Ludwik Kurnatowski na tle relacji prasowych ze zdarzeń w Skolimowie.

Bandytyzm w przedwojennej Polsce. Zbrodnia, która mrozi krew w żyłach, wtedy nie była nawet czymś niezwykłym

Strona główna » Międzywojnie » Bandytyzm w przedwojennej Polsce. Zbrodnia, która mrozi krew w żyłach, wtedy nie była nawet czymś niezwykłym

Miejsce akcji to Skolimów. Kiedyś odrębna wieś, dzisiaj część Konstancina-Jeziorny, położona zaledwie kilka kilometrów od krańcowej stacji warszawskiego metra – Kabaty. Rzecz dzieje się 4 lutego 1922 roku, chwilę po godzinie dziewiątej wieczorem.

Poniższy materiał, w znacznie dłuższej wersji, ukazał się pierwotnie w formie wideo na moim kanale na Youtube.

W zagrodzie dobrze sytuowanego młynarza, Stanisława Rygla, nie ma gospodarzy, ci pojechali do Warszawy pozałatwiać bieżące sprawunki. Dom i tak jednak tętni życiem. Przy stole siedzi 18-letnia córka, Zofia, wraz z nią dwoje młodszego rodzeństwa, 10-letnia siostra i 7-letni braciszek.


Reklama


Poza tym jeszcze korepetytor Małek i stryj Antoni. W obejściu krząta się jeszcze dwójka czeladników, do zagrody akurat, w tym najgorszym możliwym momencie zmierza też kominiarz. No i wreszcie w kuchni pracuje służąca. I właśnie ta ostatnia nagle wpada do pokoju krzycząc „bandyci!”. Jednocześnie rozlega się brzęk tłuczonych szyb.

Broń jest wprawdzie pod ręką, jak zawsze w tym niespokojnych czasach, ale intruzi okazują się szybsi od domowników. Wpadają do środka przez okna i natychmiast oddają strzały. Potem następują zaś rzeczy… o wiele zbyt drastyczne, by swobodnie tu o nich opowiadać.

Młyn w Skolimowie. Fotografia opublikowana przez prasę wkrótce po napadzie.
Młyn w Skolimowie. Fotografia opublikowana przez prasę wkrótce po napadzie.

Bez żadnej litości. Zbrodnia Skolimowska

W każdym razie, jak notował naczelnik policji zajmujący się potem sprawą Ludwik Kurnatowski, mieszkanie wyglądało „jak po przejściu nieprzyjaciela w czasie wojny”. Sprzęty były porozbijane, skradziono milion marek, czyli w przeliczeniu jakieś 25 000 dzisiejszych złotych. Przede wszystkim jednak bandyci nie okazali żadnej litości.

Brutalnie wycisnęli informacje z obecnych, tak by szybko znaleźć ukryte kosztowności. Potem pozbyli się każdego, kto przetrwał pierwsze salwy i kto nie zdołał uciec, ukryć się, lub jak korepetytor Małek, przekonująco udawać martwego. Łącznie tej nocy nie przetrwało 5 osób: Zofia, stryjek, czeladnicy, kominiarz. Poza tym było dwóch rannych…


Reklama


Gdy gospodarze wrócili do domu ich oczom ukazał się widok jak z najgorszego koszmaru. Musieli jednak radzić sobie dalej sami, bo policjanci z okolicznego posterunku w Piasecznie, gdzie swoją drogą nawet nie było telefonu i ktoś musiał pobiec po pomoc, odmówili interwencji.

Jak stwierdził Maciej Strączyński, prawnik badający przed paroma laty ten temat, funkcjonariusze „nie mieli zbytnio ochoty zająć się sprawą”. To przecież mogłoby być niebezpieczne. Dopiero nazajutrz rano, gdy wszystkie tropy były już ostygłe, do Skolimowa przyjechali śledczy z Warszawy. I prawdę mówiąc to spóźnienie nikogo aż tak bardzo nie zdziwiło.

Więcej kryminalnych historii z międzywojnia znajdziesz w książce Kamila Janickiego pt. Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Jej nowe wydanie niedawno trafiło do księgarń.

Kryminalna kariera bandy braci Góralskich

Za napadem w Skolimowie stała banda braci Góralskich, kierowana przez dezertera z armii. To nie była jakaś doraźna, przypadkowa zbieranina, ale niemalże prywatny oddział zbrojny. Miała jednocześnie około 30 członków, a łącznie przewinęło się przez nią niemal 60 osób.

Działała właściwie bezkarnie i to przez długie kilkanaście miesięcy. Ludwik Kurnatowski, którego wspomnienia ze śledztwa ukazały się potem na łamach „Kroniki Kryminalnej” wyliczał, że banda odpowiadała za „pięćdziesiąt rabunków i mordów”. Uderzała czasem co kilka tygodni, często co parę dni… albo nawet więcej niż raz dziennie.


Reklama


Na przykład 4 lutego 1922 roku napadła nie tylko na młyn w Skolimowie, ale wcześniej też na okoliczną willę, gdzie bandyci, cytuję, „zachowywali się bardzo swobodnie, pili likier, jedli czekoladki, pomarańcze, a czego nie zjedli, to zabrali ze sobą”. Ale przynajmniej akurat tamtym razem nikogo nie oblali naftą i nie podpalili.

Grupę braci Góralskich wreszcie, po wielu miesiącach, udało się rozbić, ale przecież nie była jedyna. Podobnych szajek w kraju działało znacznie więcej.

Świeżo powstała II RP, wyniszczona wojnami i pogrążona w kryzysie gospodarczym, zmagała się – zwłaszcza w pierwszej połowie lat 20. XX wieku – nawet nie z falą, ale prawdziwą powodzią bandytyzmu i przestępczości. A sytuacja wyglądała tym gorzej, że w kraju brakowało sprawnych, profesjonalnych sił porządkowych. Oczywiście powołano Policję Państwową, ale ta była stale niedofinansowana, nieprofesjonalna.

Ludwik Kurnatowski na tle relacji prasowych ze zdarzeń w Skolimowie.
Ludwik Kurnatowski na tle relacji prasowych ze zdarzeń w Skolimowie.

„Policja. To coś wrogiego!”

Jeszcze w latach 30. w Polsce pracowało, w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, o jedną trzecią lub nawet połowę mniej policjantów niż w innych krajach: Czechosłowacji, Węgrzech, Wielkiej Brytanii, Bułgarii. Zaniedbanie policji miało różne źródła, ale warto powiedzieć, że przynajmniej po części… odpowiadało na oczekiwania społeczeństwa.

Które niby pragnęło bezpieczeństwa, ale jednocześnie, i niekoniecznie bezpodstawnie, pogardzało służbą mundurową. Rzecz trafnie ujęli w 1922 roku dziennikarze stołecznej gazety „Rzeczpospolita”. Zacytujmy większy fragment, bo naprawdę daje do myślenia. No więc pisano, cytuję:


Reklama


Wiadomo, że wynagrodzenie służby policyjnej jest niemal nędzarskie. Oszczędności budżetowe i redukcja urzędów dotknęły w pierwszym rzędzie bodaj właśnie policję. Ministerstwo skarbu szło jakby za instynktem społeczeństwa, w którym po czasach zaborczych pozostał w podświadomości jakiś osad niechęci do tego pojęcia: policja. To coś wrogiego! Przypomnijmy sobie, jak (…) tu i ówdzie słyszeliśmy opinię, że policji mamy za dużo i że zbyt wiele marnotrawimy grosza na tę „gałąź biurokracji”.

„Rzeczpospolita” apelowała, na wyrost, że policjantów należy zatrudnić dziesięć razy więcej. Choć tak po prawdzie (ale tego nie pisano) poza liczebnością problemem przynajmniej równie wielkim była marna jakość kadr i zwłaszcza brutalność policji. W każdym razie w gazecie zupełnie słusznie zaznaczono, że w Polsce trwa „epoka bandytyzmu”.

Fascynujący obraz kobiecej zbrodni… i społecznej obsesji

Więcej kryminalnych historii z międzywojnia znajdziesz w książce Kamila Janickiego pt. Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Jej nowe wydanie niedawno trafiło do księgarń.

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.