Ludzie średniowiecza znali podział czasu na godziny, zwłaszcza zaś rzymski system 12 godzin dziennych i 12 nocnych. Przez wiele wieków do dokładnego upływu doby wagę przywiązywano jednak głównie wśród kleru, zwłaszcza zaś we wspólnotach klasztornych. Rozwiązania tam przyjęte stopniowo nagięły więc średniowieczne rozumienie czasu, przynajmniej w miastach.
Już wówczas z tym zagadnieniem wiązał się ogromny zamęt. Dzisiaj zaś trudno zagłębić się w całą koncepcję tak zwanych godzin kanonicznych bez ryzyka potężnego bólu głowy.
Reklama
Podstawowe założenie jest proste. Biblijny Psalm 119 zawierał nakaz: „Siedmiokroć na dzień wysławiam Ciebie”, Boga, „z powodu sprawiedliwych Twych wyroków”.
Zgodnie z nim reguły zakonne, od czasów najbardziej wpływowej reguły Świętego Benedykta spisanej w VI stuleciu, wyznaczały pory oraz charakter siedmiu dziennych modlitw odprawianych każdej doby oraz dodatkowych modlitw nocnych, nazywanych nokturnami lub wigiliami. Odniesiono je do godzin, jakich używali Rzymianie i właśnie od tego rzymskiego podziału czasu w większości wzięły swoje nazwy.
Pierwotny podział godzin kanonicznych
O północy odbywała się jutrznia (matutina). Pryma (hora prima) zgodnie ze swym łacińskim tytułem przypadała na pierwszą godzinę dnia, a więc na wschód słońca. Tercja (hora tertia) na trzecią godzinę dnia, czyli środek poranka.
Seksta (hora sexta) na godzinę szóstą, południową. Wreszcie nona, wzięta od łacińskiej liczby dziewięć, właśnie na godzinę dziewiątą – środek popołudnia. Nieszpory (vespera) odprawiano przed zachodem słońca, a ostatnią z godzin kanonicznych, kompletę (completorium) po zachodzie, w pierwszej godzinie nocy.
Taki podział, odnoszący się nie do pełnej i dość abstrakcyjnej bez dostępu do zegarka sekwencji łącznie dwudziestu czterech godzin, ale tylko do głównych podziałów (wschód, środek poranka, południe, środek popołudnia itd.), okazał się atrakcyjny nie tylko wewnątrz murów klasztornych, ale i poza nimi.
Reklama
Także w życiu świeckim zaczęto więc mówić o porze tercji, seksty, nony, albo nieszporów. Dla miejskich rzemieślników seksta oznaczała jednak po prostu południe i tyle. Z kolei wśród ludzi Kościoła rzecz… była bardziej skomplikowana.
Czas niedookreślony
Niektórzy badacze próbowali udowadniać, że w klasztorach panowała iście fabryczna organizacja czasu, a mnisi przystępowali do kolejnych nakazanych czynności z taką precyzją, jakby byli zębatkami jednej, doskonale naoliwionej maszyny.
Gerhard Dohrn-van Rossum, zasłużony niemiecki badacz dawnych metod mierzenia i sposobów postrzegania czasu, przekonująco wykazał jednak, że tak wcale nie było. Mnisi też byli ludźmi swojej epoki. Nie dostosowywali, jak robi się to w wieku XXI, egzystencji do upływu minut na zegarze. Wprost przeciwnie: to układ czasu i upływ godzin naginali do biegu swych czynności.
Dohrn-van Rossum tłumaczył, że klasztory „same nadawały sobie rytm”. Każda kolejna część oficjum, cyklu modlitw, następowała nie o określonej porze, ale – po zakończeniu wcześniejszego punktu dnia. Każda też mogła być przesuwana, wydłużana lub skracana, zależnie od bieżących okoliczności.
Godzina kanoniczna nie trwała tyle samo co godzina nierówna, ale tyle czasu, ile było potrzeba na wyśpiewanie określonych psalmów i odprawienie modlitw. Jeśli czytania przeznaczone na dany dzień były krótsze, to skracała się i dana godzina. A kolejne mogły się w efekcie przesuwać. Jeśli korzystna pogoda sprawiała, że bracia więcej czasu spędzili przy uprawie ogrodu, oficjum popołudniowe było opóźniane albo przyspieszane.
Reklama
Ogółem nona latem zwykle przypadała wcześniej niż zimą. Tercja – odwrotnie. Poza tym na przykład, gdy część mnichów zaspała na nokturnę, reguły klasztorne nakazywały śpiewać bardzo powoli i z przerwami, tak by spóźnialscy byli w stanie dołączyć do reszty wspólnoty. W konsekwencji ogólny harmonogram ulegał zaburzeniu.
Dla lepszego uregulowania trybu modlitw o określonych godzinach kanonicznych bito w dzwony. W efekcie też pobliska ludność dowiadywała się o tym, że zaczyna się nona, albo seksta. Ale nikt raczej nie oczekiwał, że w każdym dniu ta seksta nastąpi w takim samym momencie, albo przynajmniej momencie bezpośrednio wynikającym z biegu godzin nierównych. Pewna chwiejność była naturalna i wpisana w średniowieczny ogląd czasu. Stopniowo jednak zamęt się pogłębiał.
Ruchome godziny średniowiecza
Dobrze znane i opisane jest zjawisko przesuwania się, z upływem wieków, najszerzej przyjętej sekwencji godzin kanonicznych. Największe zmiany przypadły na stulecie XIII i nie chodziło w żadnym razie o drobną ingerencję w utarty harmonogram. Modyfikacje były kolosalne.
Nona przesunęła się ze środka popołudnia na sam środek dnia. To dlatego chociażby w języku angielskim dzisiaj mówi się, że południe to noon. To wahnięcie sprawiło, że także sekstę trzeba było przestawić w inne miejsce oficjum. Odbywała się wcześniej, a poza klasztorami po prostu… całkiem przestano posługiwać się takim określeniem.
Nawet nieszpory, które tradycyjnie miały zamykać dzień, zmieniły pozycję, zaczęto je odprawiać w środku popołudnia. Jutrznia, która kiedyś sygnalizowała północ, przewędrowała z kolei na sam koniec nocy.
Zmiany w trybie modlitw mogły, ale nie musiały rzutować na rozumienie godzin poza klasztorami. W efekcie nie było oczywiste czy jeśli ktoś mówi o nonie to ma na myśli dziewiątą z dwunastu godzin dziennych, czy raczej południe, a więc godzinę szóstą, o której mnisi odprawiają nonę, a więc modlitwę o nazwie wziętej od godziny dziewiątej…
Reklama
Konsekwencje doskonale ilustruje historia, do jakiej doszło w 1188 roku we Flandrii. Dwaj skłóceni możni, hrabia Robert z Beaurain i Gerard z St. Obert, umówili się na pojedynek. Kulisy zamierzonej zbrojnej konfrontacji nie mają tutaj znaczenia. Ważne, że bój miał się odbyć w porze nony. I że kiedy jeden z uczestników pojawił się na miejscu, a drugi nie… nikt nie był w stanie stanowczo orzec, czy termin został naruszony. Nie było bowiem całkiem jasne co oznacza nona i jak zrozumiał ją nieobecny.
Doszło do zażartej dyskusji, którą – zgodnie z informacją zachowanej kroniki – udało się zażegnać dopiero w następstwie obserwacji pozycji słońca… oraz zaczerpnięcia opinii dwóch obecnych na miejscu duchownych. A i tak z werdyktem zapewne nie wszyscy się zgodzili.
Pozorna precyzja?
W każdym stuleciu zdarzały się przypadki, gdy konieczne było naprawdę dokładne określenie pory dnia. Na przykład w polskiej kronice Galla Anonima, pochodzącej z początku XII stulecia, można natrafić na wprost zadziwiającą wiadomość, że książę Władysław Herman przeprowadził atak na Pomorzan w taki sposób, że jego wojska rozrzucone po rozległym kraju uderzyły na wroga i spaliły jego grody jednocześnie – „w oznaczonym dniu i o określonej godzinie”.
Zresztą i o późniejszej walnej bitwie dziejopis powiedział, że rozpoczęła się o trzeciej godzinie dnia. To jednak nie musiało oznaczać, że ktoś w taki sposób zapamiętał starcie. Prawdopodobnie Gall usłyszał tylko, że bitwa odbyła się rankiem, i sam przyporządkował ją do godziny, jaka przypadała w połowie, pomiędzy wschodem słońca a południem.
Historia średniowiecza, jakiej jeszcze nie było
Powyższy artykuł powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego pt. Średniowiecze w liczbach. Dowiedz się więcej na Empik.com.