Piotr Jaroszewicz należał do politycznej wierchuszki PRL-u dłużej niż jakikolwiek inny polityk. Od 1952 do 1970 roku zajmował stanowisko wicepremiera, potem przez całą dekadę – premiera. Eksponowane stanowiska sprawiały, że wiele osób zwracało się do niego o wsparcie i interwencję. Niektórzy prosili, inni wręcz błagali. Ale jeden z petentów postanowił posunąć się o wiele dalej.
„16 lipca 1969 roku, równo o północy, na adres Zorzy 19 została w urzędzie pocztowym nr 2 w Warszawie nadana anonimowa przesyłka” – opowiada Andrzej Jaroszewicz na kartach nowej książki poświęconej jego ojcu, premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi.
Reklama
Do wiceszefa rządu zgłaszało się wiele osób, jego adres nie stanowił zupełnej tajemnicy. Niektórzy przychodzili nawet prosto pod bramę domu i czatowali tam, aż polityk wyjdzie do pracy. A jednak wiadomość z 1969 roku, wysłana zaledwie kilka miesięcy przed tym, jak Jaroszewicz przeniósł się z fotela wicepremiera do gabinetu szefa rady ministrów, była wyjątkowa.
Obiecał spłacić co do grosza
Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że to list oderwanego od rzeczywistości desperata. Jak wyjaśnia Andrzej Jaroszewicz:
Autor anonimu informował, że jest zadłużony, termin spłaty długu upłynął i obawia się komornika. Proponował więc ojcu udzielenie mu pożyczki. Widział to tak: tata miał 22 lipca 1969 roku o godzinie 16.29 przyjechać samochodem na skrzyżowanie ulic Zalipie i Odrodzenia i w wyznaczonym tam miejscu zostawić torbę z czterdziestoma tysiącami złotych. Anonim obiecał ojcu spłacić tę pożyczkę co do grosza.
Na tym rzecz się jednak nie kończyła. Niepodpisany nadawca od próśb szybko przeszedł do pogróżek. Poinformował, że jeśli jego wniosek zostanie zignorowany, to porwie młodszego syna wicepremiera, Jana, a następnie „zgotuje mu” taki los, jaki dekadę wcześniej spotkał Bohdana Piaseckiego. Chodziło o syna innego polityka, szefa Stowarzyszenia PAX, który został uprowadzony, a następnie zabity przez nieznanych sprawców.
Wiedział zbyt dużo
Jak wyjaśnia syn wicepremiera na kartach książki Piotr Jaroszewicz, listu nie można było zignorować. Jego autor znał niepokojąco dużo szczegółów: wiedział do jakiej szkoły uczęszcza Janek i zapowiadał, że to spod jej murów go porwie. Zamiast adresu zwrotnego napisał „ZHP”, a więc skrót nazwy organizacji, do której należał chłopak.
Reklama
Poza tym z wiadomości wynikało, że znał topografię Anina, gdzie mieszkali Jaroszewiczowie. Nie tylko „wskazał skrzyżowanie ulic, przy którym trzeba było zostawić przesyłkę, ale też konkretny kierunek dalszej jazdy, w stronę domu kultury”.
„Kimkolwiek był anonim, napisał ten tekst inteligentnie, z jednej strony sugerując, że jest blisko, z drugiej – nie ujawniając nic poza jedną, niespójną i być może wprowadzającą w błąd informacją o sobie. Zastrzegł też, że jeżeli paczka z pieniędzmi będzie przez kogoś obserwowana, nie odbierze jej” – kwituje Andrzej Jaroszewicz.
„Chwilę później podeszła w to miejsce jeszcze raz”
O sytuacji poinformowano milicję. O dziwo jednak na tym zaangażowanie wicepremiera wcale się nie skończyło. Piotr Jaroszewicz, w porozumieniu z funkcjonariuszami, faktycznie udał się we wskazanym dniu w miejsce oczekiwane przez anonima. Zostawił tam torbę, w której jednak nie było żadnych pieniędzy.
Całą okolicę obstawili milicjanci w cywilnych ubraniach. Wtedy jednak doszło do oczywistego błędu. Jak opowiada Andrzej Jaroszewicz:
Reklama
Po godzinie czternastej na tym skrzyżowaniu pojawiła się jakaś starsza kobieta, pokręciła się tam chwilę, nie zabrała jednak paczki i odeszła. Chwilę później podeszła w to miejsce raz jeszcze, tym razem się jednak nie zatrzymywała i poszła dalej.
Do wskazanej przez anonima pory odbioru torby z pieniędzmi brakowało jeszcze półtorej godziny. Dlatego, jak przypuszcza Andrzej Jaroszewicz, funkcjonariusze „zapewne zdecydowali się nie ujawniać, przekonani, że autor listu pojawi się w terminie. Tak się jednak nie stało. Paczka nie została odebrana”. Podejrzanej kobiety natomiast ani nie wylegitymowano, ani nie zdecydowano się śledzić.
Wobec niepowodzenia akcji skoncentrowano się na treści listu i na kopercie. Zdjęto z niej odcisk palca, zaczęto też analizować pismo autora. Być może chcąc przykryć wpadkę na miejscu zdarzenia, działano z dużym rozmachem.
W liceum, w którym uczył się mój brat, zrobiono wszystkim uczniom dyktando i pobrano próbki pisma. Pozyskano też próbki ode mnie i od moich kolegów. Te działania, jak się okazało, prowadziły donikąd, analiza wykazała, że tekst został prawdopodobnie napisany lewą ręką przez osobę na co dzień praworęczną.
Bibliografia
Artykuł powstał na podstawie wywiadu rzeki, jaki z Andrzejem Jaroszewiczem przeprowadziła Alicja Grzybowska. Książka ukazała się pod tytułem Piotr Jaroszewicz (Bellona 2023).