Pierwsi polscy etnografowie oraz zamożni chłopscy pamiętnikarze podkreślali, że na galicyjskiej wsi relacje między bogatymi kmieciami, a pracującymi u nich parobkami były „przyjacielskie” czy wręcz „familijne”. Zapewne nie brakowało takich przypadków, ale była również druga strona medalu. Biedaków tafiających na służbę do przedstawicieli wiejskiej elity czekało złe traktowanie i harówka od świtu do nocy. Właśnie tak wspominał bycie parobkiem poeta i działacz ludowy Franciszek Magryś.
Franciszek Magryś urodził się w 1846 roku w położonej nieopodal Łańcuta podkarpackiej wsi Handzlówka. Jego dzieciństwo przypadło na trudny okres tuż po zniesieniu w Galicji pańszczyzny.
Reklama
Trudne dzieciństwo na galicyjskiej wsi
Rodzice późniejszego poety i działacza ludowego posiadali jedynie kurną chatę oraz maleńki skrawek ziemi, którą matka chłopca otrzymała od swych rodziców. Franciszek był najmłodszym z czwórki dzieci małżeństwa. Przy czym najstarszy z rodzeństwa Wojciech zmarł w wieku niespełna dwóch lat.
Ojciec był cenionym we wsi tkaczem. Mimo wszystko w trudnym dla chłopów okresie przednówka w domu panował głód, a dla zwierząt brakowało paszy.
Dlatego pewnej zimy głowa rodziny udała się do dworu z prośbą o pokarm dla inwentarza. Jak opowiadała później Magrysiowi jego matka:
Dziedzic pozwolił ojcu nabrać tyle paszy, by miał co dźwigać. Jakoż ojciec zabrał paszy więcej, niż mógł unieść i od tego czasu zachorował śmiertelnie. Pozostała matka z trojgiem dzieci i musiała się zająć naszym wychowaniem.
Reklama
Szybko wyszła ona za tkacza z innej wsi i rodzina, jakoś sobie radziła. Franciszek zajmował się od siódmego roku życia pasaniem na kmiecych gruntach posiadanych przez rodzinę dwóch krów, jednocześnie powoli przyuczał się do zawodu. Magrysiowie obsiewali też niewielki zagon zbożem na ziemi bogatszych sąsiadów. W zamian musieli pomagać przy pracach polowych.
Na służbie u bogatego chłopa
Sytuacja chłopskiej rodziny znacznie się pogorszyła, gdy latem 1854 roku na tyfus zmarł ojczym chłopca. Teraz utrzymanie rodziny spadło na barki wdowy oraz 15-letniego brata Magrysia, Jana. Dzięki ciężkiej pracy wszystko szło jednak dobrze do momentu, gdy w październiku 1865 roku nagle odeszła również matka Franciszka.
W związku z tym, że niewielki skrawek ziemi, jaki posiadali Magrysiowie znajdował się w dożywotnim posiadaniu kobiety, po jej śmierci wrócił on do dziadków. Z kolei rodzinną chałupę Jan i Franciszek przekazali siostrze, która właśnie miała wychodzić za mąż. W tej sytuacji 22-latek nie mając innego wyjścia postanowił pójść na służbę do bogatego kmiecia.
Wbrew temu, co twierdził na przykład słynny wiejski pamiętnikarz Jan Słomka, młodego mężczyzny nie czekało „familiarne” traktowanie. Wręcz przeciwnie. U bogatego chłopa źle się z nim obchodzono, „jak zawsze ze służbą”. Zgodnie z tym, co pisał Magryś:
Reklama
Nie było wtedy we wsi takich narzędzi rolniczych jak sieczkarnie, młocarnie, kieraty i młynki, które dzisiaj znajdują się u każdego, zamożniejszego gospodarza.
Nikt też nie dawał zboża mleć do młyna. Zboże młóciło się cepami, czyściło się je z plewy ręcznie tzw. siedleczką, a później w żarnach ręcznie mełło się je na mąkę. Również sieczkę dla bydła trzeba było rznąć ręcznie w małej skrzynce.
Zajęcia wiejskiego parobka
Gospodarz, który płacił parobkowi grosze (więcej na ten temat pisałem w innym artykule) wymagał w zamian pracy od rana do nocy. Gdy tylko zazieleniły się pastwiska, skoro świt Magryś musiał paść konie, następnie zabierał się do robót polowych.
W lecie kosiłem zboże, wiązałem je i zwoziłem do stodoły. W tym okresie czasu woziłem również kamienie do Łańcuta. Wieczorami znowu musiałem rznąć trawę i słomę na sieczkę dla bydła. W tej ciężkiej pracy czas upływał mi szybko, zahartowałem się i nauczyłem robić końmi w roli, czego jako tkacz dotąd nie umiałem.
Reklama
Pracy nie brakowało również zimą. Najcięższą było ręczne młócenie zwiezionego latem do stodoły zboża oraz zajmowanie się obornikiem, który należało „nie tylko na gnojownię wyrzucić, ale także w pole wozić saniami”. Dodatkowo Magryś, który potrafił czytać i pisać musiał wieczorami wcielać się w rolę nauczyciela kmiecych córek.
Najgorszy okres w roku
Ogółem zima była według Franciszka najgorszym okresem w roku. Działo się tak ponieważ musiał on „przebywać w jednej, brudnej i pełnej robactwa izbie razem z całą rodziną” gospodarza.
Jak stwierdzał bez ogródek „robactwo to zagryzłoby nas”, gdyby nie to, że „gospodyni prała nam bieliznę co tydzień, a co sobotę ługiem wszystkim myła głowy”. Jeżeli takie warunki panowały u bogatego chłopa, to nic dziwnego, że ówcześni lekarze często pisali, że włościanie nie wiedzą co to higiena.
Magryś pozostawał na służbie u kmiecia do jesieni 1869 roku, kiedy to wziął ślub i zamieszkał w domu żony. Dopiero wtedy jego „byt polepszył się”.
Poznaj reali życia dawnych polskich chłopów
Bibliografia
- Franciszek Magryś, Żywot chłopa działacza, Skład Główny Drukarni Naukowej we Lwowie 1932.