O wyczynie jakiego dokonała 16 września 1942 roku załoga bombowca Wellington z polskiego 304 Dywizjonu bombowego mówiono w całych Królewskich Siłach Powietrznych. Pisała o tym prasa polska i brytyjska, a radiowe rozgłośnie londyńskie podały szczegółową relację z walki. Nasi lotnicy dokonali bowiem rzeczy niemal niemożliwej. Stoczyli walkę aż z sześcioma niemieckimi maszynami i wyszli z niej zwycięsko.
Tego dnia 7 Wellingtonów ruszyło nad wody Zatoki Biskajskiej w celu wykrywania i zwalczania niemieckich okrętów podwodnych.
Reklama
Długo nic się nie działo
Na Wellingtonie ze znakami dywizjonowymi NZ-E (nr samolotu HF-836) wystartowała o godzinie 9.34 załoga w składzie: piloci – porucznik Stanisław Targowski i sierżant Zygmunt Kowalewicz, nawigator kapitan Władysław Minakowski, radiotelegrafista sierżant Zygmunt Piechowiak oraz strzelcy sierżanci: Władysław Młynarski i Franciszek Kubacik.
Na miejsce patrolowania załoga przyleciała o godzinie 11.43, znajdowało się ono niedaleko północnych brzegów Hiszpanii. Dłuższy czas nie działo się nic, dopiero po dwóch godzinach zauważono dziewięć małych statków i jeden okręt osłony, ale okazało się, że były to jednostki hiszpańskie, zawrócono więc znów do rejonu patrolowania. Kiedy wyznaczony czas zbliżał się do końca i wyczerpanie fizyczne u każdego z członków załogi było już oczywiste, na horyzoncie pojawił się groźny wróg…
„Byliśmy w obliczu przeważającego wroga”
O stoczonej walce z sześcioma niemieckimi myśliwcami obszerną relację napisał w kronice dywizjonu 304 dowódca załogi, kapitan nawigator Władysław Minakowski. Oto wyjątki:
O godzinie 16.12 spostrzegliśmy samolot lecący z prawej strony w kierunku południowym, zaś trzy inne lecące z lewej strony w kierunku północnym, równolegle do naszego kursu. W tyle na horyzoncie leciały dalsze dwa samoloty także w tym kierunku.
Reklama
Niebo było bezchmurne, pogoda bardzo dobra, a widoczność dochodziła do 25–30 mil.
Znajdowaliśmy się wtedy na wysokości 1500 stóp. Po spostrzeżeniu pierwszych czterech samolotów pilot obniżył lot do wysokości około 500 stóp i po upewnieniu się, że są to maszyny nieprzyjacielskie Ju-88, wyrzucił bomby i jeszcze obniżył lot do 50 stóp nad poziom morza.
Byliśmy w obliczu przeważającego wroga. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że cios może być zadany każdej chwili i kres naszego życia nastąpi wtedy w bezmiarze wód Atlantyku.
W tym czasie, o godzinie 16.15, nastąpił atak trzech samolotów Ju-88 z przedniej prawej strony naszego samolotu.
Myśliwce atakowały pojedynczo, jeden za drugim.
„Żadnemu nie szczędzono serii”
Pierwszy pilot utrzymywał samolot nisko nad wodą na wysokości 15 do 50 stóp, chroniąc w ten sposób nas od dołu. Robił przy tym uniki, tak że chwilami niemal ciągnął skrzydłami po wodzie. W czasie ataku podciągał maszynę do góry w kierunku na atakującego Junkersa, stwarzając tym samym najmniejszą powierzchnię celu dla wrogich samolotów i zmniejszając czas ataku. Do pierwszego myśliwca przedni strzelec oddał dwie krótkie serie z bardzo bliskiej odległości, następnie tylny strzelec jedną długą.
Reklama
Drugi atakujący samolot został ostrzelany i trafiony. Widoczne było, że Niemiec stracił panowanie nad samolotem i szedł na zderzenie, tak że nasz pilot musiał oddać nieco ster, by przejść pod nim. Junkers miał unieruchomione śmigło lewego silnika i usiadł na wodzie.
Trzeci myśliwiec został ostrzelany przez obu strzelców z bardzo małej odległości. Po ataku samoloty przechodziły w głęboki skręt, stawały się wtedy dobrym celem. Żadnemu nie szczędzono serii.
W czasie pierwszego starcia nadaliśmy depeszę otwartym tekstem, że jesteśmy atakowani przez samoloty Ju-88, jak również naszą pozycję wyliczeniową. Następnie radiotelegrafista przeszedł do obsługi bocznych karabinów maszynowych.
W samolocie dym. Po trzecim ataku zmieniliśmy kurs do pozycji pierwszej, odległej od naszej bazy około 140 mil.
Reklama
„Dostaliśmy pociskiem z działka”
Następne dwa Ju-88, które znajdowały się w najdalszej odległości, przeszły na naszą prawą stronę i zaatakowały nas z przedniej prawej strony. Były to dwa kolejne ataki. Pilot Ju-88 -widząc, że atak z przodu jest beznadziejny, po wykonaniu nagłego skrętu uderzył nas z prawej strony. Nasz pilot nagłym ruchem poderwał Wellingtona do góry znad wody i wykonał skręt w kierunku na nieprzyjaciela. W tym momencie dostaliśmy pociskiem z działka w zbiornik oraz serie z karabinów.
Pierwszy atakujący został ostrzelany przez przedniego strzelca i zauważono odpadające od niego części oraz dymną smugę. Drugi został również celnie ostrzelany przez obu strzelców.
W czasie tych potyczek powstaje silniejszy wybuch i kadłub napełnia się gęstym dymem. Spoglądam w to miejsce. Dym się rozchodzi – ognia nie ma – a więc w porządku. Spodziewamy się nowych ataków od tyłu. Radiotelegrafiście i drugiemu pilotowi polecam donoszenie zapasowej amunicji dla strzelców.
Na horyzoncie ukazują się chmury – upragnione miejsce ukrycia. Następują znów ataki i nasza twarda obrona.
Reklama
Ju-88, który został spostrzeżony w pierwszym momencie z naszej prawej strony, pozostał przez cały czas walki w tyle w odległości 2 do 3 mil i nie brał w niej udziału. Był to przypuszczalnie dowódca bądź też osłona przed naszymi myśliwcami.
Chmury zbliżały się coraz bardziej, były na wysokości 1500 stóp. Pilot dał pełne obroty i maksymalne ciśnienie ładowania. Po chwili dotarliśmy do nich i straciliśmy kontakt z nieprzyjacielem.
„Załoga wykazała wybitny hart ducha”
O godzinie 17.50 Wellington dotarł szczęśliwie do brzegów Kornwalii i wylądował na lotnisku w Portreath. Był najwyższy czas, bo wyciekająca ze zbiorników benzyna była na ukończeniu, a przedziurawiony zbiornik oleju prawie pusty. Załoga nie odniosła żadnych obrażeń. W samolocie naliczono 39 trafień.
Następnego dnia do dywizjonu nadszedł telegram od dowódcy Grupy Lotnictwa Obrony Wybrzeża następującej treści:
Proszę przekazać moje gratulacje dowódcy i załodze samolotu za wynik walki z sześcioma Ju-88 w dniu 16 września. Cała załoga wykazała wybitny hart ducha i wolę walki z przeważającym liczebnie wrogiem, osiągając znamienny wynik przez zestrzelenie na pewno jednego i prawdopodobnie dwóch samolotów nieprzyjacielskich.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Wacława Króla pt. U-Booty poszły na dno. Jej nowe wydanie ukazało się w 2024 roku nakładem wydawnictwa Bellona.