W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego Bohdan Hryniewicz miał niewiele ponad 13 lat. Był jeszcze dzieckiem, a jednak bez wahania zaangażował się w walki. Został jednym z najmłodszych łączników w Powstaniu, po latach odznaczono go Krzyżem Grunwaldu. Oto jak zapamiętał ostatnie godziny przed wybuchem zrywu, gdy jeszcze nie miał pojęcia, że właśnie ten dzień odmieni losy Warszawy.
1 sierpnia 1944 roku obudziłem się wcześnie rano; niebo było zachmurzone. Przez całą noc padał deszcz. Przy śniadaniu matka powtórzyła te same polecenia, które wydawała nam codziennie (…): możecie wyjść, ale trzymajcie się blisko mieszkania i wracajcie, żeby mi się pokazać co godzinę lub półtorej.
Reklama
Na ulicach widać było zdecydowanie więcej młodych ludzi, wyraźnie czymś zaabsorbowanych, przemierzających całe miasto pieszo, niosących paczki, torby i plecaki. Próbowali nadawać sobie wojskowy wygląd; niektórzy nosili czarne oficerki, wysokie buty do konnej jazdy, takie same jak polscy oficerowie, wiatrówki i płaszcze przeciwdeszczowe z pasami w wojskowym stylu.
Niemcy udawali, że tego nie widzą
Na ramionach dziewcząt kołysały się torby, w których rozpoznaliśmy apteczki i zestawy pierwszej pomocy. Młodzieńcy, obładowani paczkami, korzystali z usług rikszarzy. Patrole niemieckie przemykały ulicami, udając, że tego wszystkiego nie widzą. Także odkryte samochody policyjne z Niemcami, uzbrojonymi w pistolety maszynowe bergman, przejeżdżały pospiesznie, nie zatrzymując się.
W południe syreny przeciwlotnicze nadały sygnał odwołania, który trwał bardzo długo. Było to dziwne, ponieważ nie poprzedziło go ostrzeżenie o nalocie, a przez cały dzień nie widziałem nigdzie rosyjskich samolotów.
Wróciliśmy do pustego gabinetu kosmetycznego matki na drugie śniadanie około godziny drugiej. Od chwili gdy Niemcy zaczęli ewakuować się z Warszawy, liczba klientek bardzo mocno spadła i dwie pracownice przestały przychodzić do pracy. Po posiłku zmyliśmy naczynia.
Reklama
Coś się szykowało
Ponownie otrzymaliśmy pozwolenie na wyjście, pod warunkiem że nie oddalimy się bardziej niż o kilka przecznic w dowolną stronę i będziemy trzymać się wyłącznie naszej ulicy.
Zauważyliśmy, że ruch uliczny bardzo zmalał, a przejeżdżające tramwaje były wypełnione zaledwie do połowy. Przeszedł obok nas duży patrol niemiecki, nie próbowano jednak nikogo zatrzymać. Żołnierze mieli na sobie mundury lotników, najprawdopodobniej należeli do obsługi dział przeciwlotniczych, chroniących pobliski most Poniatowskiego.
Kilka razy przejechał duży wóz policyjny, wioząc około dziesięciu policjantów, wyposażonych w bergmany. Pojawił się także mercedes z odkrytym dachem, w którym siedzieli gestapowcy, ściskając w dłoniach pistolety maszynowe MP40.
Pustki na ulicach
Około 16.00 usłyszeliśmy pierwsze strzały: pojedyncze, a po nich staccato pistoletów maszynowych, zwieńczone wybuchem granatu. Na ulicach robiło się coraz bardziej pusto.
Wróciliśmy do mieszkania i powiedzieliśmy matce, że zaczęło się i że musimy udać się teraz do punktu zbornego na placu Zbawiciela. Odparła, że nigdzie nie pójdziemy, dopóki sytuacja choć trochę się nie wyklaruje, pozwoliła nam jednak wyglądać na ulicę z bramy.
Reklama
Zbiegliśmy na dół, gdzie stała już niewielka grupka gapiów. Ulica wydawała się opustoszała w obu kierunkach, zewsząd jednak dobiegały dźwięki wystrzałów i wybuchów.
Po 17.00 hałas się nasilił. Od strony placu Napoleona słychać było odgłosy ciężkich walk. Stał tam gmach Poczty Głównej, chroniony przez betonowe bunkry. Znowu usłyszeliśmy terkot karabinów maszynowych, któremu towarzyszyły pojedyncze wybuchy. Z naszej ulicy nie było nic widać; była całkowicie wyludniona, z wyjątkiem garstek ludzi, podobnie jak my stojących w bramach.
Wyglądała na bardzo smutną
Dwie nastoletnie dziewczyny, niosące torby z opatrunkami, przebiegające obok, zatrzymały się na chwilę przy naszej bramie. Każda z nich miała na prawym ramieniu biało-czerwoną opaskę. Na budynkach zaczęły pojawiać się polskie, biało-czerwone flagi.
Przebiegliśmy przez dziedziniec do naszej klatki schodowej, a potem schodami na górę, na najwyższe piętro. Otworzyłem okno i nasłuchiwałem odgłosów walk od strony gmachu Poczty.
Reklama
Przez okno widziałem doskonale budynek Prudentialu po drugiej stronie placu Napoleona. Ze swymi szesnastoma piętrami był to najwyższy budynek w mieście. Z masztu radiowo-telewizyjnego także zwisała biało-czerwona flaga.
Byliśmy niezwykle podekscytowani; pobiegliśmy do mieszkania, by opowiedzieć o tym matce. Uśmiechnęła się i uściskała nas, wyglądała jednak na bardzo smutną.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Bohdana Hryniewicza pt. Chłopięca wojna. Pamiętnik z Powstania Warszawskiego (Bellona 2024).