Sercem renesansowego zamku na Wawelu był pałac królewski. Składał się on z kilku gmachów, spośród których szczególne znaczenie miał ten położony po stronie północnej. Skrzydło nazywano „domem króla”, bo właśnie w nim mieszkał monarcha, Zygmunt Stary. Na pierwszym piętrze władca miał swoją sypialnię i najbardziej prywatne pokoje. Zaraz obok zaś – nieodzowną izbę, do której zaglądał na dłużej przynajmniej dwa razy dziennie.
Właściwy apartament królewski znajdował się po wschodniej (a więc prawej, patrząc od dziedzińca) stronie pierwszego piętra zamku na Wawelu. Pisałem już o nim w innym artykule. Stronę zachodnią zajmowały z kolei trzy pomieszczenia, które można by określić mianem kompleksu jadalnianego.
Reklama
Sień przed królewską jadalnią
Ze schodów, położonych w narożniku rezydencji, przechodziło się do sieni o powierzchni około 90 m2. Mijali ją wszyscy goście zaproszeni, aby ucztować z królem, pomieszczenie musiało mieć zatem kunsztowne ozdoby, należycie podkreślające majestat władcy.
Relacja Jana Dubraviusa, który gościł na Wawelu w 1518 roku, pozwala się domyślać, że ściany pokryto drogimi materiami.
Dwa mocno zniszczone fragmenty jedwabnych obić, używanych w wielu wnętrzach rezydencji, zachowały się w zbiorach muzeów narodowych w Krakowie i Warszawie. Widać na nich bogate ornamenty, a także dwa herby: polskiego orła i węża zjadającego dziecko, który symbolizował ród Sforzów. I który królowa Bona z wielką pasją kazała umieszczać we wszystkich miejscach z nią związanych.
Sień była ogrzewana. Przede wszystkim jednak zastosowano w niej rozwiązanie powszechne na Wawelu i bardzo ważne dla wygody lokatorów.
Przez specjalny otwór w ścianie, w rachunkach nazywany „czeluścią”, można było palić także w piecu umieszczonym w sąsiedniej sali. Dzięki temu służba nie musiała wchodzić do izby, gdy w tej znajdowali się goście, poza tym zaś, zwożąc drewno i podpałkę, nie brudziła posadzek oraz ozdób wnętrz, dużo ważniejszych od nawet pięknej sieni.
Z zachowanych dokumentów wiadomo, że do transportu opału i usuwania popiołu używano żelaznych „wózków piecowych”, nazywanych też taczkami lub sankami.
Reklama
Monarsza izba stołowa na Wawelu
Kolejnym pomieszczeniem była izba stołowa króla. Najrozleglejsza ze wszystkich sal na pierwszym piętrze rezydencji miała aż sześć wielkich okien i ponad 160 m2 powierzchni. Ogrzewał ją piec w barwie szafranu (później przemalowany na czerwono) i ze zdobieniem w formie złoconych gałek, tak bardzo cenionych w architekturze Wawelu.
Piec był wielki, ale tylko jeden. Wypada zatem wątpić, czy w środku zimy w tak ogromnej sali mogło być naprawdę ciepło, zwłaszcza piętnaście metrów dalej, pod przeciwległą ścianą.
Strop izby był kasetonowy, a więc dzielony na odrębne, najczęściej kwadratowe zagłębienia z ozdobami. Ten konkretny przystrojono rozetami ze złota. Zwisał też z niego barwny i złocony, poza tym zaś niewątpliwie wielki, świecznik odlany z brązu. Wzrok gości ściągały przede wszystkim zdobienia ścian.
Oznaki bogactwa i luksusu
Od Justusa Decjusza wiadomo, że podczas wesela Zygmunta i Bony, gdy w sali odbywały się oficjalne biesiady, wszystkie ściany obito „złotym aksamitem brokatowym”. Aby zachwycić przybyszy, gospodarze zużyli aż dziewięćset łokci, czyli 500 metrów, drogiego materiału.
Reklama
Decjusz nie ukrywał zresztą, że gości wprowadzano do izby stołowej właśnie po to, żeby „mogli się łatwo przekonać, że jest tak wspaniała i świetna, jak to tylko możliwe”. Gdyby zaś ktoś miał wciąż wątpliwości co do bogactwa i statusu polskiego monarchy, zaraz obok wejścia do sali ustawiono potężny zielony kredens, zamykany kratą.
Według Dubraviusa mebel sięgał po sam sufit. Wypełniało go ponad 600 naczyń „o rozmaitych kształtach, wadze, formach”. Były tam: „scyfusy”, rodzaj kubków, często kryształowych, „puchary, kielichy, dzbany, dzbanuszki, misy, srebrem i złotem wielkiej wagi obficie wykończone i z pięknie wycyzelowanymi ornamentami”. Wszystko to wykonano, aby powrócić do opisu Decjusza, „cudowną sztuką”, a zwłaszcza – „nie dającym się oszacować nakładem” pieniędzy.
Uczty najjaśniejszego pana
Sala z powodzeniem mieściła kilka tuzinów gości. Tylko przy głównym, prostokątnym stole mogło obok króla zasiąść około dwudziestu pięciu osób. Poza tym pomieszczenie zastawiały mniejsze, chyba kwadratowe stoły. Za siedziska służyły głównie ławy, ale używano też nielicznych krzeseł.
Zygmunt przybywał do sali przynajmniej dwa razy każdego dnia na główne posiłki i nigdy, jak wiadomo od poety Jana Kochanowskiego, „sam nie siadał do stołu swego”, lecz jadł w towarzystwie panów, dworzan, dostojników i gości.
Reklama
Ozdoby ścian zmieniano, w zależności od chwilowych oczekiwań i zachcianek władcy. Dookoła pod stropem były zamontowane specjalne listwy, na których dało się łatwo zawieszać tkaniny. Tak samo rzecz była rozwiązana w innych częściach apartamentów mieszkalnych dynastii.
Izba srebrowych
Za izbą stołową znajdowało się najmniejsze, 75-metrowe, pomieszczenie w tej partii pałacu, słusznie nazywane izbą srebrowych. Tutaj przechowywano tę część zastawy i innych utensyliów, która była w stałym użytku.
Ogółem Zygmunt Stary posiadał podobno aż 1300 naczyń z kruszcu. Poza tym w pomieszczeniu, ogrzewanym i położonym blisko ubikacji, mieszkali służący, odpowiedzialni za obsługę kredensu i podawanie do stołu.
Takie połączenie funkcji sprawiało, że ludzie ci stale byli pod ręką, na każde zawołanie władcy. Poza tym chodziło o względy bezpieczeństwa. Srebrowi zapewniali całodobową ochronę bajecznie drogich pucharów i mis.
Mimo to u schyłku XVI wieku, za panowania Stefana Batorego, zdarzyło się, że „złodzieje srebro króla jegomości”, przechowywane właśnie w pomieszczeniu obok sali stołowej, „pokradli”.
****
Powyższy tekst powstał w oparciu o moją nową książkę pt. Wawel. Biografia. To pierwsza kompletna opowieść o historii najważniejszego miejsca w dziejach Polski: o życiu władców, ich apartamentach, zwyczajach, o setkach innych lokatorów Wawelu i o fascynujących zdarzeniach, które rozgrywały się na smoczej skale przez ponad tysiąc minionych lat.