Legalne, oficjalne zdobycie szlachectwa w nowożytnej Polsce było niemal niemożliwe. W całej historii Rzeczpospolitej szlacheckiej, aż do wyniesienia na tron Stanisława Augusta Poniatowskiego, nobilitowano zaledwie około 1000 osób. Wielokrotnie więcej mężczyzn dostało się jednak w szeregi ziemiaństwa pokątnymi drogami. Bodaj najprostszy sposób na zdobycie herbu był jednocześnie… najbardziej zuchwały. Chodziło bowiem o wykorzystanie formuły prawnej, która miała służyć zwalczaniu uzurpatorów fałszywie podających się za szlachciców.
Walkę z fałszywymi ziemianami prowadzono w nowożytnej Polsce, wykorzystując „naganę” czy też „przyganę” szlachectwa.
Reklama
Był to mechanizm prawny sięgający średniowiecza, zgodnie z którym każdy szlachcic był władny podważyć status innego pana herbowego (czyli zarzucić mu, że jest w istocie chłopem albo mieszczaninem), ten zaś miał obowiązek oczyścić się z zarzutu, przedstawiając odpowiednią liczbę świadków o niepodważalnym szlachectwie.
Wymagano różnej liczby poręczycieli, zależnie od okresu i regionu. W Małopolsce i Wielkopolsce w XVI wieku zwyczaj nakazywał powoływać dwóch świadków ze strony ojca, dwóch ze strony matki oraz dwóch ze strony babki ojczystej.
Jeśli oskarżony nie zdołał się oczyścić, był uznawany za plebeja. Jeśli jednak nagana została odrzucona, na oskarżyciela nakładano karę pieniężną.
Do czego szlachta wykorzystywała nagany?
Do nagan dochodziło w różnych okolicznościach. Według badacza tematu Władysława Semkowicza często proces wynikał nie z uzasadnionych podejrzeń, ale z sąsiedzkiej kłótni. W gniewie jeden szlachcic przezywał drugiego chłopem albo mówił, że urodził się z kundyski, ten zaś czuł, że honor nakazuje mu oczyścić niesłusznie splamiony klejnot.
Reklama
Kiedy indziej zarzuty stawiano dla doraźnej korzyści. Jeśli dwóch szlachciców procesowało się na przykład o przebieg granicy, a jeden z nich pragnął przedłużyć postępowanie, mógł wysunąć wobec konkurenta zarzut chłopskiego pochodzenia. Proces wstrzymywano do wyjaśnienia kwestii, bo przecież żaden plebej nie miał prawa występować przed szlacheckim sądem ziemskim lub podkomorskim.
Szlachectwo naganiano też na przykład po to, by uniknąć wysokiej grzywny za zabójstwo. Ponieważ zgładzenie szlachcica było wyceniane dużo drożej niż uśmiercenie chłopa albo mieszczanina, zdarzały się wypadki, że cyniczny zbrodniarz podważał prawość pochodzenia ofiary. W razie sukcesu suma, jaką kazano mu płacić, mogła spaść nawet kilkunastokrotnie.
Poza tym przeprowadzano nagany w celu przejęcia majątku ziemskiego. Znawcy zagadnienia zgadzają się jednak, że ogromna część, jeśli nie większość nagan, miała charakter zupełnie fikcyjny. Procedurę służącą tropieniu i karaniu fałszywych szlachciców wykorzystywano po to, by pokątną drogą dostać się w szeregi stanu rycerskiego.
Fortel, który pozwalał zdobyć szlachectwo
Fałszywy szlachcic pragnący wykazać, że jest pełnoprawnym bene natus, człowiekiem dobrze urodzonym, sam prowokował postępowanie przeciwko sobie.
Reklama
Rzecz można było przeprowadzić z pompą i rozmachem. Ściągało się wówczas całą grupę przekupionych członków danego rodu, którzy gremialnie kłamali przed sądem, że oskarżony jest ich ukochanym, choć może dawno niewidzianym i żyjącym w dalekich stronach krewniakiem. Istniał też jednak wariant prostszy i skrajnie bezczelny.
Plebejusz podający się za rycerza wynajmował zaufanego człowieka, który zgłaszał naganę. Zanim jednak dochodziło do procesu, oskarżyciel odwoływał skargę.
Oświadczał, że popełnił błąd albo że kierował się złością. Ochłonąwszy, przekonał się jednak, że naganiany jest bez wątpienia szlachcicem. Na koniec płacił grzywnę za fałszywą napaść na cudzy klejnot, natomiast do akt sądowych wpisywano adnotację iż naganiany oczyścił swe szlachectwo.
Na przyszłość taka notatka w urzędowej księdze mogła stanowić skuteczny oręż w walce z jakimikolwiek niepozorowanymi oskarżeniami.
Koszt przeprowadzenia całego procederu mógł być bardzo różny. Według Trepki niekiedy wykosztowywano się tylko na beczkę piwa dla świadków. I pewnie mogło tak być, zwłaszcza gdy zeznawali jacyś chudopachołkowie uchodzący za szlachciców, ale robiący na roli i na co dzień niewiele się różniący od chłopów.
Reklama
Dziurawe przepisy
Z fałszywymi naganami próbowano walczyć, sejmy zaostrzały przepisy i zamykały furtki. Nie były to jednak działania skuteczne. Jak wyjaśnia Włodzimierz Dworzaczek, nawet w XVIII stuleciu, u samego schyłku epoki sarmackiej, wciąż zdarzało się, że „zmowne” nagany pozwalały wkradać się do warstwy uprzywilejowanej.
Wobec szczątkowego zachowania szlacheckich archiwów nie sposób orzec ilu chłopów i mieszczan wykorzystało naganę, by wkraść się do warstwy uprzywilejowanej. Na pewno chodziło przynajmniej o tysiące osób. Prawdziwa liczba mogła być zresztą nawet o wiele wyższa.
***
Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.