Brytyjczycy pokładali wielkie nadzieje w rozpoczętej 1 lipca 1916 roku bitwie nad Sommą. Przygotowania do zakrojonego na szeroką skalę uderzenie trwały wiele miesięcy. Jednak już pierwsze godziny ofensywy pokazały, że rezultat starcia będzie diametralnie inny niż zakładano. O tym, jak wyglądał początek jednaj z najkrwawszych batalii I wojny światowej pisze Wade Davis na kartach książki W stronę ciszy. Wielka wojna, Mallory oraz podbój Everestu.
W przededniu bitwy nad Sommą [brytyjski głównodowodzący Douglas] Haig był przekonany, że klucz do zwycięstwa spoczywa w rękach Opatrzności, a Bóg stoi po jego stronie.
Reklama
Czuję, że każdy punkt planu – zwierzył się żonie – został sformułowany z Bożą pomocą. Ludzie są w doskonałych nastrojach. […] Drut jeszcze nigdy nie był tak dobrze pocięty, a przygotowanie artyleryjskie tak gruntowne.
Nieskuteczny ostrzał artyleryjski
Po wielu miesiącach szkolenia i oczekiwania na walkę brytyjscy żołnierze mieli rzeczywiście wysokie morale. Jednak zasieki z pewnością nie były porządnie porozrywane. Tak naprawdę na odcinku 45 kilometrów, czyli na całej długości najbliższych umocnień niemieckich, prawie w ogóle ich nie uszkodzono.
W ciągu ostatniej godziny przed atakiem na niemieckie pozycje spadło ponad ćwierć miliona pocisków. Potem nastała cisza – w pewnym sensie i tylko na chwilę. Był to moment pustki i oszołomienia, jakby sama ziemia została nagle ułaskawiona. Czas stanął w miejscu.
Brytyjscy żołnierze stłoczeni u podnóża drabin w ten mglisty dzień „z rodzaju powszechnie nazywanego niebiańskim”, jak napisał później poeta i żołnierz Siegfried Sassoon, słyszeli żałosne jęki rannych w pozostałościach okopów wroga, brzęczenie wielkich rojów much, wysoki pisk szczurów, a nawet subtelny śpiew skowronków i żałobne zawodzenie gołębi.
Reklama
Popielate twarze, zsynchronizowane zegarki, łyk przydziałowego rumu, ostatni list do ukochanej osoby przyszpilony nożem do ściany okopu, cicha modlitwa i spojrzenie na kolegę, półuśmiech, który z pewnością będzie ostatnim. W okopie unosił się zapach strachu, potu, krwi, wymiocin, ekskrementów, kordytu i gnijących zwłok.
Niemcy o wszystkim wiedzieli
Dokładnie o 7.30 przenikliwe gwizdki zasygnalizowały atak. 84 bataliony, 66 tysięcy ludzi stłoczonych w okopach o długości 22 kilometrów z trudem wydostało się na pole bitwy. W tym samym momencie z czeluści ziemianek o skali i złożoności nieznanej Brytyjczykom i zupełnie dla nich niewyobrażalnej niedobitki sześciu niemieckich dywizji frontowych pędziły ku światłu dnia. W ciągu minuty, którą zajęło im dotarcie do parapetu okopu, losy bitwy zostały przesądzone.
Oczywiście Niemcy wiedzieli, że zbliża się ofensywa. Od tygodni ich agenci w Londynie przysłuchiwali się otwartym rozmowom o „wielkim uderzeniu”. Rozbudowy umocnień na froncie nad Sommą, budowy setek kilometrów torów, dróg i okopów komunikacyjnych, nagromadzenia milionów pocisków, wzmożonego ruchu w powietrzu i na lądzie, koncentracji około 2 tysięcy dział i dziesiątek tysięcy żołnierzy Czwartej Armii generała Henry’ego Rawlinsona nie dało się ukryć.
Zapowiedzią szturmu było bombardowanie, o którym Niemcy wiedzieli, że zakończy się na krótką chwilę przed atakiem. Haig zawsze uderzał o 7.30, po ustaniu kanonady. Jakiekolwiek sprytniejsze posunięcie, takie jak wstrzymanie ognia artyleryjskiego na wystarczająco długi czas, by oszukani Niemcy zdążyli wrócić do okopów i dali się zabić podczas ostatecznego bombardowania, było poza zasięgiem jego wyobraźni.
Reklama
„Gdyby tylko biegli, rozgromiliby nas”
Co więcej, wiadomość wysłana przez Rawlinsona o godzinie 2.45 do dowództwa 34. Dywizji została przechwycona przez Niemców. Wróg wiedział, że nastąpi atak, i znał czas jego rozpoczęcia co do minuty. Niemców zdumiała jednak brytyjska taktyka. Karl Blenk, strzelec maszynowy ze 169. Pułku Piechoty, wspominał:
Kiedy Anglicy zaczęli nacierać, byliśmy bardzo zaniepokojeni; wydawało się, że z pewnością zajmą nasze okopy. Ogromnie nas zaskoczył widok nieprzyjaciół idących bez pośpiechu, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy.
Byli wszędzie, całe mrowie. Przodem szli oficerowie. Zauważyłem jednego z nich. Szedł spokojnie, niosąc laskę. Kiedy zaczęliśmy strzelać, musieliśmy tylko ładować i przeładowywać. Padali setkami. Nie trzeba było celować. Po prostu do nich strzelaliśmy. Gdyby tylko biegli, rozgromiliby nas.
Siegfried Sassoon obserwował, jak żołnierze wychodzą na powierzchnię, formują szyk, a następnie, ramię w ramię, obciążeni niekiedy nawet ponad 40-kilogramowym ekwipunkiem, z zatkniętymi bagnetami, pochyleni wkraczają w nawałnicę ołowiu. O 7.45 widział mężczyzn w rezerwowym okopie, którzy dopingowali swoich kolegów, jakby oglądali mecz piłki nożnej.
Reklama
Dwie godziny później napisał: „Ptaki wydają się oszołomione; skowronek zaczyna się wznosić, a potem zmienia zdanie i leci niepewnie wzdłuż okopu. Inne fruwają słabo ponad umocnieniami, kwiląc płaczliwie”.
O godzinie 10.05 zanotował: „Wpatruję się w oświetlony słońcem obraz piekła, podczas gdy wiatr kołysze pożółkłymi chwastami, a maki połyskują pod Crawley Ridge, gdzie kilka minut temu spadły pociski”. O 14.30 tego samego dnia: „Widziałem leżącego na boku żołnierza wymachującego rękami; jego twarz była jedną wielką plamą szkarłatu”.
Krwawy bilans pierwszej godziny bitwy
Spośród batalionów pierwszej fali 20 zostało całkowicie unicestwionych na ziemi niczyjej. W ciągu pierwszej godziny, a może nawet pierwszych minut, zginęło lub zostało rannych ponad 30 tysięcy ludzi. Pod koniec dnia w obrębie niemieckich zasieków nie było już ani jednego żywego brytyjskiego żołnierza. Nie zdobyto ani jednej wioski, nie osiągnięto ani jednego ważnego celu. Karabiny maszynowe ścinały ludzi jak kosy trawę.
Ci nieliczni, którzy dotarli do niemieckich okopów, zostali spopieleni przez miotacze ognia, rozerwani bombami lub podziurawieni kulami, a ich zwłoki wisiały na drutach „jak wrony zastrzelone na grobli”, dopóki ciało nie zaczęło odchodzić od kości.
Reklama
Była to największa katastrofa w historii brytyjskiego oręża. Armii brakowało „mocy urzędniczej”, jak mówiono, nawet do zapisania nazwisk poległych, w sumie 19 240 osób, które z czasem zapełniły 212 stron rejestru. Rannych zostało ponad 35 tysięcy ludzi, a liczba ta podwoiła się pod koniec trzeciego dnia bitwy, która miała trwać cztery miesiące. Pułki na całej linii frontu poniosły straty sięgające 75 procent.
Pod koniec poranka 1 lipca 1916 roku Nowa Armia Kitchenera przeszła do historii. Jej żołnierze leżeli rzędami w czerwonych od krwi mundurach. „Formowano nas dwa lata – napisał szeregowy A.V. Pearson z Leeds – a unicestwiono w dziesięć minut”.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Wade’a Davisa pt. W stronę ciszy. Wielka wojna, Mallory oraz podbój Everestu. Polski przekład ukazał się w 2025 roku nakładem Wydawnictwa Agora. Tłumaczenie: Michał Lipa