Pentagon stanowi symbol amerykańskiej potęgi militarnej. Właśnie dlatego 11 września 2001 roku stał się celem zamachowców z Al-Kaidy. O 9.37 uderzył w niego samolot porwany przez Hanima Nadżurma i jego kompanów. Oto jakie zniszczenia spowodował atak terrorystyczny.
Pentagon powołano do życia tuż przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do drugiej wojny światowej. Zaprojektowano go w pośpiechu, by umieścić w nim instytucję zwaną wtedy Departamentem Wojny. Budowa ruszyła 11 września 1941 roku, dokładnie sześćdziesiąt lat przed wydarzeniami z 2001 roku.
Reklama
Pomnik potęgi militarnej
Pentagon, zajmujący powierzchnię blisko stu czterdziestu tysięcy metrów kwadratowych na terenie po drugiej stronie Potomaku od Waszyngtonu, miał być stworzonym z kamienia, cegły i stali pomnikiem militarnej potęgi. Pozbawiono go deko racji, wyjąwszy warstwę wapienia z Indiany, który posłużył za jego zewnętrzną powłokę.
Ma tylko dwadzieścia jeden metrów wysokości, każdy z jego boków ciągnie się na dwieście osiemdziesiąt metrów – to prawie trzy boiska do futbolu. Jest jednym z największych budynków biurowych na świecie, jego piętra zajmują w sumie powierzchnię sześciuset trzynastu tysięcy metrów kwadratowych, a jego wypolerowane korytarze mają długość ponad dwudziestu siedmiu kilometrów.
Przechodniowi te długie i niskie mury mogą przypominać jakąś monolityczną fortecę, przytłaczającą i solidną aż do rdzenia. Jednak widziany z góry Pentagon odsłania ukryty wdzięk, jak zaprojektowany z geometrycznym wyczuciem kwiat. Pięciokondygnacyjny budynek składa się z pięciu koncentrycznych pięcioboków okalających przeszło dwustumetrowy, bujny dziedziniec z trawnikiem i drzewami.
Pięć pierścieni
Zgodnie z legendą krążącą po Pentagonie rosyjscy stratedzy z czasów zimnej wojny ustawili współrzędne stojącego na podwórku stoiska z hot dogami jako cel rakiet nuklearnych.
Rzeczywistość nie była tak dramatyczna – dziedziniec, znany jako Dziedziniec Centralny, służy przede wszystkim jako miejsce odpoczynku dla dwudziestu tysięcy pracowników Pentagonu, w połowie wojskowych, w drugiej – cywilów i zleceniobiorców Departamentu Obrony. Dziedziniec jest jedną z największych przestrzeni, na których amerykańscy żołnierze nie muszą salutować wyższym stopniem.
Reklama
Każdy z pięciu wewnętrznych pierścieni kompleksu miał swoje literowe oznaczenie: pierścień A to ten najbliższy dziedzińcowi, dalej były pierścienie B, C i D, a na końcu E, stanowiący zewnętrzną granicę kompleksu. Otwarty ciąg między budynkami B i C, myląco nazwany drogą AE, służył jako wewnętrzna jezdnia dla pojazdów przewożących sprzęt i zaopatrzenie.
Pierścienie Pentagonu łączyło ze sobą dziesięć długich korytarzy, przewidywalnie oznaczonych numerami od jeden do dziesięć, oddalonych od siebie równymi odstępami – jak szprychy ogromnego koła. Korytarze były kolejnym elementem hiperergonomicznego projektu Pentagonu: mimo dużego rozmiaru budynku sprawna osoba mogła przejść między dwoma punktami w dowolnym miejscu w mniej niż dziesięć minut.
Oznaczenia biur nadawano według prostego kodu alfanumerycznego, dzięki któremu łatwo było je znaleźć – składało się na niego oznaczenie piętra, pierścienia, korytarzu i pokoju. W ten sposób 2D491 oznaczało drugie piętro w pierścieniu D, w okolicach korytarza czwartego, pokój 91. O budynku można było myśleć jak o pięciu połączonych ze sobą kawałkach pięcioramiennego ciasta. (…)
Sześćdziesięciometrowa kula ognia
Lot numer 77, z terrorystą Hanim Nadżurem za sterami, [o 9.37] wbił się w zachodnią ścianę pierścienia E na poziomie pierwszej kondygnacji, pomiędzy korytarzami czwartym i piątym, zaledwie kilka metrów nad ziemią. Samolot uderzył pod kątem, więc część uniesionego w górę skrzydła przecięła betonową posadzkę drugiego piętra.
Reklama
W momencie zderzenia samolot poruszał się z prędkością ośmiuset pięćdziesięciu dwóch kilometrów na godzinę – dwieście trzydzieści sześć metrów na sekundę – i miał w zbiorniku dwadzieścia tysięcy litrów paliwa.
Uderzenie (…) posłało kulę ognia na sześćdziesiąt metrów ponad dach budynku. Wirujące kłęby gęstego, szarego dymu były widoczne z odległości kilku kilometrów. Eksplozja pochłonęła większość ogona samolotu w kilka milisekund po tym, jak maszyna wleciała w budynek – mimo że statecznik boeinga 757 miał wysokość około czternastu metrów, pierwsze zniszczenia w elewacji Pentagonu nie sięgnęły ośmiu metrów.
Kiedy odrzutowiec przeszył powłokę z wapienia, zachował się trochę jak pocisk zapalający, który wbija się w ciało między żebrami i sieje spustoszenie wśród narządów wewnętrznych. Sześć tysięcy śrub i nitów z poszycia i sto kilometrów kabli stało się rozgrzanymi i śmiertelnymi odłamkami, rozrzucanymi siłą eksplozji.
Zniszczenia mogły być większe
Siła uderzenia i liczne eksplozje paliwa rozszerzyły zasięg zniszczeń na obszar ponad czterech tysięcy metrów kwadratowych powierzchni biurowej na każdej z dwóch kondygnacji – zniszczenia na trzech górnych piętrach były już mniejsze.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Samolot i jego ładunek rozpadły się na niezliczone śmiercionośne pociski, przecinające i palące ludzi, meble, sprzęt i utrzymujące ciężar budynku kolumny w jego wyremontowanej sekcji pierwszej. 11 września o 9.37 pracowało w niej jakieś trzy tysiące osiemset osób – wojskowych i cywilów.
Zniszczenia byłyby większe, gdyby nie to, że sekcja pierwsza była pierwszą częścią budynku, która przeszła renowację. Prace miały się skończyć za pięć dni. Nowe stalowe rury wzmacniały zewnętrzną ścianę pierścienia E – tę, w którą uderzył samolot.
Reklama
Zamontowano na niej odporne na wybuchy okna z szybami o grubości czterech centymetrów, które teraz ograniczyły zasięg rażenia odłamków. Nowe okna były odpowiedzią na atak bombowy na budynek rządu federalnego w Oklahoma City w 1995 roku, kiedy odłamki szkła spowodowały śmierć stu sześć- dziesięciu ośmiu osób i zraniły wiele innych.
Tylko w tej części budynku były tryskacze antypożarowe, a odnowioną elewację wzmacniała warstwa kevlaru – materiału podobnego do tego używanego w kamizelkach kuloodpornych – która miała uniemożliwić oderwanym fragmentom kamiennej elewacji przeistoczenie się w śmiercionośne pociski.
Gdyby 11 września zaatakowano którąś z czterech niewyremontowanych sekcji Pentagonu, zniszczenia byłyby o wiele większe. Z drugiej strony, czekająca na remont sekcja pierwsza była prawie pusta, więc nawet mimo większych zniszczeń byłoby mniej ofiar.
Uderzenie było tylko początkiem
Po zderzeniu z budynkiem szczątki lotu numer 77 przemieszczały się pod kątem, penetrując pierścienie E, D i C. Części samolotu przebiły grube mury, dolatując aż do drogi AE, osiemdziesiąt metrów od miejsca uderzenia. Przedzierając się przez budynek, dziób samolotu stopniowo rozpadał się na kawałki, tworząc przestrzeń, przez którą tylna część maszyny leciała dalej przez Pentagon.
W ten sposób szczątki pięciu porywaczy, którzy byli w kokpicie, znaleziono stosunkowo blisko punktu zderzenia, podczas gdy ciała pasażerów i członków załogi, stłoczonych na tyłach samolotu, odszukano w dalszej części budynku.
Ruch samolotu po zderzeniu z budynkiem trwał mniej niż sekundę. Ale tak jak w przypadku wież World Trade Center, to był dopiero początek zniszczeń: wybuchały pożary, sypał się gruz i inne szczątki, wybuchały rury, zrywało kable, a do tego wszędzie roznosił się czarny i gryzący dym.
Kilkudziesięciu pracowników Pentagonu poniosło śmierć w momencie zderzenia. Tysiące rzuciły się w kierunku dróg ewakuacyjnych – jednych prostych, innych zdradzieckich. Byli też tacy – wśród nich dotkliwie poparzeni – którzy szukali schronienia lub czekali na ratunek w ciemności, wśród płomieni, w labiryncie szczątków i gruzu. Niektórzy wojskowi i cywile, powodowani okolicznościami lub impulsem, sami stawali się ratownikami. Ryzykowali swoim życiem, by ocalić innych.
***
W ataku na Pentagon zginęło sto dwadzieścia pięć osób, nie licząc pięćdziesięciu dziewięciu pasażerów i członków załogi oraz pięciu porywaczy na pokładzie lotu numer 77. Siedemdziesiąt ofiar w Pentagonie było cywilami. Dziewięćdziesiąt dwie osoby zginęły na pierwszym piętrze, trzydzieści jeden na drugim, dwie na trzecim.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Mitchella Zuckoffa pt. 11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat. Jej polskie wydanie ukazało się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Przełożyli Adrian Stachowski i Paulina Surniak.
Dzień, w którym zatrzymał się świat
Tytuł, lead, tekst w nawisie kwadratowym oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów i skrócony.