W dobrach ziemskich należących przed rozbiorami do najwyższych dostojników polskiego Kościoła obowiązywał taki sam system gospodarczy, co w całym kraju. Stosowano więc wyzysk pańszczyźniany, żądając od chłopów pracy bez wynagrodzenia. Także kary okazywały się podobne, co w dobrach świeckich. Wiemy o nich jednak więcej, bo chłopi kościelni mieli pewne – dalece pozorne, ale jednak – możliwości zanoszenia skarg do zwierzchności.
W realiach XVIII-wiecznej nędzy w latyfundiach wysokiego kleru zasadniczym, a nieraz jedynym środkiem kontroli, była ciągła przemoc, a przynajmniej groźba przemocy.
Reklama
Mniej więcej 7% skarg chłopów prymasowskich dotyczyło właśnie bicia. Niby nie bardzo wiele, ale po prostu chłopi nie wyobrażali sobie, że na bat, kij i gąsior mogliby cokolwiek poradzić. Ból był zupełnie nieodłącznym elementem ich życia.
Nie sposób oczywiście oszacować, jak często bito, jak dotkliwie, czy bardziej, czy mniej niż w majątkach szlacheckich. W każdym razie doniesień prawdziwie przerażających było całe mrowie. I nie dotyczyły one co do zasady nadużyć, ale praktyk, które znajdowały pełną lub przynajmniej dorozumianą akceptację dworu biskupiego i kapituły.

„Za łeb biorą, biją i wyganiają”
„Kto nie chce [wyjść do pracy na folwarku], oknami do chałupy łażą, za łeb biorą, biją i wyganiają (…) przez co gnojemy zboża swoje w polu, gdy czasu sprzątać nie mamy” – żalili się chłopi z Bednar w Księstwie Łowickim. „Nie chcących iść, skatowawszy na powrozie związanym na szyi prowadzić kazał” – pisali z kolei o swoim chwilowym dziedzicu, dzierżawcy, chłopi z klucza kluckiego.
W kluczu żnińskim w 1780 roku miało dojść do pobicia w czasie jednych żniw 60 ludzi, bo „nie rychło przyszli na tłukę”, a więc dodatkową pańszczyznę, nieliczoną do wymiaru. Nazwa tego obciążenia nie była zresztą przypadkowa. Mówiono też o nim „gwałty”, bo chłopi mieli iść robić „na gwałt”.
Reklama
W Niemysłowie w kluczu uniejowskim, wchodzącym jak wszystkie wymienione wyżej dobra w skład latyfundium katedry gnieźnieńskiej, niejaki Józef Madajczyk „mający żonę i dwójkę dzieci”, został we dworze tak pobity i skopany, że „natychmiast zachorowawszy dnia piątego umarł”.
Staś Jata, młody chłopak z Małszyc, został skatowany, gdy nie chciał młócić za darmo zboża dla zarządcy. I słusznie nie chciał, bo taki obowiązek wcale na nim nie spoczywał. Ekonom Chądzyński „aż go skrwawił”, potem zapędził go do wielogodzinnej pracy… a potem chłopak już tylko wyzionął ducha, pewnie od poważnych wewnętrznych obrażeń.

W Restarzewie, gdy ekonom wściekł się na chłopa, chyba za jakąś „przewinę” przy transporcie, „prawie na śmierć bić kazał”, a do tego złośliwie polecił, by wóz nieszczęsnego wieśniaka „porąbać” na drwa.
Kij, batog, flinta
Bito wszystkim. Jak podawał Jerzy Topolski, chłopi otrzymywali razy batogiem, kijem, flintą, a więc lufą strzelby. Sam natrafiłem też na przypadek zarządcy z dóbr arcybiskupich, który okładał chłopów rydlem, szpadlem.
Reklama
Bito za to, że ktoś nie wyszedł „na pańskie”, nie dowiózł towarów na czas zniszczonym wozem, nie zdołał zaorać gruntu, bo woły miał „upadłe”. Albo choćby za to, że nie dotarł na folwark, bo właśnie umarł mu syn lub córka.
Taki był przypadek Jakuba Skopa ze wsi Wrzeczko w Księstwie Łowickim. Gdy opuścił dzień robót po zgonie dziecka, podstarości prymasowski kazał go „położyć i niemiłosiernie zbił”. Potem Skop „kilka dni prawie śmiertelnie chorował”. Żadna „ekskuza”, wymówka, mu nie pomogła. A zarządca wyznaczony przez arcybiskupa „jeszcze umarłe dziecię dysponował mu w chlewie zagrzebać w gnoju”.
„Bez miłosierdzia katują”
Niewiele zważano na wiek czy płeć. Kobiety były bite tak samo jak mężczyźni. Aby nie mnożyć już drastycznych przykładów, pozostańmy na dwóch.

Arcybiskup gnieźnieński Ignacy Krasicki
W kapitulnym kluczu wieluńskim wdowa po świeżo zmarłym gospodarzu została dotkliwie pobita, bo oficjaliści przyszli skonfiskować jej zboże, ona zaś się opierała. Z kolei inna skarga mówiła: „Bez miłosierdzia katują, a niesłusznie p. ekonom i pisarz już chłopów, już niewiasty i to jeszcze brzemienne z oczywistym zgubieniem duszy, którym i psy dworskie targając dopomagają”.
Niekiedy, choć naprawdę rzadko, arcybiskupi czy kapitulni kontrolerzy sami, podczas objazdu wsi, notowali, że przemoc była wielka, że chłopów „karano sposobem najokrutniejszym”. Za tym nie szły jednak postulaty reformy. Poprawa mogła polegać co najwyżej na tym, że zamiast bić, w części przypadków sięgano po inne narzędzia kary.
Reklama
W każdej wsi stał więc gąsior, w każdym dworze były kajdany. I na przykład kapituła gnieźnieńska bardzo chętnie straszyła nimi chłopów, w odpowiedzi na jakiekolwiek, choćby pozorne, naruszenie. Gdy sami wieśniacy prosili o uchronienie przed biciem i nadmiernym zakuwaniem w „kłodę”, ich supliki, jak niemal wszystkie inne, odrzucano.
Nieraz też w odpowiedzi na to, co władza kościelna uznawała za kłamstwa, nakazywano… dodatkowo bić hardych chłopów. Ci nawet wówczas woleli jednak wierzyć, że to nieporozumienie i przy kolejnej okazji znów słali petycję do dobrego prymasa, który najwidoczniej nie zdołał odczytać ich żalów.

„Ja niedziel kilka przeleżyć musiałem, a żona moja ogłuszona została”
Brutalne kary, tym razem ze strony dzierżawców i zarządców, groziły zresztą już za samo przygotowywanie suplik. Żadnemu miejscowemu panu nie było przecież w smak, by o jego metodach donoszono do kurii.
A wiemy o tym, bo chłopi byli tak zdeterminowani, że przyjmowali razy, udawali pokorę, po czym… w tajemnicy układali kolejną suplikę, teraz już wprost odnoszącą się do reakcji na próbę wysłania poprzedniej.
Reklama
I tak o dzierżawcy Goszczonowa donoszono, że „tych, którzy supliki oddają na śmierć prawie bić każe”. Inny ekonom postępował podobnie, pisano, że dawał skarżącym się chłopom po trzysta „pomietełek”, a więc batów. Liczbę wprost przerażającą, przy której nie sposób było nie stracić przytomności.
Wreszcie jeszcze Andrzej Jamroz ze wsi Motyczno pisał do administracji prymasowskiej: „z żoną moją dobrze od ekonoma kurzelowskiego bity zostałem, że ja niedziel kilka przeleżyć musiałem, a żona moja ogłuszona została”. Mężczyzna łudził się, że jego kat doczeka się sprawiedliwości, bo przecież chodziło o blokowanie skargi. Ale oczywiście się przeliczył.
Książka dzięki której lepiej zrozumiesz dawną Polskę
Powyższy tekst pochodzi z najnowszej książki Kamila Janickiego pt. Dziesięcina. Prawdziwa historia kleru w dawnej Polsce (Wydawnictwo Poznańskie 2025).








