Tradycyjne chaty polskich chłopów nie miały oczywiście takich elewacji, jakie pokrywają ściany współczesnych domów. Nie znano styropianu, tynku ani farb. Poza tym zaś kwestia wyglądu zewnętrznego budynku wiązała się nie tylko z termiką, ale i z życiowymi przesłankami, o których dzisiaj nikt by nawet nie pomyślał.
Styropian, który obecnie króluje na polskich wsiach zaczął się pojawiać w Polsce dopiero w latach 70. XX stulecia. Chłopi z dawniejszych czasów musieli radzić sobie inaczej, by nie zamarzać zimą.
Reklama
Jak i po co bielono chłopskie chaty?
„Ściany bywają zwykle dla ciepła polepione gliną oraz bielone” – wyjaśniał etnograf Kazimierz Moszyński na kartach swojej fundamentalnej Kultury ludowej Słowian, wydanej w międzywojniu.
Dla nadania im odpowiedniej struktury i barwy wykorzystywano wapno, glinkę, ił rzeczny. Zgodnie z terminem dominował kolor biały, choć czasem używano też pigmentów, co pozwalało uzyskać na przykład zabarwienie niebieskie.
W chatach zrębowych (budowanych z okrąglaków lub belek układanych jedna na drugiej, na zakładkę) nieraz ograniczano się tylko do zalepienia i wybielenia samych szpar między kolejnymi sztukami drewna.
Takie domy, ciepłe już z racji grubej, drzewnej konstrukcji, na ogół zresztą nie wymagały dodatkowego pokrycia i jak przyznawał Moszyński, pierwotnie wcale ich nie bielono. Warstwa gliny była za to konieczna na cienkich ścianach z deseczek albo szachulca.
Reklama
Połacie pokrywano na ogół glinką w całości, bez żadnych wzorów, bo to najlepiej chroniło przed przenikaniem wilgoci oraz zimna. Surowiec używany do takiego malowania nie był zbyt trwały, brudził się, a przede wszystkim odkruszał. Dlatego bielenie ścian zewnętrznych na ogół powtarzano co kilka miesięcy, przed ważnymi świętami.
Zapomniane znaki
Czasem decydowano się na inne rozwiązania, ale znów – nie bez dobrego powodu. Na różnych obszarach kraju był znany obyczaj, nakazujący w szczególny sposób oznaczać ściany domu dla obwieszczenia sąsiadom, że jest w nim panna gotowa do zmiany swego stanu cywilnego.
Na przykład na temat wiejskich okolic Warszawy prekursor polskiego „ludoznawstwa” Oskar Kolberg pisał:
Spojrzawszy na chałupę, poznać to zaraz można, jeżeli w niej jest dziewka mająca chęć pójścia za mąż. Są to białe znaki, którymi dziewki całą chałupę od dołu do góry, pod poszycie, dokoła wapnem obznaczają.
Około takiej chałupy, z daleka widnej, bywa zwykle dość porządnie. Przed drzwiami co dzień zamiecione, pod okienkiem kilka kwiatków (…). Porządek ten bywa w oczach parobka, szukającego żony gospodarnej, rekomendacją dobrych przymiotów dziewki.
Reklama
Na Mazowszu płockim czyniono podobnie, a poza tym „podwórze całe usypywano piaskiem w różne floresy”. Również na Kujawach, „gdzie była dziewucha na wydaniu”, chatę, zamiast bielić ją w całości, „nakrapiano tylko wapnem”, co miało być „znakiem zwracającym spojrzenia szukających żony parobków”.
Taka sygnalizacja nie była oczywiście tworzona na stałe. Usuwano ją przed zimą, przy kolejnym bieleniu.
***
Powyższy tekst powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego. Życie w chłopskiej chacie już teraz możecie zamówić na Allegro.