Obraza szlacheckiego honoru wymagała satysfakcji. Jeśli jednej ze stron nie wystarczyły solenne gwarancje, że wszystko było ledwie nieporozumieniem, chętnie decydowano się na pojedynek. Ten w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów był często, jak podkreśla Jacek Komuda na kartach swojej najnowszej książki, „spontaniczny, toczony bez reguł i zasad”.
Typowy szlachecki pojedynek przedstawia pamiętnik Jana Chryzostoma Paska w opisie wydarzeń w obozie pod Kozieradami w 1660 roku. Zaczyna się od pijackiej uczty w szałasie z Marcjanem Jasińskim i panami Nuczyńskimi, z których jeden zaczął pamiętnikarzowi „dawać okazje”. Kiedy Pasek, nie chcąc się bić, wyszedł, Nuczyński dogonił go, krzycząc: „Bij się ze mną!”.
Reklama
Bohater nie miał szabli, więc chciał odłożyć pojedynek do następnego dnia, ale przeciwnik nie ustępował. „Musiałem wyniść – wspomina Pasek – szablę wziąwszy. Co na mnie przytnie, to mówi: »Zginiesz«. […] Za drugim czy trzecim ścięciem dosiągłem mu palców i mówię: »Widzisz, żeś znalazł, czegoś szukał«”. Nuczyński jednak nie ustępował; ścięli się jeszcze ze dwa razy, wreszcie pamiętnikarz ciął go „przez puls”, czyli w szyję, ale nie zabił.
Awantura jednak się nie skończyła; do walki bowiem włączyli się bracia poranionego. Najmłodszy z nich zwarł się z Paskiem, po czym „ręka i szabla upadła”. Teraz przyczepił się do niego sam gospodarz Jasiński, który chciał się bić pod lasem, poza obozem. Jednak nie zdzierżył i kiedy Pasek przechodził przez kładkę, ciął go z tyłu w głowę, aż bohater wpadł do wody.
Potem pojedynek kontynuowano na miejscu: „Ścięliśmy się z dziesięć razy; nic ani temu, ani temu”. Wreszcie, jak pisze pamiętnikarz: „samym końcem szable dosięgłem go przez jagodę [policzek]”. Pasek relacjonuje dalej, że odskoczył, a przeciwnik wciąż rwał się do walki, więc: „urwę go w łeb, jakby nie był na nogach. Dopiero go płazem pocznę walić na ziemi, wziąwszy w obie ręce szablę. A tu dopiero kompania leci […], mówiąc: »Stój, nie zabijaj!«”.
Dziesięć sekund walki… maksymalnie
Analiza pojedynku pokazuje kilka szczegółów. Po pierwsze nie było ustalonych reguł, starcie stało się kwestią przypadku i pijackiej fantazji Nuczyńskich oraz Jasińskiego. Po drugie zwarcia trwały krótko – Pasek i Nuczyński ledwie wymienili ciosy: ścięli się dwa, trzy razy – co w przełożeniu na walkę oznacza mniej niż 2 sekundy.
Reklama
Pojedynek z Jasińskim był dłuższy – do 10 cięć, przy czym nie jest jasne, czy owo „ścięliśmy się” oznacza wymianę ciosów na zasadzie: Pasek ciął, Jasiński odbił, po czym Jasiński odpowiedział, a Pasek się zasłonił, czy też po prostu kolejne ciosy. Tak czy owak walka nie trwała więcej niż 10 sekund. Krótko.
Funkcję późniejszych sekundantów na razie pełnili przyjaciele i kompani walczących, owo „towarzystwo”, które nie dopuszczało, aby walczący się pozabijali, a w tym wypadku – aby Pasek dobił powalonego przeciwnika. Na szczęście pojedynki rzadko kończyły się śmiercią; zwykle znoszono z pola porąbanych, pokrwawionych rywali. W najgorszym razie bez palców i bez rąk.
„Towarzystwo mnie rozsiekać chciało”
Podobnie wyglądały starcia opisywane przez Jana Władysława Poczobuta Odlanickiego, towarzysza chorągwi husarskiej hetmana Wincentego Gosiewskiego.
„Wychodziłem na pojedynek z towarzyszem swoim, panem Kazimierzem Jurewiczem, z którym mocno pociąwszy się i uciąwszy mu krzyż u szabli, byłbym go przy łasce Bożej ukontentował, […] gdyby towarzystwo nie przypadło, które mię […] rozsiekać chciało” – podaje.
Opisując pojedynek z niejakim Jałozą, wspomina świadkówtowarzyszy; można by ich zwać „rozwadzającymi”, którzy nie dopuszczali, aby pojedynek przybrał zbyt krwawą formę. „Musiałem zwadzić się i pociąć z jednym, i samem nie wiedział z kim, którego w rękę raniłem. […] Gdzie gdy nas rozerwano i wprowadzono »mię« w izbę […]”.
Reklama
Być może w staropolskiej szkole walki zadawano wiele cięć z góry – na rękę i na głowę – skoro Odlanicki podaje, że w kolejnym pojedynku: „Pofolgowałem w pocięciu, przyparłszy go [wroga] w opłotki przy kącie, że się i składać nie mógł od dachu, pod który podpadł…” – aż oderwano go od przeciwnika. Jednak zaraz pociął się z jednym z towarzyszy wroga – Snarskim.
Czasami też owo powstrzymywanie walczących kończyło się tragicznie. Jak pisze Odlanicki: „niejaki Unichimowski […] wyzywał [mnie], łając ciężko, na pojedynek. W którym pocięciu dostało mu się w łeb dużo i w rękę. […] W którym razie koledze swemu, panu Samuelowi Zabuskiemu, […] uciąłem w rozwadzaniu nieumyślnie rękę lewą, że tylko na skórce zawisła. Gdzie się i mnie sztychowy raz w rękę dostał”.
Z opisu wynika, że przy walce szablą czasem stosowano sztychy, a większość ran zadawano w ręce, w dłonie, w palce i w głowy walczących. Potwierdzają to inne źródła, jak podaje Albrycht Stanisław Radziwiłł: „Tegoż dnia starosta opęski Jerzy Zenowicz obciął rękę Tomaszowi Sapieże, […] stało się to w pojedynku (nieuczciwie jednak, jak mówią Niemcy, non redlich, stoczonym)”.
Na szable czy pistolety?
Nie zawsze pojedynki odbywały się na szable. Na przykład w 1608 roku na Rusi Czerwonej odbyło się starcie dwóch husarzy – kiedy Piotr Łaszcz wyzwał Joachima Śląskiego do walki na kopie i zabił go.
Reklama
Inne pojedynki odbywały się na pistolety. Jedną z takich potyczek opisuje Hieronim Chrystian Holsten, niemiecki najemnik na służbie polskiej, który walczył ze szlachcicem z Wielkopolski.
Konne starcie przypominało harce przedbitewne: „Rozbiegliśmy się dobrym polskim zwyczajem, dość szeroko, wytrzymałem dwa jego rozrzucone strzały i atak z szablą w ręku. Przejeżdżając koło niego, oddałem strzał, tak że wyleciał z siodła i spadł na ziemię”.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment nowej książki Jacka Komudy pt. Upadek. Jak straciliśmy Pierwszą Rzeczpospolitą (Fabryka Słów 2025).