Dzisiaj często zapominamy, że przytłaczająca większość obywateli starożytnego Rzymu mieszkała na wsi. Na dobrobyt antycznego imperium pracowały dziesiątki milionów drobnych rolników. O tym, jak wyglądało życie chłopów blisko 2000 lat temu pisze profesor Christopher Kelly w książce Cesarstwo rzymskie.
Większość współczesnych wyobrażeń cesarstwa rzymskiego koncentruje się, co zrozumiałe, na jego elicie. To przyjemne wyobrażać sobie nas samych na przechadzce z pryncepsami, doradzających wielmożom, rozkoszujących się wielkimi rezydencjami bogaczy, delektujących się dziełami Wergiliusza, Tacyta czy Plutarcha pospołu z tymi cognoscendi, dla których pierwotnie je napisano.
Reklama
Ilu starożytnych Rzymian mieszkało w miastach?
Nie ma w tym powodu do wstydu. W istocie, takich doświadczeń zazdrościłaby nam większość Rzymian. W szerokiej na cały świat śródziemnomorski sześćdziesięciomilionowej populacji ludzi zamożnych było zapewne nie więcej niż 200 000.
Są też, rzecz jasna, i inne fascynacje. Obszerne archeologiczne pozostałości po rzymskim wojsku – jego broń i uzbrojenie, a nade wszystko forty nadal stojące wzdłuż Wału Hadriana w północnej Brytanii i reńskiej granicy w Germanii – zainspirowały wielu ludzi do odtwarzania powszedniej rutyny legionistów na służbie.
Ale i to było zajęciem mniejszości. Armia za Marka Aureliusza w 2. połowie II w. n.e. liczyła łącznie, być może, 500 000 mężczyzn, mniej niż 1% ludności cesarstwa. Szerszą perspektywę oferują wspaniałe ruiny rzymskich miast. Z pewnością, jak w przypadku Pompejów, możemy pokusić się o oddanie w miarę pewnego wrażenia, jak się w nich żyło – a dotyczy to mniej więcej 15% ludności cesarstwa.
Większość mieszkańców cesarstwa rzymskiego żyła i pracowała na roli. Ziemia w świecie antycznym była nie tylko głównym źródłem utrzymania, była też zasadniczym wskaźnikiem zamożności. Jej własność koncentrowała się w rękach bogaczy.
Podział ziemi uprawnej w starożytnym Rzymie
Wykaz z samego początku II w. n.e., zachowany w niczym niesłynącym miasteczku Ligurach Bebiańskich (Ligures Baebiani) w południowych Włoszech, specyfikuje ofiarodawców programu wprowadzonego przez cesarza Trajana dla wsparcia wybranej grupy dzieci obywateli. Rejestr pokazuje, że 3,5% najbogatszych właścicieli posiadało 21,3% ziemi (w tym jedna osoba 11,2%). Po drugiej stronie skali 14% najuboższych właścicieli posiadało jedynie 3,6% wymienionego areału.
Rozmiary tych nieruchomości trudne są do ustalenia. Rejestr z Ligurów Bebiańskich posługuje się jedynie wartościami pieniężnymi, nie wiadomo też, jakie dokładnie terytorium opisuje. W dodatku w wykazie ujęto tylko te własności, które były wystarczająco zasobne, by umożliwiały ich właścicielom uczestnictwo w programie Trajana.
Reklama
Najmniejsze gospodarstwa, pominięte całkowicie w rejestrze, mogły mieć mniej niż 2,5 ha. Taki był maksymalny rozmiar działek przyznawanych obywatelom rzymskim, którzy zasiedlali podbite terytoria w północnej Italii w początkach II w. p.n.e. Począwszy od I w. n.e. weterani, zluzowani po 25 latach służby w legionach, rozmieszczani byli w specjalnie tworzonych miejscowościach na terenie cesarstwa, z przyznawanymi im przy tym dzierżawami o powierzchni do 5 ha.
Te kolonialne przedsięwzięcia odcisnęły ślad na prowincjonalnym krajobrazie: regularny, szachownicowy wzór starożytnych farm nadal widoczny jest np. na dużych obszarach tunezyjskiej wsi.
Struktura społeczna rzymskiej wsi
Rolnictwo polegało na wysiłku chłopów. Jedynie w wielkich posiadłościach w Italii, na Sycylii, w południowej Galii i częściowo w północnej Afryce praca niewolników odgrywała jakąkolwiek poważniejszą rolę. W większości na polach pracowali właściciele działek wraz z rodzinami, rolnicy-dzierżawcy i robotnicy dniówkowi.
Kategorie te nakładają się na siebie. Drobny właściciel mógł uzupełniać swój dochód, pracując w pobliskiej posiadłości podczas żniw. W istocie rozmiary działek weteranów, zbyt małe, by zapewniały samowystarczalność, zwłaszcza na terenach o niskiej wartości gruntów ornych, sugerują, że ich właściciele byli w stanie znajdować dodatkowe zatrudnienie.
Reklama
Metody uprawy
Metody i sposób kultywacji ziem, przyjmowany przez chłopów, obojętnie czy właścicieli czy dzierżawców, zależał od fizycznych warunków klimatu i ziemi – od cyklu wylewów i irygacji w Dolinie Nilowej (najbardziej produktywnym obszarze cesarstwa) do podlewanych deszczem pól północnej Italii czy południowej Galii (żyznych na tyle, że umożliwiały płodozmian bez konieczności ugorowania co dwa lata), od „podlewanego” rolnictwa wysokich stepów i przedpustynnych stref Afryki Północnej (gdzie rozbudowana sieć kanałów i terasów rozprowadzała wodę zachowaną po wiosennych opadach) po ciężkie, wilgotne gleby Brytanii i prowincji reńsko-dunajskich.
W basenie śródziemnomorskim głównymi uprawami były zboża (zwłaszcza jęczmień i pszenica), rośliny strączkowe (bób, groszek, ciecierzyca, soczewica), winorośl i oliwki. Strączkowe dostarczały witaminy B2 i wapnia, nieobecnych w zbożach, oliwa była głównym źródłem tłuszczu, oleju, oświetlenia i mydła. Niewielcy posiadacze mogli też hodować świnie na mięso, kozy dla sera, trochę owiec (głównie dla obornika). Bydło było rzadkie.
Gdzie hodowano bydło?
Na półsuchych nizinach śródziemnomorskich, gdzie dobre grunty orne należą do rzadkości, hodowla zwierząt na dużą skalę była zwyczajnie nieopłacalna ekonomicznie. Nakładała zbyt duże obciążenie na zasoby żywnościowe i wodne. W związku z tym nie jest to zapewne rzeczą zaskakującą, że dla wielu pisarzy antycznych hodowla żywego inwentarza kojarzyła się zasadniczo z odległymi prowincjami pogranicznymi, takimi jak Brytania, a także z nomadycznymi ludami żyjącymi za Renem i Dunajem. Dieta bogata w wołowinę i nabiał była jasną oznaką barbarzyństwa.
Co do zasady rolnictwo chłopskie zmierza do sprzedaży maksymalnej produkcji przy minimalnym ryzyku. W znacznej części Śródziemnomorza duża różnorodność upraw zasiewana była na licznych polach rozrzuconych w nierównym, wyżynnym krajobrazie. Zróżnicowanie typów roślin i fragmentacja ziem działała jak bufor przed ryzykiem niepowodzenia danej uprawy. Troskliwe przechowywanie zapewniało odpowiednie zaopatrzenie przez cały rok.
Reklama
Rzymscy chłopi w obliczu klęsk głodu
Indywidualni rolnicy, którym się nie powiodło, mogli też polegać na swych sąsiadach, których wcześniej być może wyratowali w podobnej sytuacji. Przy całej jednak gospodarności, pomysłowości i wzajemnej pomocy głód zawsze czaił się w pobliżu.
W połowie II w. n.e. Galen, jeden z najsłynniejszych lekarzy antycznych, których pisma przetrwały, sugestywnie wspominał skutki braku żywności w wiejskich okolicach dokoła jego rodzinnego Pergamonu (w dzisiejszej zachodniej Turcji). Ludzie mieszkający na wsi najpierw zarżnęli swój żywy inwentarz (którego nie mogli już wykarmić), potem zjedli żołędzie, które przechowywali w jamach jako zimową paszę dla świń.
Galen zanotował, że nawet w warunkach głodu niewiele osób zmarło z zagłodzenia, więcej zaś z towarzyszących mu infekcji w związku ze spożywaniem niezdrowych substytutów żywności w rodzaju pędów drzew i krzewów, bulw i gotowanej świeżej trawy.
Pojawiły się liczne choroby gorączkowe […] odchody miały obrzydliwy zapach i były oddawane z bólem, po czym następowało zatwardzenie lub dyzenteria; mocz miał drażniący lub wręcz obrzydliwy zapach, jako że pochodził z owrzodziałych pęcherzy. […]
Reklama
Ci, którym żadna z tych rzeczy się nie przydarzyła, i tak zmarli na coś, co wyraźnie wskazywało na zapalenie jednego z organów wewnętrznych lub ze srogości i złośliwości gorączki.
Niepewny los rzymskiego chłopa
Pomimo często surowych warunków środowiskowych i niemal endemicznego niedożywienia ludzie wsi byli zadziwiająco odporni w obliczu ciężkich prób. Ich gospodarowanie było jednak kruche i mogło nagle załamać się przez nieprzewidziane niepowodzenie uprawy, suszę albo powódź bądź przez niedorzeczne wymagania właścicieli ziemi, kredytodawców czy poborców podatkowych.
Część wieśniaków dawała sobie radę w obliczu takich kryzysów, część ulegała śmierci, chorobom i długom, część osuwała się ze statusu właścicieli własnych gospodarstw w dzierżawców bądź z dzierżawców w bezrolnych robotników.
Ich synowie zapewne próbowali dostać się do armii z nadzieją otrzymania – o ile przeżyją 25 lat służby legionowej – własnej działki ziemi. Wielu weteranów osiedlano w pobliżu miast garnizonowych, w których wcześniej służyli, często w oddali od miejsc dorastania. W swych nowych domach, jak większość innych ludzi, kontynuowali zaś uprawę roli.
Reklama
Małorolni chłopi stanowili milczącą większość cesarstwa rzymskiego. Pozostawili po sobie niewiele inskrypcji, upamiętniło ich niewiele epitafiów. Ich skromne drewniane obejścia najczęściej przepadły bez śladu.
Zależało od nich bogactwo starożytnego Rzymu
Rzadko pojawiają się w zachowanych tekstach literackich, może tylko w roli wiejskich kmiotków, których konsternacja w obliczu wysmakowanego miejskiego świata z pewnością budziła śmiech. Ale bogactwo cesarstwa rzymskiego zależało właśnie od tych, którzy trudzili się uprawą roli.
Ich niewielkie zyski, wysysane czynszami i po-datkami, fundowały stacjonującą na pograniczach armię czasów pokoju i zabezpieczały sieć miast dających cesarstwu jego administracyjną i kulturową spójność. Historia rzymska – tak dla wykształconych Rzymian, jak dla nas samych – w zrozumiały sposób skupia się na cesarzach, wojnach, podbojach, na ludziach bogatych i możnych, na niesłychanie imponujących osiągnięciach cywilizacji miejskiej.
Zasługują one na naszą uwagę, mogą budzić nasz podziw. To powiedziawszy, można czasami nazbyt łatwo zapomnieć, że stabilność i dobrobyt tego rozległego, śródziemnomorskiego superpaństwa spoczywały bezpośrednio i wbrew nim samym na plecach spracowanych chłopów. Historia nie zajmuje się li tylko tym, co miało szczęście przetrwać, czy tym, co przykuwa uwagę historyków.
W obliczu tak olśniewających cesarskich wspaniałości, zawsze warto przypomnieć sobie, że większość mieszkańców Imperium Romanum nie posiadała wystarczających zasobów, by wystawić sobie jakikolwiek trwały pomnik.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Christophera Kelly’ego pt. Cesarstwo Rzymskie. Jej polskie tłumaczeni ukazało się w 2024 roku nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego. Przekład: Andrzej Kompa.