Ludzie średniowiecza traktowali koty głównie jako problematyczne i z trudem tolerowane narzędzie służącego łapania myszy. O tym jak niewiele mieli do nich sentymentu świadczą chociażby praktyki do których uciekano się, by zapewnić, że kot nie będzie oddalać się z miejsca swojej „służby”.
Poniższy materiał to niewielki fragment ze scenariusza odcinka poświęconego średniowiecznym kotom, który ukazał się na moim kanale na Youtube.
Wiele autorytetów epoki bez wahania i bez jakichkolwiek rozterek zalecało, by kotom obcinać uszy, co miało sprawiać, że nie będą chciały chodzić po polu z obaw przed deszczem i rosą. Czasem w tym samym celu zalecano też przypalanie kotu futra, choć ta akurat praktyka miała ogółem inne, nawet bardziej ponure podłoże.
Reklama
Jeśli zastanawialiście się kiedyś skąd wzięło się popularne powiedzenie, przestrzegające, by „nie kupować kota w worku”, to… już dłużej nie musicie. Z dzisiejszej perspektywy frazes brzmi dość absurdalnie. Wszyscy rozumiemy, że to ostrzeżenie, by nie nabywać towaru bez jego obejrzenia, w ciemno. Ale dlaczego niby ktoś miałby w ten sposób handlować kotami? I skąd pomysł, by zawiązywać w workach żywe zwierzęta?
Frazes sprzed 750 lat
Tak naprawdę powiedzenie ma przynajmniej jakieś 750 lat. O oszustach „sprzedających kota w worku” pisał już XIII-wieczny francuski poeta Rutebeuf. Nie chodziło mu jednak wcale o handel żywymi zwierzętami, ale ich skórami.

W czasach, gdy zupełnie nie przejmowano się życiem kotów, te stanowiły nie tylko pułapki na myszy, ale też pożądane źródło taniego futra. Chodzi o proceder, który zwłaszcza w pełnym i późnym średniowieczu musiał osiągać naprawdę wielką skalę i który znajduje potwierdzenie zarówno w źródłach pisanych, jak i w materiale archeologicznym.
Kocie kości mówią prawdę
Z Europy zachodniej znane są coraz liczniejsze znaleziska kocich kości ze średniowiecza, z charakterystycznymi nacięciami stanowiącymi ślad po skórowaniu. Na przykład zaledwie kilka lat temu hiszpańscy badacze poddali analizom niemal 900 kocich kości pochodzących z XI wieku, ze stanowiska El Bordellet, znajdującego się w wówczas chrześcijańskiej części Iberii.
Reklama
Wszystkie pochodziły od młodych kotów, które rozmyślnie oskórowano, profesjonalnymi narzędziami. Autorzy badań stwierdzili, że to dowód potwierdzający istnienie rynku kociego futra w regionie. Podobne przykłady można by wskazywać z Francji, Anglii, Niderlandów.
W średniowiecznych miastach często wałęsały się ogromne zgraje bezpańskich kotów, nie było więc trudno ich złapać. Faktycznie powstała w związku z tym cała gałąź… rzemiosła. Specjalni łapacze wynajdywali i chwytali koty, kuśnierze zdejmowali z nich skóry i wykonywali z nich ubrania, a handlarze objeżdżali jarmarki i targowiska, oferując towary z kota.

Dywanik, obicie, pokrowiec… z kota
Robiono kamizelki, kapelusze, podszewki, płaszcze, rękawiczki albo i kocie peleryny. To jednak nie wszystko. Koty można było nosić, ale chyba częściej stanowiły element wystroju. Laurence Bobis pisze, że zwłaszcza w mniej zamożnych domach kocich skór często używano „jako dywaników, dywanów, obijano nimi krzesła i szyto z nich pokrowce na poduszki”.
Takie produkty były też bardzo cenione… przez kler. A to dlatego, że kocia skóra była tańsza i uchodziła za mniej luksusową od na przykład sobolej czy wiewiórczej. Wiele kościelnych dokumentów, postanowień soborów, instrukcji czy reguł zakonnych, zalecało, by duchowni nie nosili droższych futer… niż te wykonane właśnie z kotów.
Reklama
W efekcie w klasztorach powstawały niekiedy specjalnie garbarnie, wyznaczano w nich urzędników odpowiedzialnych właśnie za przygotowanie ubrań z kotów. Swoją drogą, jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o życiu i obyczajach dawnego kleru, ściśle u nas, to chyba to idealny moment na autopromocję. Bo naprawdę powinniście sięgnąć po najnowszą książkę – „Dziesięcinę. Prawdziwą historię kleru w dawnej Polsce”.
O skali futrzanego procederu dobrze świadczy fakt, że na przykład w angielskim porcie Ipswich w XIV wieku ustalono wysokość cła płaconego od… każdego tysiąca sprowadzonych kocich skór. Z kolei w Montpellier płacono podatek albo od sztuki, albo od „beczki kotów”.

Przypalone futro… na ratunek
Z dokumentów jasno wynika, że naprawdę opłacalne było łapanie dzikich kotów: ceny za ich skórę były wielokrotnie wyższe, a nosili je nawet królowie, jak choćby władca Francji Ludwik VI. Z drugiej strony „kota kominkowego” (dokładnie taka nazwa pojawia się w tekstach z epoki) dużo prościej było złapać, czy też raczej ukraść.
Aby nie stracić myszołapa, mieszkańcy średniowiecznych miast uciekali się do prostej, choć i bardzo niemiłej dla samych kotów praktyki: przypalali ich skórę, tak by futra straciło rynkową wartość.
Reklama
Musiało to być naprawdę powszechne rozwiązanie, bo nawet księża pouczali ludzi, że Bóg zsyłający na nich karę (w tym przypadku pożar), „zachował się wobec mieszkańców (…) jak stara kobieta, która przypaliła sierść swojemu kotu nie dlatego, że go nienawidziła, lecz po to, by go ocalić”.
Stąd właśnie wzięło się powiedzenie o „kupowaniu kota w worku”. Jeśli kocimi skórami handlowano na beczki i tysiące, to nieraz musiało się zdarzać, że oszust próbował podrzucić do partii dobrego towaru też przypalone, a więc i bezwartościowe skóry. Zapobiegliwy kupiec nie pozwalał zaś wepchnąć sobie towaru, jeśli wpierw jednak go nie przejrzał.
***
Powyższy tekst to fragment scenariusza materiału wideo, który ukazał się na moim kanale na Youtube. Tam znajdziesz bibliografię i… i znacznie więcej kocich faktów.
Historia średniowiecza, jakiej jeszcze nie było








