Gdy w lipcu 1940 roku rozpoczynała się bitwa o Anglię Luftwaffe posiadała znaczącą przewagę nad RAF-em w liczebności floty powietrznej. Za sterami myśliwców siadali zaś zaprawieni w bojach weterani. Trwająca do końca października podniebna batalia zakończyła się jednak klęską niemieckiego lotnictwa. O tym dlaczego tak się stało pisze Olivier Wieviorka w książce pt. Totalna historia II wojny światowej.
Luftwaffe użyła [wiosną 1940 roku] we Francji 656 myśliwców Me-109, 168 dwusilnikowych myśliwców Me-110, 769 bombowców i 316 stukasów przeciwko 504 spitfire’om i hurricane’om ze strony RAF-u. Jednak te suche liczby są mylące.
Reklama
Bitwa o Anglię — nazwa ta została użyta przez Churchilla 18 czerwca 1940 roku, zanim jeszcze bitwa się rozpoczęła — zależała nie tylko od stanów liczbowych, ale również od wielu innych parametrów, poczynając od zdolności Brytyjczyków do organizowania swojej obrony. Z tej perspektywy Wielka Brytania miała pierwszą przewagę.
Rozbudowana sieć radarowa
Wykorzystała ona bowiem jakieś 30 stacji radarowych w celu wyśledzenia ruchów nieprzyjaciela. Poza tym 31 stacji Chain Home Law pozwalało namierzyć maszyny w locie poniżej 300 m wysokości, podczas gdy siatka 30 000 ochotników należących do Observer Corps uzupełniała ten system. Namierzanie trwało poniżej czterech minut, co dawało myśliwcom czas na oderwanie się od ziemi.
Drugim atutem był model Spitfire, który deklasował Me-109, poza osiąganą wysokością, u tego ostatniego ponad 20 000 stóp. W końcu jednak niemieckie myśliwce musiały latać na niskich wysokościach w celu ochrony bombowców, co przewagę tę niwelowało. Poza tym, startując z kontynentu, Me-109 dysponował niewielkim zasięgiem, co nie pozwalało mu interweniować poza linią Ipswich–Andover–Chaddar.
Zdumiewające jest jednak, że Niemcy nie wyposażyli go w dodatkowe rezerwuary, chociaż były one testowane podczas wojny hiszpańskiej.
Reklama
„Musiałem bardzo szybko zdać sobie sprawę, że wygalonowani stratedzy z Luftwaffe nie byli zdolni zniżyć się do przebadania czysto taktycznego doświadczenia kombatantów z Hiszpanii”— westchnął niemiecki generał Galland, ówczesny dowódca grupy myśliwców. Rezultatem tego zaniedbania było bezpieczeństwo znacznej części północnych Wysp Brytyjskich. W sumie te dwa atuty przeważyły na korzyść Brytyjczyków.
Znacznie większe straty Luftwaffe
13 sierpnia pierwszy atak skierował się na Portsmouth i bazy RAF-u. Przy niedostatecznym rozpoznaniu Luftwaffe uderzyła w drugorzędne lotniska lub bazy niepodlegające Fighter Command, tracąc 47 maszyn wobec zaledwie 13 po stronie RAF-u. 15 sierpnia 1790 samolotów wystartowało z Norwegii, Danii i Francji, doznając jednak również ciężkich strat.
We wrześniu powtórzył się ten sam scenariusz. Od lata do początku jesieni Zjednoczone Królestwo zniszczyło 50% więcej samolotów, niż samo straciło. Konfrontacja przekształciła się wówczas w bitwę o przetrwanie: jej wynik zależał od zdolności obu obozów do produkcji samolotów w wystarczającej liczbie, aby odnieść zwycięstwo.
„Bitwa — zanotowała brytyjska pisarka Vera Brittain — coraz mniej przypomina starcie ludzi, a coraz bardziej staje się konfrontacją metod produkcji technicznej oraz pojedynkiem maszyn sterowanych przez kilka kierujących nimi umysłów”. Będące pod kontrolą lorda Beaverbrooka, bliskiego Churchillowi magnata prasowego, Ministerstwo Produkcji Lotniczej błyskotliwie odpowiedziało na ten apel.
Wzrost angielskiej produkcji
W 1940 roku pracujące 24 godziny na dobę fabryki dostarczyły 4283 myśliwce. Aby osiągnąć ten cudowny wynik, władze — chcąc udaremnić skutki bombardowań — przeniosły fabryki pod ziemię lub je rozproszyły. Firma Rolls-Royce, która dostarczała dla spitfire’ów silniki Merlin, rozdzieliła pracę pomiędzy 90 kompanii z Derby. Zresztą całe kolonialne imperium zostało wezwane do finansowania patriotycznego wysiłku.
Singapur przekazał 250 000 funtów, Falklandy 50 000, a miasto Coventry wspomogło produkcję trzech samolotów. Zwykli obywatele również wrzucali swoje grosze, bardziej stawiając na różnorodność — przykładowo na kompas za 5 funtów — niż na cały sprzęt, w końcu zbyt drogi (koszt produkcji spitfire’a wynosił 12 000 funtów). System ten pozwolił w pełni włączyć społeczeństwo w wojnę narodu.
Reklama
Z kolei Rzesza nie zdołała się dostosować. Od września 1940 do lutego 1941 roku jej produkcja lotnicza nawet o 40% spadła. Rzeczywiście, jej przywódcy nie przewidzieli potrzeby podniesienia wydajności, gdyż nie doceniali zdolności swych przeciwników w tym zakresie. Myśleli, że Brytyjczycy zdołają miesięcznie wyprodukować 250 myśliwców, podczas gdy od lipca do października 1940 roku wypuszczali drugie tyle.
Nadwyżka netto RAF-u wynosiła ostatecznie 882 maszyny wobec 53 po stronie Luftwaffe, co w odniesieniu do myśliwców oznaczało, że przewaga tych pierwszych wynosiła 15,5% w 1940 i 49,3% w 1943 roku. Tym samym podczas bitwy o Anglię RAF nie miał w rezerwie nigdy mniej niż 127 maszyn. Zresztą czerpał on z szerokich zasobów personelu latającego.
Straty w ludziach
Na 25 917 pilotów na służbie w trakcie bitwy o Anglię 2334 było Brytyjczykami, ale wsparło ich także 145 Polaków, 126 Nowozelandczyków, 98 Kanadyjczyków, 88 Czechów, 33 Australijczyków, 29 Belgów, 25 Południowoafrykańczyków, 13 Francuzów, 11 Amerykanów i 10 Irlandczyków.
Reklama
Poza tym piloci zestrzelonych samolotów, wyskakujący na spadochronach, lądowali na przyjacielskiej ziemi, mogli zatem powracać do swych jednostek — szansa, która nie była dana ich wrogom. RAF stracił zatem podczas bitwy o Anglię w walce 415 pilotów wobec około 1500 ze strony Luftwaffe.
Sytuacja nie przedstawiała się jednak różowo. Teoretycznie w dywizjonie na 12 maszynach służyło 24 pilotów; pod koniec sierpnia liczba ta zbliżyła się do dwudziestki, z czego tylko 16–18 pilotów było faktycznie wyszkolonych. Ale Zjednoczone Królestwo skorzystało przede wszystkim na zmianach strategicznych przeprowadzonych przez Niemcy.
Pierwszy nalot na Londyn
Nocą 24 sierpnia ich maszyny przez pomyłkę zrzuciły bomby na brytyjską stolicę. Winston Churchill w odpowiedzi rozkazał uderzyć na Berlin — najpierw w nocy z 25 na 26 sierpnia, a następnie z 29 na 30 tegoż miesiąca. Wściekły Hitler postanowił dać Londynowi nauczkę. Owszem, kierował się nie tylko duchem zemsty — wciąż nie zrezygnował ze swego desantu.
Uderzając w samo serce Anglii, chciał zasiać chaos. Mnożąc liczbę uchodźców i dezorganizując centrum polityczne i militarne Zjednoczonego Królestwa, miał nadzieję zwrócić pragnienia opinii publicznej w stronę pokoju. 3 września Göring odnotował ten zwrot. 7 września 1000 maszyn oderwało się od ziemi, aby uderzyć w Londyn, co kosztowało 300 zabitych i 1300 rannych. Kolejne ataki nastąpiły 9, 11, 14 i 15 września.
Reklama
Wytchnienie dla RAF-u
Wybór ten okazał się niefortunny. Celując w brytyjski kompleks lotniczy, Luftwaffe pobudziła Fighter Command. W sierpniu stosunek strat w myśliwcach faworyzował zdecydowanie Niemców, którzy na dodatek zniszczyli lotniska w południowo-wschodniej Anglii — baza w Manston już nigdy nie powróciła do funkcjonowania.
Zmiana celów dała zatem pożądane wytchnienie brytyjskiemu lotnictwu myśliwskiemu, odtąd oszczędzanemu. Poza tym bombardowania Londynu zdziesiątkowały Luftwaffe. Z braku wystarczającej ilości paliwa myśliwce mogły latać nad Anglią zaledwie przez pół godziny; pozostawiały zatem obronę bombowców im samym.
15 września — który wskazano jako „przełomowy dzień bitwy o Anglię” — niemieckie lotnictwo straciło 56 maszyn wobec 29 myśliwców ze strony RAF-u, które jednakże odzyskało 17 spośród swych pilotów.
Zawiedzione nadzieje Niemców
Hitler wyciągnął z tego wnioski, które same się narzucały. „Ogólnie, pomimo wszystkich naszych sukcesów, warunki niezbędne do przeprowadzenia [operacji Seelöwe] nie zostały jeszcze spełnione” — ogłosił 14 września swoim dowódcom. Trzy dni później zawiesił operację, po czym 12 października przełożył ją na wiosnę 1941 roku.
„Bitwa o Anglię, rozpoczęta z wielkimi nadziejami, fetowana dźwiękami trąb, zakończyła się przy ogólnej obojętności. Zgasła jak nieboszczyk, o którym lepiej zapomnieć” Führer kontynuował naloty na Wielką Brytanię — sugerując, że nie porzucił idei najazdu i próbując zmylić Stalina. Ale Göring zmienił ten schemat. Począwszy od września, dawał priorytet atakom nocnym, licząc na zniszczenie brytyjskiego potencjału przemysłowego.
Rozczarowujące rezultaty Blizu
Po bitwie o Anglię sensu stricto (lipiec–październik 1940) nastąpił Blitz (wrzesień 1940 — maj 1941), nawiązujący nazwą do Blitzkriegu — wojny błyskawicznej. Między sierpniem 1940 a czerwcem 1941 roku 171 rajdów wymierzono w porty (w tym Londyn), centra przemysłowe (jak Birmingham), a w nocy z 14 na 15 listopada 1941 — w miasto Coventry, które straciło 568 ze swoich 238 000 mieszkańców32. Jednakże to stolica pozostawała upatrzonym celem. 19 kwietnia 1941 roku 712 maszyn zrzuciło 4252 bomby zapalające.
Reklama
Tu znowu rezultaty były rozczarowujące. Brytyjska produkcja przemysłowa spadła najwyżej o 5%, gdyż zaatakowanym fabrykom wystarczyło od trzech do ośmiu dni na przywrócenie poprzedniego stanu. W grudniu 1940 roku śledztwo przeprowadzone przez władze brytyjskie wykazało nawet, że jedynie 17 bomb doprowadziło do „poważnych” uszkodzeń w zaatakowanych ośrodkach, a 75 z nich spowodowało „istotne” straty.
W kwietniu 1941 roku produkcja sprzętu wojskowego bardziej ucierpiała z powodu przerwy wielkanocnej niż od nalotów. W rzeczywistości w celowaniu brakowało dokładności, a to z braku właściwego sprzętu nawigacyjnego. Wedle RAF-u jedynie 10–30% samolotów osiągało swe cele.
He-111 brał na pokład tylko dwie tony bomb, podczas gdy model Halifax — ponad sześć. W sumie Niemcy zrzucili na królestwo jedynie 30 000 ton bomb, którą to liczbę warto porównać z liczbą 600 000 ton bomb, które alianci zrzucili na Niemcy od czerwca do listopada 1944 roku.
Wysokie straty Luftwaffe
Niemcy ten dość skromny rezultat uzyskały za wysoką cenę. W trakcie bitwy o Anglię Luftwaffe straciła w rzeczywistości 646 Me-109 i 964 bombowce (z których blisko 500 tylko w okresie od listopada 1940 do marca 1941 roku). Bilans był nieporównywalny: 1887 maszyn wobec 1023 po stronie brytyjskiej. Co więcej, same wypadki zebrały obfite żniwo, powodując w trakcie tejże bitwy stratę 13,3% myśliwców i 23,9% bombowców.
Reklama
Prawdą jest, że piloci byli wyczerpani. Podczas gdy Dowling, aby oszczędzić swoich ludzi, zmuszał ich w sierpniu do brania codziennie jedynie ośmiu godzin lotu i przestrzegania jednego dnia w tygodniu wypoczynku, to Göring cały czas wysyłał załogi na misje. A przecież Me-109 był trudny w pilotażu; często doraźnie przygotowywane francuskie lub holenderskie pasy startowe sprawiały kłopoty przy starcie i lądowaniu, a nocne loty były wyczerpujące.
„Powinno się powiedzieć Göringowi, że nie udaje nam się osiągać celu. Trzeba absolutnie mu powiedzieć o wszystkim tym, co musimy znosić” — zwierzył się pewien niemiecki kapitan. A generał Adolf Galland relacjonował: „Rzuceni jako ofiara całopalna temu pożerającemu wszystko molochowi, jakim stała się bitwa o Anglię, nasi najlepsi piloci ginęli jeden po drugim. Codziennie przy wspólnym stole pustych miejsc było coraz więcej.”.
Marszałek Rzeszy pozostawał głuchy na te skargi. Te same problemy przytłaczały też załogi brytyjskie. Piloci, młodzi i często niedoświadczeni, trzęśli się ze strachu. Niektórzy woleli uciec od walki pod pretekstem problemów z silnikiem.
Bili się za swą ziemię
Śmierć była wszechobecna. „Realizuję pewną ambicję — zanotował George Barclay, pilot oficer — ale to trochę ciężko widzieć twoich kolegów znikających jeden po drugim. W naszej eskadrze jest tylko czterech oficerów, w tym ja, którym udało się przeżyć wrzesień, nie będąc trafionym”.
Reklama
Mało politykując, ludzie ci zdawali sobie jednak sprawę z wysokości stawki. Bili się za swą ziemię, często za wolność, czasami przez nienawiść. „Za kilka dni będę być może miał swój pojedynek. Wreszcie będę mógł spróbować pomścić swoją matkę i wszystkie niedole, których jest ofiarą.
Czuję czasami krwiożercze instynkty, które wywołują moje zdziwienie. Umarłbym w spokoju, gdybym mógł wcześniej ugasić to pragnienie zemsty” — przyznał René Mouchotte, członek Sił Powietrznych Wolnej Francji w swoich Zeszytach. Na terenie baz atmosfera, chociaż napięta, pozostawała braterska. „Tworzymy bardzo zwartą rodzinę, która najczęściej się śmieje” — dorzucił. Dochodziło wreszcie zaufanie do siebie, które było wzmacniane przez sukcesy odniesione w walkach z Luftwaffe.
„W powietrzu czuję się niezwyciężony. Starsi i bardziej doświadczeni nazwaliby to prawdopodobnie nadmierną pewnością siebie, ale jestem przekonany, że w duszy przeciętny pilot jest niezwyciężony aż do chwili, kiedy zostanie zestrzelony” — przyznał George Barclay.
Brytyjskie zwycięstwo miało jednak wysoką cenę. Obok bowiem ciężkich strat poniesionych przez RAF Wielka Brytania musiała wydawać znaczne środki, aby zwyciężyć. Stosunkowo mało skuteczna DCA zużywała astronomiczne ilości amunicji — 6000 pocisków na każdą maszynę zestrzeloną jesienią 1940 roku.
Reklama
Artyleryjska zapora miała tylko jedną zaletę: zmusić samoloty do latania wyżej, co rzutowało na precyzję bombardowań. Poza tym, aby zwyciężyć, trzeba było mnożyć misje powietrzne, ponieważ w styczniu 1941 roku koniecznych było 198 lotów, aby uzyskać jedno zwycięstwo; wprowadzenie radaru AI-Mark IV ograniczyło jednakże tę liczbę do 47 w marcu tego samego roku.
Ofiary cywilne niemieckich nalotów
Na lądzie w czerwcu 1941 roku obrona pasywna mobilizowała 216 000 ludzi na pełny etat, a Anti-Aicraft Command — 330 000. W sumie znaczna część wojskowego potencjału brytyjskiego strzegła nieba nad Wyspami, co ograniczało możliwości ofensywne.
Wreszcie „atak powietrzny przeciw Anglii” (Luftschlacht um England), jak ochrzcili go Niemcy, od czerwca 1940 do czerwca 1941 roku spowodował śmierć 43 383 ludzi. Nie była to hekatomba, gdyż tona bomb zrzucana na Londyn zabiła sześć osób i 25 raniła. Ale Brytyjczycy — przynajmniej ci, którzy żyli w promieniu działania niemieckich bombowców — musieli żyć z tą plagą.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Oliviera Wieviorki w pt. Totalna historia II wojny światowej (Wydawnictwo Poznańskie 2025). Przekład: Artur Foryt, Katarzyna Losson i Janusz Pultyn.