Starcie stoczone 24 maja 1945 roku zostało najpierw wymazane z historii, a następnie gruntownie zafałszowane. Nic dziwnego. W jednej z największych bitew stoczonych między partyzantką antykomunistyczną a siłami bezpieki te drugie poniosły kompromitującą, niespodziewaną klęskę.
Kilka tygodni po tym, jak oddział kierowany przez Mariana Bernaciaka „Orlika” w brawurowej akcji rozbił więzienie UB w Puławach i w toku akcji zasługującej na własny film sensacyjny uwolnił przeszło setkę przetrzymywanych, jego siły zostały wyśledzone w wąwozie nieopodal wsi Las Stocki.
Reklama
Donos konfidenta sprawił, że przeciwko partyzantom ruszyły ogromne siły aparatu bezpieczeństwa. Wydawało się, że klęska jest przesądzona.
Miażdżąca przewaga wroga
Oddział „Orlika” liczył wówczas 220 ludzi. Przeciwko nim rzucono nawet około 680 funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, UB i NKWD. Mimo to dowódca zdecydował się przyjąć bitwę. Była to, jak podkreśla Leszek Pietrzak w książce Ostatnie polskie powstanie 1944-1963, decyzja słuszna.
„Orlik” założył, że wąwóz Zadole z jego bocznymi odnogami jest dobrym miejscem do przyjęcia bitwy, zwłaszcza z nieznającym terenu przeciwnikiem. Umiejętnie dowodził. Nie dał się okrążyć. Na dodatek przeniósł główny teatr walk do wąwozu Zadole, gdzie sam otoczył przeciwnika.
Wyłączył również z udziału w bitwie posiadane przez niego wozy bojowe, których większość została zlikwidowana w pierwszej fazie starcia. Likwidacja sztabu grupy operacyjnej spowodowała dezorganizację i chaos w jej szeregach.
Reklama
Pomimo miażdżącej przewagi liczebnej przeciwnika oddział partyzantów zdołał uzyskać przewagę, zepchnął komunistów do wąwozu, po czym zadał im poważne straty.
Nie wystarczyło szczęście
„Walka w wąwozie była zażarta, a jej wynik w dużej mierze zależał od szczęścia” – podkreśla autor książki Ostatnie polskie powstanie. W pewnym momencie udało się zaskoczyć i wyeliminować jedną serią broni maszynowej całe dowództwo bezpieki, wraz z naczelnikiem Wydziału do Walki z Bandytyzmem WUBP w Lublinie kapitanem Henrykiem Deresiewiczem. Zostały zniszczone też wozy bojowe wroga.
„Likwidacja sztabu grupy operacyjnej spowodowała dezorganizację i chaos w jej szeregach” – pisze Leszek Pietrzak. „Orlik” zaś nie przepuścił okazji. „Olbrzymia determinacja” z jaką walczyli jego ludzie przesądziła o wyniku dalszej konfrontacji.
Partyzanci „okazali się lepiej wyszkoleni w walce, zwłaszcza gdy były to starcia z bardzo bliskiej odległości. Kilkugodzinna bitwa w Lesie Stockim przyniosła ofiary z obu stron. Poległo 11 lub 12 partyzantów, 10 zostało rannych. Znacznie wyższe były starty po stronie sił resortu bezpieczeństwa”.
Reklama
Oficjalne dane mówiły o 8 zabitych funkcjonariuszach UB, czterech z milicji, aż 28 z NKWD. Faktyczne łączne straty mogły jednak sięgnąć aż 69 zabitych.
„Bitwa w Lesie Stockim była hańbą dla bezpieki” – pisze autor książki Ostatnie polskie powstanie. Tym większą, że ludzie „Orlika” nie tylko pognębili wroga, okrążyli go, ale następnie bez dalszych strat wycofali się z obszaru działań, zanim na miejsce dotarły siły pościgowe, z czołgami i tankietkami.
Bibliografia
Artykuł powstał na podstawie książki Leszka Pietrzaka pt. Ostatnie polskie powstanie 1944-1963. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Fronda w 2025 roku.