W nocy z 7 na 8 lutego 2018 roku kilkuset rosyjskich najemników oraz syryjskich żołnierzy wiernych Baszszarowi al-Asadowi przypuściło szturm na chronione przez kurdyjskich bojowników pole naftowe Conoco. Wagnerowcy liczyli na łatwe zwycięstwo, ale nie mieli pojęcia, że znajdowali się tam również amerykańscy żołnierze. Starcie zakończyło się sromotną klęską psów wojny Putina.
– Idiom! Dawaj, bladź! – wydane półgłosem polecenie błyskawicznie rozeszło się po domostwach podupadłej arabskiej mieściny, jak i ciężarówkach stojących w wąskich uliczkach Chaszam. Nawet ci o bliskowschodniej aparycji nie mieli problemu ze zrozumieniem rosyjskiego rozkazu.
Reklama
Znali każdy ruch wagnerowców
Byli tam w mniejszości, szyiccy ochotnicy z Afganistanu czy Iraku, ale nie niecierpliwili się tak, jak ich biali towarzysze broni. – W końcu mamy zielone światło. Za długo już siedzimy w tej dziurze. Cud, że jeszcze nas nie wypatrzyli – mruknął jeden z Rosjan, wsiadając do czołgu.
Czuli siłę. Ponad pół tysiąca ludzi, blisko trzydzieści pojazdów, w tym trzy T-72, jak też transportery opancerzone i ciężarówki. A cel bliski i łatwy, jakaś banda Kurdów. Najemnicy nie przejmowali się, że jest pogodna, gwiaździsta noc nad pustynią. Mylili się pod każdym względem.
Feralnej dla wagnerowców nocy z 7 na 8 lutego 2018 roku w tej części Syrii panowała pogoda idealna z punktu widzenia każdego pilota. Szczególnie amerykańskiego. A Amerykanie już od dawna nie tylko znali każdy ich ruch (kamery na dronach), ale też słowo – nad tą częścią doliny Eufratu krążył już od paru dni samolot naszpikowany odpowiednią aparaturą.
Cel też wcale nie był tak łatwy. Wagnerowcy i ich bliskowschodni sojusznicy nie mieli pojęcia, że oprócz bojowników kurdyjskich, jest tam też około trzydziestu amerykańskich specjalsów z Delta Force i sił podległych Joint Special Operations Command. Co więcej, jakieś 30 km dalej znajdowało się centrum wsparcia, obsadzone przez zespół amerykańskich komandosów i marines.
Podział stref wpływów
Jankesi z niepokojem już od tygodnia obserwowali gromadzenie się sił nieprzyjaciela, wśród których zidentyfikowano żołnierzy syryjskich i – będących w zdecydowanej większości – najemników rosyjskich. Wtedy, na początku 2018 roku, w północno-wschodniej Syrii, w prowincji Dajr az-Zaur trwały dwie oddzielne ofensywy przeciwko dżihadystom z Państwa Islamskiego.
Na lewym brzegu rzeki Eufrat operacja kurdyjsko-arabskiej koalicji SDF ze wsparciem Amerykanów; na prawym brzegu syryjskiej armii rządowej wspieranej przez Irańczyków i Rosjan. Zgodnie z ustaleniami jeszcze z 2015 roku, obszar był podzielony na dwie strefy: syryjsko-rosyjską i kurdyjsko-amerykańską. Umowna granica przebiegała po rzece Eufrat.
Reklama
Z początkiem lutego amerykański wywiad zwrócił uwagę na tereny lotniska wojskowego na południowych obrzeżach miasta Dajr az-Zaur (stolica prowincji o tej samej nazwie). Ruszyła tam niepokojąca koncentracja uzbrojonych oddziałów. W pobliżu na Eufracie działał niewielki most pontonowy o długości 210 metrów. Zbudowali go we wrześniu 2017 roku, po wyparciu stamtąd dżihadystów, rosyjscy saperzy.
Rosyjskie zapewnienia
Przez ten właśnie most przeprawiła się kolumna najemników. Zdążyli w ostatniej chwili. Już dzień wcześniej zaczął podnosić się poziom wody w rzece, nurt z godziny na godzinę był silniejszy. Zaraz po przeprawie na lewy brzeg Eufratu, woda zerwała most. Wagnerowcy, choć odcięci od zaplecza, ruszyli naprzód.
Rosyjscy wojskowi uważali później, że na polecenie Amerykanów Kurdowie zrzucili w tym czasie duże ilości wody ze zbiornika wodnego przy elektrowni At-Tabaka, w górze Eufratu. To było kolejne ostrzeżenie pod adresem Rosjan. Zignorowane. Kiedy kolumna przeprawiła się przez Eufrat, w amerykańskim dowództwie włączono tryb alarmowy.
Gdy najemnicy ruszali wieczorem 7 lutego z Chaszam, po raz kolejny zadzwonił telefon na biurku oficera dyżurnego w Chmejmim. Kolejny raz na specjalną „gorącą linię” dzwonili Amerykanie. Już kilka razy ostrzegali, że są obecni na polu naftowym Conoco, które było celem czających się kilkuset napastników.
Reklama
Przechwycone rozmowy telefoniczne i stały nasłuch łączności nie pozostawiały tu żadnych wątpliwości. Rosyjskie dowództwo za każdym razem zapewniało, że jeśli są jakieś siły w tamtym rejonie, to nie jest to wojsko rosyjskie i dowództwo nie ma wpływu na to, co ci ludzie czynią.
To samo Amerykanie usłyszeli także tego wieczora. Kilka tygodni później, zeznając w Senacie, szef Pentagonu Jim Mattis powiedział, że dowództwo rosyjskie w Syrii zapewniło stronę amerykańską, że w siłach przygotowujących się do natarcia na pole Conoco „nie ma ich ludzi”. Wobec takiego zapewnienia Przewodniczącemu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów gen. Josephowi Dunfordowi wydano polecenie „zniszczenia tych sił”.
Wszystko gotowe do ataku
Gdy z Chaszam wyruszała pod osłoną zmroku kolumna najemników, z bazy powietrznej w Katarze startowały bombowce strategiczne B-52. Sytuację śledzono na bieżąco nie tylko w Al Udeid, ale też w samym Pentagonie.
W „bazie wsparcia misji” przygotowano mały oddział – szesnastu żołnierzy w czterech niewielkich pojazdach wojskowych, uzbrojonych w broń przeciwpancerną – na wypadek, gdyby trzeba było wysłać posiłki na pole Conoco, mające być celem ataku. Bo przeciwnik już się zbliżał.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
– Cel 1500 metrów od nas – zameldował dowódca załogi T-72, jadącego na czele kolumny. Było w pół do dziewiątej wieczorem. Na rozkaz dowódcy zatrzymały się wszystkie trzy czołgi. Mieli zaczekać na dotarcie reszty kolumny. Stanęli wśród opuszczonych, na wpół zrujnowanych domów, które nie widziały ludzi chyba jeszcze na długo przed pojawieniem się tutaj brodatych bojowników pod czarnym sztandarem ISIS.
Około dziesiątej wieczorem wszystko już było gotowe do uderzenia. Do ataku rozwinięto około połowy kolumny. W pierwszej linii mieli iść syryjscy żołnierze, w tym słynni ISIS Hunters, oraz bojownicy kontrolowanych przez Irańczyków szyickich brygad Fatimiyoun i Zainabiyoun.
Reklama
Na biurku oficera dyżurnego w rosyjskiej bazie Chmejmim znów zadzwonił telefon. Znów gorąca linia od Amerykanów. Znów usłyszeli to samo – czego się zresztą spodziewali. Wszak B-52 zbliżały się już do doliny Eufratu. Było w pół do jedenastej. – Zaczynajcie – rzucił do słuchawki Siergiej Kim, szef sztabu Grupy Wagnera w Syrii. Chwilę wcześniej rozmawiał z Pierwszym.
Czołg zmienił się w słup ognia
Zadzwonił do Moskwy, bo zaniepokoiła go cisza po stronie rosyjskiej armii. Na pytanie, czy wszystko jest pod kontrolą, po prostu nie odpowiedzieli. Krótka rozmowa z Moskwą uspokoiła Kima. Chwilę później podkomendni gdzieś na pustyni niedaleko Eufratu dostali ten sam przekaz. Kolejną chwilę później na pozycje obrońców instalacji Conoco runął grad pocisków z czołgów i podprowadzonych przez najemników moździerzy.
Kolejny kwadrans był kluczowy dla losów tego starcia. Amerykanie nie mogli się dodzwonić do rosyjskiego dowództwa, oddali też ostrzegawcze strzały z tej artylerii, którą mieli na polu Conoco – którą ściągnęli w ostatnich dniach, a o czym pojęcia nie mieli atakujący wagnerowcy.
– Job twoju mać! – to były ostatnie słowa dowódcy jednego z T-72. Czołg dosłownie zamienił się w słup ognia. I nie był to pocisk artylerii, ale precyzyjne uderzenie z drona, a dokładniej z Reapera. – Atakują z powietrza! – ten paniczny okrzyk szybko rozszedł się po całej kolumnie najemników.
Reklama
Paniczny, bo ci bardziej doświadczeni, weterani z Donbasu, Czeczenii, a nawet niektórzy z Afganistanu, doskonale zdawali sobie sprawę, co to oznacza. Nie mieli żadnej przeciwlotniczej broni. Nie mogli liczyć na wsparcie powietrzne Rosjan czy Syryjczyków.
Trzygodzinny ostrzał
W momencie otwarcia ognia przez Rosjan w tej okolicy były początkowo tylko Reapery i Raptory. Czyli rutyna w tym regionie Syrii, gdzie wciąż jeszcze walczono z resztkami Państwa Islamskiego. F-22 czekały też zapewne, czy nie wystartują z bazy w Chmejmim rosyjskie samoloty. Amerykanie nie wiedzieli do końca, czy najemnicy nie dostaną wsparcia z powietrza. Rosjanie nie nadlecieli.
Za to nadleciała imponująca fala uderzeniowa Amerykanów: szturmowe F-15E, bombowce B-52, „latające czołgi” AC-130 i na deser śmigłowce AH-64 Apache. Amerykanie rzucili do boju wszystko, co mieli tam i wtedy do dyspozycji. Myśliwce i bombowce z US Air Force. Śmigłowce z lotnictwa wojsk lądowych, z kolei wspierający uderzenie na przeciwnika z ziemi system artylerii rakietowej HIMARS to marines
Gdy na kolumnę zaczęły spadać pociski artyleryjskie i nadleciały samoloty, dopiero połowa zgrupowania zdążyła rozwinąć szyk bojowy. Byli to głównie Syryjczycy, którzy mieli iść w pierwszej linii. Większość najemników wciąż siedziała w ciężarówkach i transporterach w kolumnie rozciągniętej na niczym nie osłoniętej drodze. Przez następne trzy godziny na ciężarówki, transportery i czołgi spadły setki pocisków.
Reklama
Po fali ataków powietrznych, jakąś godzinę po północy, swe pozycje w instalacji Conoco opuściła grupa amerykańskich marines i specjalsów. Zaczął się ostrzał najemników z usianych wokół gniazd karabinów maszynowych i Javelinów. Wagnerowcy podjęli jednak raz jeszcze próbę natarcia, przerzucając na czoło ataku najemników dotąd skupionych w drugiej części kolumny.
Apacze dopełniają dzieła zniszczenia
Ale wtedy nadziali się na kolejny atak z powietrza. Dwa helikoptery atakowały czoło kolumny, dwa uderzyły z tyłu.
Jak powiedział potem Jewgienij Szabajew, lider rosyjskich Kozaków, mający wielu znajomych w Grupie Wagnera, „najpierw zaatakowały bombowce, a potem posprzątali przy pomocy Apaczów”. Amerykanie wiedzieli, że przeciwnik nie ma żadnej broni przeciwlotniczej. Stroną amerykańską w bitwie, zarówno jeśli chodzi o ziemię, jak i powietrze, dowodził dowódca oddziału w Conoco.
Bo był najlepiej zorientowany w sytuacji. To jego ludzie naprowadzali lotnictwo na cele. Na pokładzie AC-130U była stacja walki radioelektronicznej – Amerykanie kompletnie zakłócili najemnikom łączność.
– Walili do nas ze wszystkiego, co było. Jechaliśmy w trzy kompanie zakłady zajmować. W pierwszej 200 strat. W drugiej około 20. W naszej – 75. Od 2014 roku takich strat nie było. Mówię wam, zdradzili nas. Jeśli nie pacany z Arbackiego wojskowego (tak wojskowi mówią potocznie o siedzibie ministerstwa obrony i sztabu generalnego w Moskwie – G.K.), to miejscowi. Na sto procent.
Masakra trwała nieco ponad trzy godziny, ok. 5.30 nad ranem było po wszystkim.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Grzegorza Kuczyńskiego pt. Wagnerowcy. Psy wojny Putina. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem wydawnictwa Bellona.