Przez większość średniowiecza ogół mieszkańców Europy z powodzeniem radził sobie bez dokładnych czasomierzy. Zapotrzebowanie na precyzję na dobre wzrosło dopiero u schyłku epoki, w okresie rozwoju rzemiosła i handlu oraz nasilania się dalekosiężnych kontaktów. Wówczas do użytku wprowadzono pierwsze zegary mechaniczne w dziejach.
Tekst pochodzi z najnowszej książki Kamila Janickiego pt. Średniowiecze w liczbach.
Jest to właściwie typowy przykład problemu kury i jaja. Niektórzy wskazują, że kupcy z późnego średniowiecza wymagali nowego rozumienia czasu, a ich oczekiwania doprowadziły do rozprzestrzenienia się technicznych innowacji. Inni – że było na odwrót, najpierw wszedł nowy wynalazek, potem, pod jego wpływem, doszło do kroków na przód w dziedzinie handlu. Zapewne obie perspektywy są do pewnego stopnia słuszne.
Reklama
Pierwsze zegary mechaniczne w średniowiecznej Europie
Zegary mechaniczne weszły do użytku na skutek upowszechnienia nieznanego wcześniej, ani w średniowieczu, ani w dobie antycznej, wynalazku – wychwytu, a więc instrumentu zapewniającego równomierny obrót kół zegara, na skutek stopniowego rozwijania się sznura nawiniętego na wał i obciążonego metalowym ciężarem.
„Wszyscy są zgodni, że najstarsze takie konstrukcje pojawiły się w końcowych dziesięcioleciach XIII i początku XIV wieku” – wyjaśnia profesor Henryk Wąsowicz. O wiele trudniej wskazać rzeczywiście pierwszy, pionierski zegar mechaniczny. Wiadomo przynajmniej, w jakim regionie najszybciej zegary wkroczyły do sfery publicznej. Stało się to w Italii.
Miejska kronika prowadzona w Mediolanie odnotowała, że w roku 1336 na wieży kościoła Świętego Gottharda zamontowano zegar sprzężony z „bardzo dużym dzwonem”, który bił wraz z upływem każdej z 24 godzin – zarówno za dnia, jak i nocą. O pierwszej godzinie rozlegało się jedno uderzenie, o drugiej dwa, o trzeciej trzy i tak dalej. W efekcie zawsze dało się natychmiast poznać jaka jest pora.
Jak niedokładne były średniowieczne zegary?
W pierwszej połowie XIV wieku zegary wybijające godziny istniały chyba tylko we Włoszech. W 1351 roku wynalazek dotarł jednak do Londynu, w 1356 do Norymbergi. W 1367 roku odnotowano uruchomienie prawdopodobnie pierwszego zegara miejskiego na ziemiach polskich, we Wrocławiu. Z kolei w 1378 roku własny zegar miał już niewielki Miechów na północ od Krakowa.
Reklama
Wbrew utartym wyobrażeniom zegary mechaniczne wcale nie odznaczały się początkowo szczególną precyzją, nie działały samoczynnie i nie regulowały upływu godzin dokładniej od wcześniej istniejących instrumentów. O ich niedoskonałościach dobitnie pisał astronom Ludwik Zajdler na kartach książki Dzieje zegara:
Koła wykonywane były z płyty żelaznej, za pomocą pilnika. Zęby odmierzano zapewne cyrklem, przy wycinaniu (…) powstawały jednak nierówności podziału, pociągające za sobą nieprzewidziane opory. Aby koła obracały się, trzeba było zawieszać olbrzymie ciężary, co znów stwarzało trudności przy naciąganiu zegara. Nie wystarczało do tego sił jednego człowieka, a zegar należało przecież nakręcać co kilka godzin.
Zajdler wymienił całą listę problemów. Nie chodziło tylko o nierówne zębatki, ale też niedokładne wykonanie innych elementów mechanizmu, o gromadzenie się kurzu, o tarcie na łożyskach, prowadzące do nierównych kolebań. Ogółem w jego przekonaniu „odchylenia wskazań zegara” mogły rutynowo sięgać godziny na dobę albo nawet były większe.
Prawdziwe znaczenie średniowiecznych zegarów
Prawdziwa waga nowego wynalazku nie wynikała z precyzji lub jej braku. Zegary mechaniczne wymusiły rezygnację z tradycyjnego systemu godzin nierównych, o którym opowiadałem już w innym artykule. Próba dostosowywania długości każdej godziny w każdym dniu do biegu słońca oznaczałaby wyzwanie niemal nie do przeskoczenia.
Wraz z zegarami miejskimi w Europie zaczął się upowszechniać podział doby na równe 24 godziny, liczące zawsze po 60 minut. Przejście do nowego układu nie obyło się jednak bez komplikacji.
Jak mierzono upływ godzin na średniowiecznym zegarze?
Początkowo zegarów mechanicznych używano na różne sposoby, a ich wprowadzenie… jeszcze pogłębiło chronologiczne zamieszanie.
Reklama
Najstarsze rozwiązanie, nazywane zegarem całym lub włoskim, nakazywało zaczynać rachubę doby po zajściu słońca. Godzina 24 przypadała pół godziny po zachodzie. To zaś sprawiało, że zegary trzeba było regularnie przestawiać, posiłkując się specjalnymi tablicami.
Ten karkołomny system dotarł między innymi do Czech, na Śląsk, a także do Polski. Używano go w wielu miejscach aż do rewolucji francuskiej. Nad Wisłą zegar włoski cieszył się popularnością krócej, w każdym razie wciąż dominował w stuleciu XVII.
Konkurencyjny system, określany półzegarem, dzielił dobę na dwie sekwencje po dwanaście godzin. Tyle że już w sposób zrozumiały dzisiaj, nie zaś średniowieczny. Czas liczono w nim od północy do południa, a następnie od południa do północy.
Tak więc godzina pierwsza była naszą godziną pierwszą; godzina dwunasta – naszą północą lub południem. Ogółem ten system zwyciężył dopiero w dobie oświecenia. W Polsce po raz pierwszy odnotowano go w roku 1455.
Reklama
Istniały jeszcze inne rachuby. W Bazylei południe uważano nie za godzinę dwunastą, ale pierwszą, co przesuwało całą tarczę do przodu.
Z kolei czas norymberski, najściślej inspirowany dawnymi rozwiązaniami, wprawdzie posługiwał się godzinami równymi, ale liczba tych godzin zmieniała się zależnie od długości dni. Tak więc chociażby w grudniu dzień miał tylko osiem godzin, a noc – szesnaście. Taki mechanizm, wymagający stałych korekt i przestawień, nie mógł się jednak utrzymać na długo.
Narodziny czasu kupieckiego
Niezależnie od tego, jak konkretnie odczytywano godziny i kiedy zaczynano ich rachubę, zegary miejskie nieuchronnie zmieniały percepcję czasu. Powstało to, co Jacques Le Goff nazywał „czasem kupieckim”.
W sytuacji, gdy nie trzeba było żadnego wysiłku, by ustalić, czy jest godzina dwunasta, czy szesnasta – wystarczyło nadstawić ucho i policzyć uderzenia dzwonu – nieuchronnie zaczęła się rozwijać dzisiejsza obsesja na punkcie terminowości. Pracę można było zaczynać nie po wstaniu, ale o dziewiątej; kończyć nie kiedy człowiek się zmęczy, a słońce przebędzie mniej więcej trzy czwarte swojej drogi, ale na przykład równo o piątej.
Spotkania zaczęto wpisywać do terminarzy na konkretne godziny; ich długość zaczęła być regulowana, stopniowo nawet co do minuty. Niepostrzeżenie ruszył wyścig z czasem, który trwa do dzisiaj. Albo nawet nadal się rozpędza.
Historia średniowiecza, jakiej jeszcze nie było
Powyższy artykuł powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego pt. Średniowiecze w liczbach. Pozycja już dostępna w księgarniach. Dowiedz się więcej na Empik.com.