Formalnie rzecz biorąc na polskich szlachcicach z epoki nowożytnej ciążył tylko jeden obowiązek. W zamian za wyjątkowe przywileje mieli bronić ojczyzny. Ta służba była realizowana w ramach pospolitego ruszenia: instytucji zmitologizowanej i sławnej, ale faktycznie niemal całkowicie bezwartościowej.
Pospolite ruszenie nie było polskim unikatem, przynajmniej nie pierwotnie. W średniowieczu zupełnie powszechnie panował model, w myśl którego każdy właściciel ziemski miał obowiązek na własny koszt stawiać się osobiście na wyprawach zbrojnych, zwykle wraz z niewielkim oddziałem, pocztem.
Reklama
Była to podstawa całej sztuki wojennej przez kilka stuleci. O ile jednak zwoływanie rycerstwa do walki z wrogiem zdawało sprawdzian w wieku XII czy XIII, o tyle u schyłku epoki uchodziło już za rozwiązanie archaiczne.
Archaiczne rozwiązanie
Jak komentował profesor Jarema Maciszewski, w XV stuleciu „rycerstwo w całej Europie zeszło z pól bitewnych”, zastępowane przez armie złożone z płatnych żołnierzy zaciężnych. Ci też byli często szlachcicami, ale nie wysyłanymi do boju z doskoku, w ramach powszechnego nakazu, lecz bijącymi się z własnej woli. Słowem – byli zawodowcami, dla których wojaczka stanowiła karierę.
W nowym systemie za obowiązek ogółu szlachty osiadłej uważano nie osobiste stawiennictwo z koniem i bronią w miejscu zbiórki, ale opłacanie podatków potrzebnych do werbunku wojska. Armie nowożytne w efekcie często były mniej liczne, lecz o wiele lepiej wyszkolone, uzbrojone i zdyscyplinowane – przynajmniej jeśli mowa o dyscyplinie w trakcie bitwy.
Niknąca wartość tak zwanych wypraw powszechnych, expeditio generali, wyszła w Polsce na jaw równie wcześnie, co w krajach ościennych: w połowie XV wieku, w toku wojny trzynastoletniej z Krzyżakami, gdy niezawodowe wojsko szlacheckie okazało się całkowicie niezdolne do pokonania najemnych sił przeciwnika.
Zaniechane reformy
Na Zachodzie podobne porażki dawały zwykle impet potrzebny, by zastąpić rycerstwo wojskiem zaciężnym o stabilnym finansowaniu. W Polsce też podejmowano, zwłaszcza w stuleciu XVI, próby zmierzające w takim kierunku.
Reklama
Wszystkie spaliły jednak na panewce. Szlachta nie zgadzała się ani na to, by płacić stałe podatki na wojsko, ani na uiszczanie takich podatków przez swych poddanych, ani nawet na wprowadzenie możliwości zamiany obowiązku osobistego udziału w walce na opłatę pieniężną. Jakby tego było mało, sejm i sejmiki ukróciły wszelkie próby unowocześnienia pospolitego ruszenia.
Instytucja ta wrosła w polski ustrój, zachowując archaiczne, skamieniałe reguły rodem ze średniowiecza. Wciąż były one w mocy w wieku XVIII, a nawet później. Pospolite ruszenie zwoływano bowiem jeszcze w powstaniu kościuszkowskim, następnie zaś w czasach Księstwa Warszawskiego (początek XIX stulecia), by wesprzeć zawodowe wojsko napoleońskie.
Paraliżujące reguły pospolitego ruszenia
Powszechne pospolite ruszenie, takie z udziałem szlachty z całego kraju, miało być obowiązkowo prowadzone do boju osobiście przez samego króla. Wojsko wolno było przetrzymywać w punkcie zbornym tylko przez dwa tygodnie, co, jak podkreśla Karol Łopatecki, w praktyce uniemożliwiało pełną mobilizację.
Poza tym sił pospolitego ruszenia nie wolno było dzielić na części, co z kolei wykluczało walkę manewrową czy nawet wdrożenie jakiejkolwiek strategii działań. Szlachta wyrażała pogląd, wyniesiony ze średniowiecza, ale w dobie nowożytnej kompletnie nonsensowny, że celem wyprawy powszechnej jest wydanie przeciwnikowi jednej walnej bitwy.
Reklama
Po skutecznym pognębieniu wroga dumne szeregi miały się rozejść do domów. Dla uzasadnienia takiej postawy panowie herbowi niezwykle chętnie przytaczali wzór rzymskiego wodza Cyncynata, który podobno w obliczu inwazji porzucił wiejskie życie i przejął władzę. Ledwie jednak zagrożenie zostało usunięte, a natychmiast zrzekł się urzędu i powrócił do swojej posiadłości, by kontynuować prowincjonalną sielankę.
Każdy polski sobiepan widział siebie właśnie jako Cyncynata. Ale już inny rzymski wzorzec – zawodowego legionisty, przez całe dekady służącego w państwowej armii – zupełnie do niego nie przemawiał.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Wprawdzie formalnie ograniczano tylko długość wypraw zagranicznych (do trzech miesięcy, i to za dodatkową, sowitą zapłatą), ale ustaliła się jasna praktyka. Zwykle jedna znaczna bitwa, niezależnie od jej wyniku, wystarczała, by rzesze pospolitaków porzuciły służbę, przekonane, iż obowiązek został spełniony.
Dlaczego pospolite ruszenie miało tak małą wartość?
Pospolitym ruszeniem nie dało się ani prowadzić złożonych kampanii, ani odpierać rozdzielonych sił wroga, ani strzec granicy. Każdy tydzień w polu sprawiał, że doraźnym żołnierzom ubywało zapasów, rosła natomiast ich skłonność do anarchii, rozbojów, ogólnego rozprężenia. Poza tym normą był zupełny brak dyscypliny, nieposłuszeństwo rozkazom. Podczas bitwy każdy chciał działać wedle swej fantazji, a nie w myśl wytycznych płynących z góry.
Polskim królom nie trzeba było tłumaczyć, że pospolite ruszenie przedstawia wątpliwą wartość. Tym bardziej nikt nie musiał im mówić, że wyprawa tysięcznych rzesz szeregowej szlachty niesie z sobą ogromne niebezpieczeństwo dla władzy.
Na czas pospolitego ruszenia zawieszano działanie sądów i urzędów, a zebrani, reprezentujący we własnej opinii ogół rycerstwa, czuli, że mogą się uważać za „sejm konny” i mieszać do wielkiej polityki. I faktycznie to czynili, o ile tylko jakiś trybun był zdolny skanalizować ich radykalnie rozbieżne oczekiwania i opinie.
Reklama
Niemal nigdy go nie zwoływano
W 1537 roku uczestnicy pospolitego ruszenia, zamiast wydać bitwę wojsku mołdawskiemu, oblegli własnego króla, Zygmunta Starego, uwięzionego na zamku we Lwowie. Przez dwa miesiące trzymali monarchę w szachu, żądając dalszego ograniczenia jego uprawnień i pomnożenia własnych.
Po tym doświadczeniu – zbyt frywolnie nazywanym „wojną kokoszą”, jakby krzywdę poniósł tylko inwentarz żywy chłopów spod Lwowa, nie zaś majestat tronu – władcy wyciągnęli nauczkę. Przez kolejne osiem dekad, aż do roku 1621, nie zwołano ani jednej ogólnokrajowej wyprawy powszechnej. Pospolite ruszenie było wykorzystywane tylko w skali lokalnej, w ograniczonych działaniach, albo w walce z rozbójnikami – niekoniecznie zresztą z dobrym skutkiem.
Źródło
Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.