Różni wiejscy pamiętnikarze, tworzący na początku XX stulecia, podkreślali, że polscy chłopi wstawali z łóżek, wyrek, czy innych posłań bardzo wcześnie. Zwykle byli na nogach już o czwartej nad ranem. Jak jednak to robili, jeśli dawna wieś nie znała ani budzików ani nawet zegarów?
Do pobudki, zwłaszcza zimą, w chłopskiej chacie nie mogły wystarczyć promienie słońce. Te wpadały do wnętrza, pozbawionego dużych i jasnych okien, w ograniczonym stopniu, a przede wszystkim o wiele zbyt późno.
Reklama
Normą wśród polskich chłopów było zrywanie się najpóźniej o brzasku, jeszcze przed tym, jak słońce faktycznie wkroczyło na nieboskłon. To kiedy należy opuścić tapczan lub zsunąć się ze szlabana, oceniano przede wszystkim po pianiu kogutów.
Żywy budzik polskich chłopów
Jak wyjaśniał wiejski pamiętnikarz Jan Słomka, w czasach, gdy w całej wsi nie było zegara, w każdym domu „musiał być kogut, który głośnym pianiem „oznajmiał czas do wstawania”. Co ważne, nie oznajmiał go z odległej obory czy kurnika, ani z podwórza. Taki sygnał przecież mógłby zostać zignorowany przez wycieńczonych codzienną harówką domowników.
Dla pewności koguta nocą trzymano, jak zaświadczał Słomka, w sieni. Jego odgłosów nie dało się więc przegapić. To zaś oznacza, że chłop budził się każdej nocy przynajmniej trzy razy, nawet jeśli tylko na moment. Tylokrotnie rozlegało się bowiem pianie.
O której godzinie piał kogut?
Jan Słomka pisał, że koguty piały z „nadzwyczajną regularnością”: po raz pierwszy o północy, następnie około godziny drugiej, po raz trzeci zaś koło czwartej. Ten ostatni sygnał oznaczał, że już trzeba wstawać.
Reklama
Wypada jednak dopowiedzieć, że wspomniana regularność nie była absolutnie niezmienna i nie wszędzie opisywano ją tak samo. Kazimierz Moszyński, który zgromadził dane o chronologicznym wykorzystaniu kogutów na całej Słowiańszczyźnie, podawał, że drugie pianie z reguły rozlegało się między godziną 1 a 3, natomiast trzecie – między 3 a 5. Pod Krakowem w jego ocenie były to odpowiednio godziny 1 i 3.
Z tym, że idealna precyzja kurów ulegała rozchwianiu, gdy nadciągały burze i wichury. Wówczas nie można było wierzyć ich odgłosom, a ludowe przesądy kazały nawet domyślać się po pianiu nie w czas nadciągającego pożaru lub wprost wizyty kostuchy.
Kłopotliwy sygnał
Wracając do Jana Słomki, ten twierdził, że przynajmniej w jego stronach piania strzegła przede wszystkim gospodyni, „która budziła domowników już za drugim, a najpóźniej trzecim pianiem”.
Upilnowanie właściwej pory pobudki wymagało jednak lekkiego snu i przytomności, o którą przecież nocą wcale nie było łatwo. W efekcie nieraz się zdarzało, że zbudzeni chłopi nie byli w stanie zorientować się, czy kur pieje „na północek”, czy może już po raz drugi lub, nie daj Boże, trzeci. W razie wątpliwości zostawał właściwie tylko jeden sposób – wyjść przed chatę i spojrzeć w gwiazdy, których położenie na nieboskłonie w bezbłędny sposób informowało, ile czasu brakuje jeszcze do brzasku.
Reklama
„Mnie już na początku gospodarowania uprzykrzyło się to wychodzenie w zimie na dwór i śledzenie po gwiazdach, jak prędko wstać” – przyznawał po latach były wójt Dzikowa. I jak zdradził, on akurat nie zamierzał trzymać się tradycji.
„Wielkie dziwo i zbytek”
Były jeszcze lata 60. lub może 70. XIX wieku, gdy Słomka w tajemnicy kupił do domu zegar. Pierwszy we wsi, która wciąż uważała mechaniczne czasomierze za „wielkie dziwo i zbytek”. Nie chciał z niczym zdradzać się sąsiadom, by ci nie odsądzali go od czci i wiary.
Rzecz szybko się jednak wydała, bo dzieci bawiące się na pobliskiej drodze posłyszały przez ścianę głośne wydzwanianie godzin. W efekcie „w mig po całej wsi poszła wiadomość: »U Słomki zegar«!”.
Niebawem mieliśmy pełno dzieci pod domem, przychodziły pod okna i przysłuchiwały się cykaniu zegara. Powoli przychodzili i starsi sąsiedzi, oglądali zegar i dziwili się, że mogłem wydać aż 4 reńskie, a ten i ów przygadywał, że bawię się w „pana”.
Reklama
Nie minęło jednak wiele czasu, a oznaki zdumienia ustąpiły zazdrości. Sąsiedzi zaczęli zaglądać i dopytywać która godzina, gdy czekał ich wyjazd poza wieś, a więc tam, gdzie posługiwano się „miastowym” czasem.
Stopniowo „każdy przyszedł do przekonania, że zegar to sprzęt w domu bardzo użyteczny”. Gdy Słomka zasiadł do spisywania wspomnień, w Dzikowie czasomierze stały lub wisiały ponoć w każdym domu. To jednak było już niemal w przededniu pierwszej wojny światowej.
***
Powyższy tekst powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego. Życie w chłopskiej chacie już teraz możecie zamówić na Empik.com.