Dawna wieś znała wyłącznie porody domowe. I wyłącznie takie w asyście członków społeczności, bez pomocy fachowych akuszerek czy lekarzy, przybyłych spoza gromady. Do rozwiązania dochodziło na ogół w izbie. W niektórych regionach pozwalano, by mąż towarzyszył wówczas żonie, zdarzało się nawet, że brał ją na kolana i tak trzymał do porodu. Częściej jednak gospodarzy wypraszano. Nie oni zresztą byli najważniejsi w tym przełomowym momencie.
Pomocą położnicy służyły przede wszystkim siostry czy matki, a poza tym też doświadczone sąsiadki, wiedzące nie tylko jak odebrać niemowlę, ale też jakie wypowiadać słowa i sprawiać czary, by przyspieszyć sprawy i zapewnić dziecku pomyślność.
Reklama
Były to nieraz te same znachorki, do których uciekano się po radę w razie choroby, pomoru bydła, albo obaw o wrogie zauroczenie, gdy nagle w zagrodzie zaczynały się mnożyć nieszczęśliwe wypadki.
Anonimowy autor notatek na temat życia wsi wieluńskiej, które na początku XX wieku odnaleziono przypadkiem w krakowskiej Bibliotece Czartoryskich, opowiadał, że domorosłe „doktorki” przychodziły z pomocą położnicy „nawet nieproszone”, a ich specjalnością było odmawianie „tajemniczych szeptów, nakadzanie, zażegnywanie”.
Tekst powstał chyba niedługo po roku 1850. Ale i stulecie później, w latach 50. albo nawet 60. XX wieku, na wsiach wciąż aktywne były tak zwane „babki”, a w wielu miejscach niezmiennie uważano, że ich obecność, gdy dziecko zbiera się na świat, jest wprost nieodzowna.
Wzywa męża i mówi: „Cierpcie oboje!”
Typowe postępowanie podczas tradycyjnego wiejskiego porodu na południu kraju ze szczegółami opisał Jan Świętek. Jak stwierdził, ciężarne wzywały babkę, gdy tylko uczuły „pierwsze bóle porodowe”.
Reklama
Babka, po wydaleniu dzieci i domowników z izby, prześciela łóżko, nakrywa je płachtą, pod głowę podkłada pierzynę we dwoje i poduszkę (żeby było wysoko), po czym rozbiera położnicę do koszuli, a zdjąwszy nadto z jej głowy chustkę, układa ją na wznak na pościeli.
Leżącej przykłada na pępek cebulę, żeby bóle „przychodziły”, czasami podaje jej także posiekany czosnek lub cebulę do żucia. W razie nieskuteczności tych środków podaje położna chorej do picia odwar z naci pietruszki i cebuli lub pod nosem naciera czosnkiem; dla przyśpieszenia zaś porodu podkłada często pod krzyże przędzionko.
Gdyby mimo to nie nastąpiły bóle ostre, babka zapala nieco spirytusu na misce i podkadza części rodne położnicy, podtrzymywanej w tym razie przez męża stojąco.
W tej też pozycji pozostaje kobieta, gdy zamiast spirytusem, podkadza ją babka cebulą, palącą się wśród żarzących się węgli w garnku. W ogólności do dymienia dla przyśpieszenia porodu przywiązuje lud znaczną wagę, kiedy nawet w tym celu mąż zaprasza niekiedy kilku chłopów, aby silnie palili tytoń z fajek przy chorej żonie.
Przy ciężkim porodzie wzywa zazwyczaj babka męża do łóżka położnicy i mówi: „Cierpcie oboje!”. To ma sprowadzać ulgę chorej i ułatwiać poród.
Reklama
„Mocie syna”, „mocie dziywcze”
Pierwotnie zaradna i ciesząca się respektem otoczenia babka brała odpowiedzialność za każdy aspekt porodu, dyrygowała wszystkimi i wydawała zarządzenia, którym nie wolno się było sprzeciwiać. I choć do szczególnie ciężkich i długich porodów stopniowo zaczęto wzywać pomoc lekarską, to nawet wówczas nie rezygnowano również ze wsparcia znachorek.
Jak odnotował etnograf Medard Tarko, chociażby w wielkopolskich Rudnikach – gdzie sytuacja na pewno nie przedstawiała się wyjątkowo – jeszcze w 1961 roku babki były rutynowo wzywane, nawet gdy położnicy już asystowała dyplomowana akuszerka z miasta. Ich rolą było bowiem nie tylko zadbanie o zdrowie matki i dziecka, ale też o obłaskawienie siły wyższej i zabezpieczenie rodziny przed szkodą.
Babka więc odcinała pępowinę (koniecznie uwiązaną w dwóch miejscach tasiemką i niedotykającą niczego), poza tym zaś oznajmiała płeć dziecka, mówiąc na przykład „mocie syna”, albo „mocie dziywcze”.
Do babki należało też zadanie sprawienia dziecku pierwszej kąpieli. W Wielkopolsce przyjęło się, że kobieta ta wrzucała do przygotowanej na ten cel wody monetę, żeby w przyszłości „pieniądze trzymały się dziecka”.
Reklama
Nieraz sięgano też po wodę święconą albo po mąkę pszenną, jeśli niemowlę urodziło się zbyt wcześnie i chciano zapewnić, że okaże się… wystarczająco zwarte, jak dobre ciasto. Jak wyjaśniał Tarko, wodę z tej pierwszej kąpieli zawsze wylewała albo sama babka, albo inna kobieta, nigdy zaś mężczyzna.
Wynoszono ją „do gnojownika lub na inne odosobnione miejsce, tam gdzie nikt nie chodził”. I koniecznie czyniono to dopiero po zapadnięciu zmroku. Wreszcie, do babki należało jeszcze podanie niemowlęcia ojcu, by ten po raz pierwszy rytualnie je ucałował.
***
Powyższy tekst powstał na podstawie książki Kamila Janickiego pt. Życie w chłopskiej chacie. Możecie ją zamówić na Empik.com.