowane w walki, z których gdzie indziej nie zdawano sobie bliżej sprawy, pozwala też jednak zrozumieć jeden z wielkich paradoksów kultury szlacheckiej.
Sobiepanowie byli pacyfistami przekonanymi o własnej wyższości nad każdym wrogiem. Zarazem jednak pełnymi garściami czerpali z dorobku nieprzyjaciół i ze wzorów, jakie dało się podpatrzyć tylko przy okazji starć zbrojnych.
Inspiracje z tylko jednego kierunku
Cała niemal wizualna otoczka nadwiślańskiego szlachectwa miała wschodnie inspiracje. Elementy ubioru narodowego nie rodziły się na lokalnym gruncie, choć oczywiście adaptowano je do polskich gustów i potrzeb.
Żupany szlachty były wzorowane na strojach tureckich, zdobne pasy, w których rozkochali się członkowie elity, początkowo sprowadzano z Persji, a nawet Indii. Dopiero gdy podjęto ich krajową produkcję, zyskały miano polskich.
Reklama
Od Turków wzięto też chociażby ferezje (wierzchnie okrycia podbijane futrem z XVI–XVII wieku) czy bekiesze (długie płaszcze popularne w XVIII stuleciu). Również szlacheckie fryzury, o których pisałem w innym artykule, nieprzypadkowo rodziły skojarzenia z aparycją stepowych koczowników, najeżdżających pogranicze.
„Przejęliśmy od nich i od ich sprzymierzeńców…”
Szymon Starowolski w pierwszej połowie XVII wieku trafnie diagnozował, że „sprawcami” i popularyzatorami nowych trendów byli przede wszystkim żołnierze.
„Gdy wojna była między nami a Moskwą, tej ostatniej zwyczajem nosiliśmy szerokie i wydłużone kiereje, kosztowne futra podbite gronostajami, panterami albo sobolami oraz bardzo wysokie czapki” – wyliczał skrupulatny uczony.
Potem, gdyśmy z Turkami na Wołoszczyźnie wojowali, przejęliśmy od nich i od ich sprzymierzeńców Tatarów zwyczaj przystrajania koni, pewien rodzaj płaszczy żołnierskich wydłużonych, a także skrócone i mocno obciśnięte kurtki. Wkrótce, w czasie wojny w Prusach ze Szwedami, przejęliśmy od nich szerokie buty.
Taniej ograbić niż kupić
Kolejne mody rozprzestrzeniały się zwłaszcza w następstwie zwycięstw orężnych i udanych oblężeń. Szlachcice, w dniach pokoju zmuszeni drogo płacić za ozdoby i stroje, podczas wojen zdobywali garderobę i biżuterię na wrogach.
Nowe trendy zyskiwały uznanie nie dlatego, że z dalsza lub bliższa podziwiano styl nieprzyjaciół, ale ponieważ to, co uchodziło za piękne, zabierano siłą. Obdzieranie zwłok wrogów, łupienie wiosek, ściąganie kontrybucji od zajętych miast – wszystko to kreowało styl polskich szlachciców. Cywilizacja panów herbowych była na dobrą sprawę cywilizacją łupów.
Reklama
Władysław Łoziński przed stuleciem słusznie komentował: „Łup i otwarta grabież w kraju nieprzyjacielskim były uznanym przywilejem żołnierza. Dla wielu wojna bywała metodą dorobienia się, niebezpiecznym, ale obiecującym przedsiębiorstwem”.
Co wyróżniało Polskę szlachecką?
Oczywiście w taki sposób rozumowano nie tylko nad Wisłą. Rzeczpospolita, inaczej niż Szwecja, Niemcy czy Francja, leżała jednak na styku diametralnie różnych kultur. W efekcie oddziaływały na nią wzory, które na Zachodzie robiły wrażenie nader obce, nawet egzotyczne.
Poza tym Polacy przejawiali wprost imponującą zdolność do rozdzielania kwestii z pozoru ściśle z sobą zespolonych. Szlachcice gardzili islamem, potępiali w czambuł turecki ustrój i obyczaje „pohańców” oraz kwestionowali wszelkie osiągnięcia Porty Otomańskiej. Jednocześnie jednak ochoczo przebierali się w fatałaszki, których nie powstydziliby się wezyrowie.
„Im szlachcic był bogatszy, tym bardziej strój jego przypominał ubiór dostojników tureckich, a nawet samego sułtana” – kwitował Janusz Tazbir. Polscy księża z XVII stulecia mogli krytykować co najwyżej tureckie turbany, bo cała reszta wschodniej garderoby miała już przecież polskie odpowiedniki.
Reklama
Wjazdy naszych dostojników do Rzymu czy Paryża często rodziły zdumienie, bo w pierwszym momencie brano ich za innowierców. Takiej reakcji obawiał się zresztą też Jan III Sobieski przed bitwą wiedeńską. Zanim przystąpiono do sławnego starcia z Turkami, król nakazał żołnierzom założyć swoiste opaski, mające odróżniać ich od poddanych sułtana. Bo przecież styl i rynsztunek nie wystarczały do stwierdzenia, kto swój, a kto obcy.
Wpływ na język, o którym mało kto pamięta
Kultura wschodu wpływała na polską sztukę, na wystrój wnętrz, wreszcie i na język. Słownik historyczny turcyzmów w języku polskim, wydany na początku XXI wieku, obejmuje ponad pięćset stron samych tylko haseł, mowa więc o naprawdę potężnym zbiorze wyrazów.
Niekiedy zapożyczenia przechodziły zaskakującą drogę, tracąc wschodnie brzmienie, ale zyskując osobliwe i trudne do rozwikłania formy. Weźmy chociażby niezwykle cenioną tkaninę ze złotych nici, a więc złotogłów.
Wzmianka o głowie w kontekście materiału nie ma logicznego sensu. Jak wyjaśnia językoznawca Marek Stachowski, to pozostałość po nieudanym tłumaczeniu. Pierwotnie w Polsce było używane słowo altambasz, wzięte wprost od tureckiego altin bez.
Reklama
W oryginale zbitka oznaczała „złotą tkaninę”.Bardziej swojską wersję stworzono jednak bez zrozumienia tej etymologii. Komuś wyraz bez najwyraźniej skojarzył się z baszą, a więc głową, przywódcą. I tak powstał złotogłów.
Szczególnie wiele wschodnich wpływów widać w nazwach elementów uzbrojenia. Buzdygan, czekan, kord, czy nawet topór i dzida – wszystkie te słowa mają źródła tureckie, choć często bardzo odległe. Co ważniejsze, wpływy wschodnie było widać nie tylko w nazwach, ale i w faktycznych formach rynsztunku. A już zwłaszcza w jego podstawowym elemencie.
***
Tekst powstał w oparciu o moją książkę pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.