We wrześniu 1939 roku Luftwaffe posiadała miażdżącą przewagę nad polskim lotnictwem. Mimo to myśliwcy z biało-czerwoną szachownicą stawiali dzielnie czoła najeźdźcy. Doskonałym tego przykładem są poczynania Brygady Pościgowej, która w pierwszych dniach konfliktu broniła Warszawy. Oto co na temat dokonań lotników formacji pisał Bohdan Arct w książce Szturmowcy Warszawy.
Jeszcze wczesną wiosną 1939 roku, gdy groźba konfliktu z hitlerowską Rzeszą stała się oczywista dla dowództwa lotnictwa, przyjęto ogólną koncepcję utworzenia Brygady Pościgowej, przeznaczonej w pierwszym rzędzie do powietrznej obrony Warszawy.
Reklama
Skład Brygady Pościgowej
Do właściwej organizacji przystąpiono w maju, a w sierpniu Brygada, z dowódcą płk. pil. S. Pawlikowskim i jego zastępcą, ppłk. pil. L. Pamułą, znalazła się na polowych lotniskach w okolicy Poniatowa, na północ od stolicy. W skład tej jednostki weszły następujące formacje:
III dywizjon 1 pułku lotniczego (warszawskiego), dowodzony przez kpt. pil. Z. Krasnodębskiego. Dywizjon składał się z dwóch eskadr. 111 eskadrą dowodził kpt. pil. G. Sidorowicz, 112 eskadrą dowodził kpt. pil. T. Opulski.
IV dywizjon 1 pułku lotniczego, dowodzony przez kpt. pil. A. Kowalczyka. Dywizjon składał się z dwóch eskadr. 113 eskadrą dowodził por. pil. W. Barański, 114 eskadrą dowodził kpt. pil. J. Frey.
123 eskadra 2 pułku lotniczego (krakowskiego), dowodzona przez kpt. pil. M. Olszewskiego.
Potencjał polskich i niemieckich myśliwców
W chwili wybuchu wojny Brygada Pościgowa liczyła 54 samoloty bojowe oraz 3 samoloty łącznikowe RWD-8. Nie zdołano przydzielić do tej największej wówczas jednostki myśliwskiej dalszych eskadr, te bowiem znalazły się przy poszczególnych armiach.
Brygada wyposażona została w 10 samolotów PZL P-7 o prędkości do 270 km/h, 13 samolotów PZL P-11a o prędkości do 300 km/h oraz 31 samolotów PZL P-11c o prędkości do 350 km/h.
Dla porównania warto zaznaczyć, iż prędkość maksymalna używanego wówczas myśliwca niemieckiego Messerschmitt Me-109 B wynosiła 460 km/h, a Messerschmitt Me-109 E osiągał do 530 km/h. Różnica zatem ogromna na niekorzyść Polaków, poza tym myśliwce hitlerowskie miały znacznie większą prędkość wznoszenia i znacznie silniejsze uzbrojenie.
Reklama
Pierwszy zestrzelony niemiecki samolot
Już o godzinie 6.50 1 września oba dywizjony warszawskie zostały poderwane w powietrze na alarm. Od strony Prus Wschodnich nadlatywały pierwsze poważne formacje wroga, około 80 bombowych Heinkli He-111 i Dornierów Do-17 oraz około 20 dwusilnikowych myśliwców Messerschmittów Me-110. Polska sieć dozorowania, wcale sprawnie działająca, szczególnie w początkach kampanii, zdołała wiadomość tę przekazać na czas.
Z niemałym trudem polskie eskadry wdrapały się na odpowiednią wysokość, napotkały nieprzyjaciela, jeszcze przed dolotem do celu i nawiązały z nim walkę. Nie zważając na przewagę liczebną, przewagę prędkości i siłę ognia przeciwników, zaatakowały ich i zmusiły do odwrotu. W walce tej szczególnie odznaczył się por. pil. A. Gabszewicz ze 114 eskadry.
Wystartował on z Poniatowa jako dowódca klucza, w skład którego wchodzili poza nim podchorąży Boguś i kapral Niewiara. Napotkali pięć dwusilnikowych He-111 i ruszyli do ataku. Podkomendni Gabszewicza nie mogli dać sobie rady z przeciwnikiem dysponującym większą szybkością niż ich pezetelki, natomiast porucznik, mimo wściekłego ognia zaporowego bombowców, zdołał zestrzelić prowadzącą maszynę niemiecką, zmuszając resztę Heinkli do odwrotu.
To zestrzelenie, dokonane niemałym wysiłkiem, było pierwszym zwycięstwem nad samolotem niemieckim w wojnie 1939–45. Pozostała po nim niecodzienna pamiątka: w posiadaniu Gabszewicza znalazł się statecznik pionowy Heinkla. Polski lotnik przekazał swe wojenne trofeum rodzinie, ta zaś, mimo ryzyka, przechowała je przez całą okupację. Obecnie statecznik, na którym widnieje wymalowana swastyka, przechowywany jest w Muzeum Wojska w Warszawie.
Reklama
Zbyt płytkie rowy przeciwlotnicze
W stolicy, już rozbudzonej radiowymi komunikatami wojennymi, zaalarmowanej wystrzałami artylerii przeciwlotniczej, ludzie na ulicach zadzierali głowy w górę, a na widok zwijających się w pojedynkach samolotów (bo część walk przeniosła się nad miasto), dziwili się i często sądzili, że to zwykłe ćwiczenia. Prędko przekonali się, że byli w błędzie.
Z nadgranicznych posterunków obserwacyjnych ciągle napływały meldunki o przelotach formacji wroga, a w godzinach południowych pierwsze bomby spadły na Warszawę. Okazało się, iż płytkie rowy przeciwlotnicze bynajmniej nie chronią od powietrznych ataków, a papierowe paski, naklejone na szyby zgodnie z instrukcją LOPP, nie mają żadnego wpływu na trwałość oszklenia okien…
Brygada Pościgowa znów startowała, znów odnosiła piękne zwycięstwa, bez których naloty napastników byłyby znacznie cięższe. Walki z wrogiem przeciągnęły się aż do godziny 18.00. Mimo wysiłków polskich obrońców pewna liczba samolotów nieprzyjacielskich przedostała się nad śródmieście, a kilka nurkujących bombowców Junkers Ju-87 „Stuka” zaatakowało bombami warszawskie mosty, szczęściem niecelnie.
Strzelali do skaczących na spadochronie
W tych popołudniowych i przedwieczornych bojach zestrzelony został porucznik Gabszewicz. Maszynę jego zapalił w walce Messerschmitt Me-110. Polski pilot wyskoczył dla ratowania życia, ale „nadludzie” z Luftwaffe, wykonując pamiętny rozkaz Kesselringa, zaatakowali go ogniem broni pokładowej, gdy bezbronnie opadał na spadochronie. Tylko dzięki interwencji kolegów, którzy ściągnęli na siebie wrogie samoloty, Gabszewicz uszedł z życiem.
Podobny los spotkał porucznika Szyszko. Ten, zestrzelony, również ratował się na spadochronie i w czasie opadania został 17-krotnie raniony. Kapitan Gustaw Sidorowicz został zestrzelony i ciężko ranny. Zginął kapitan Olszewski, dowódca 123 eskadry krakowskiej.
Wyczyn podpułkownika Leopolda Pamuły
Piękną kartę zapisał w tych bojach podpułkownik Leopold Pamuła, zastępca dowódcy Brygady Pościgowej, znany przedwojenny „as” myśliwski. Po południu przebywał on służbowo w Warszawie, wrócił na łącznikowym RWD-8 akurat w chwili, gdy na lotnisku IV dywizjonu lądował jeden z pilotów celem uzupełnienia amunicji po walce i ruszenia w pościg za wrogiem.
Pamuła nie pozwolił młodszemu koledze, zmęczonemu i wyczerpanemu bojem, na ponowny start. Wskoczył do jego maszyny, wyszedł w górę i zdołał jeszcze przeciąć drogę wycofującym się nieprzyjacielskim bombowcom. W błyskawicznych, precyzyjnych i przeprowadzonych z prawdziwym kunsztem atakach zestrzelił w przeciągu minuty Heinkla He-111 oraz Junkersa Ju-87.
Reklama
Dopiero teraz połapały się w sytuacji eskortujące formację bombowców Messerschmitty i rzuciły się na śmiałka. W walce z tym przeciwnikiem polski P-11 właściwie nie miał szans. Pamuła jednakże nie ustępował. Dzięki swym umiejętnościom i doskonałej zwrotności pezetelki udało mu się nie tylko wyjść spod ognia nieprzyjaciela, ale i samemu zaatakować Messerschmitta. Niestety – okazało się, że właśnie skończyła mu się amunicja.
Zacisnął zęby i z determinacją wykonał zręczny manewr, w którym z pełną świadomością zderzył się z wrogim myśliwcem, roztrzaskując zarówno jego, jak i swoją maszynę. Nie stracił głowy do ostatniej chwili. Wyskoczył ze spadochronem i szczęśliwie wylądował na przygodnym polu.
Bilans pierwszego dnia wojny
Gdy zakończył się pierwszy dzień wojny, dokonano podsumowania wyników. Brygada Pościgowa w obronie Warszawy zestrzeliła na pewno 14 samolotów wroga, prawdopodobnie 5 oraz uszkodziła 10. Jednostka poniosła jednak duże straty: 2 pilotów zabitych, 8 rannych, 10 samolotów całkowicie zniszczonych, 24 uszkodzone i niezdolne do działań w następnym dniu. A uzupełnienie sprzętu nie nadchodziło z tej prostej przyczyny, iż go nie było!
Trudno się dziwić, iż późnym wieczorem płk pil. Pawlikowski otrzymał rozkaz od gen. bryg. Wł. Kalkusa, ówczesnego Naczelnego Dowódcy Lotnictwa, nakazujący bardziej oszczędne używanie Brygady Pościgowej.
Reklama
Zmiana taktyki Luftwaffe
Równocześnie już 2 września nastąpiły przegrupowania lotnictwa hitlerowskiego. Dowódcy Luftwaffe opracowywali nową taktykę. Okazało się bowiem, że nie spodziewali się tak wielkiego oporu i zaniepokoili się poniesionymi stratami. W wyniku tej nowej taktyki osłabło natężenie działalności powietrznej napastnika, ale też samoloty niemieckie zdołały bez walki dostać się do Warszawy.
Dwa starty Brygady Pościgowej, jeden o godzinie 11.00, drugi o 14.00, nie przyniosły wyników. Do spotkań w powietrzu nie doszło. Natomiast bombowce wroga, które w ograniczonych ilościach doleciały nad stolicę, zostały przywitane skoncentrowanym i skutecznym ogniem artylerii przeciwlotniczej.
W tym bowiem czasie obrona artyleryjska była w Warszawie jeszcze stosunkowo silna. Składała się z 8 baterii nowoczesnych dział kalibru 75 mm, 11 dwudziałowych plutonów nowoczesnych działek kalibru 40 mm, 10 baterii starych armat 75 mm oraz 1 dwudziałowego zmotoryzowanego plutonu starych działek kalibru 40 mm.
Niemcy wyciągnęli wnioski
Trzeciego dnia wojny Brygada Pościgowa stoczyła wiele walk powietrznych i odniosła 4 pewne zwycięstwa. Znów okupione zostały one stratami. Ciężko ranny został kapitan Zdzisław Krasnodębski. Poważne rany odniósł kapral Zdzisław Horn. Przy starcie rozbił maszynę porucznik Stoga ze 114 eskadry.
Wieczorem Brygada częściowo przebazowała się na lewy brzeg Wisły w obawie przed wykryciem i zbombardowaniem dotychczasowych lądowisk. Eskadry 113, 114 oraz 123 operować miały z Poniatowa, natomiast eskadry 111 i 112 z Zielonki.
Czwartego września Luftwaffe ponownie całkowicie zmieniła taktykę, co przysporzyło myśliwcom obrony Warszawy niemało kłopotów. Zastosowano naloty nękające, przeprowadzane niewielkimi siłami z różnych kierunków i na różnych wysokościach. Taktyka niemiecka zdała egzamin, przechwytywanie maszyn Luftwaffe stało się ogromnie utrudnione. Po południu zaś, gdy możliwości lotne Brygady zostały niemal wyczerpane, nastąpił masowy nalot z Prus Wschodnich.
Reklama
W dniu tym Polacy strącili tylko jeden samolot, a stan jednostki pułkownika Pawlikowskiego alarmująco skurczył się do liczby 25 maszyn, chociaż mechanicy czynili iście nadludzkie wysiłki, by naprawić wszelkiego rodzaju uszkodzenia. Jak bardzo prowizoryczne i improwizowane były te naprawy, świadczy fakt, że z braku kół podwozia używano kółek od wózków mechaników, a przestrzelenia śmigieł „naprawiano” wbijając drewniane kołki lub ściągając łopaty drutem. Aż dziw, że po tych reperacjach maszyny zdolne były utrzymać się w powietrzu!
Ostatni dzień Brygady Pościgowej nad Warszawą
Szczątki Brygady – bo tak już teraz wypadało nazwać jednostkę – skutecznie działały i w dniu następnym. W licznych i ciężkich spotkaniach piloci myśliwscy zdołali zestrzelić 9 samolotów. Piękny wynik, ale o świcie 6 września stan Brygady Pościgowej zmalał do 21 maszyn!
Ten dzień – ostatni dzień działalności Brygady w obronie Warszawy – był dla pilotów i całego personelu bardzo pracowity, a zarazem niezwykle owocny. Stał się jakby ostatnim, wspaniałym akordem pożegnalnym. Od samego świtu polskie pezetelki staczały zacięte i krwawe boje z przeważającymi siłami wroga w okolicach Serocka, Zegrza, Babic, Góry Kalwarii oraz nad samą Warszawą.
Nasze górnopłaty startowały, walczyły, wracały do baz, znów podrywały się w górę. Przed południem, około godziny 10.00, po raz pierwszy przeprowadzono rozpoznanie na rzecz Naczelnego Dowództwa. Sytuacja na odcinku Armii „Łódź” stała się wysoce niepokojąca, brakło wiarygodnych informacji, łączność poczynała szwankować. Dywizjony Brygady, nadzwyczaj już uszczuplone, musiały więc wykonać robotę właściwie dla nich nieodpowiednią.
Reklama
Rozpoznawano kierunki: Końskie i Kielce oraz Tomaszów Mazowiecki i Łódź. Gdy zaś piloci powrócili z wypraw, na ich twarzach, obok zmęczenia i nerwowego wyczerpania, widniały przygnębienie i zdumienie. Nie mogło pomieścić im się w głowach, że tak blisko… tak szybko… Przywieźli wiadomość, że niedaleko Łodzi są już Niemcy. Zostali ostrzelani przez kolumnę pancerną, na której pojazdach widniały czarne swastyki!
Ostateczny bilans walk Brygady Pościgowej
Po tym znamiennym rozpoznaniu walki Brygady toczyły się dalej, ustały dopiero o zmierzchu. Wyniki były prawdziwie imponujące: 15 samolotów wroga zestrzelonych na pewno, 4 prawdopodobnie, 10 uszkodzonych! Ale straty własne, chociaż stosunkowo niewielkie, bo wynoszące 5 maszyn, okazały się niezastąpione.
Późnym wieczorem do Brygady dotarł rozkaz Naczelnego Dowódcy Lotnictwa. Rozkaz nakazywał odejście z Warszawy w kierunku na Lublin. Liczono na możliwość reorganizacji i po wchłonięciu dywizjonów z poszczególnych armii, powiększenie stanu liczebnego jednostki.
Wykonując rozkaz generała Kalkusa rzuty kołowe Brygady odeszły w nocy, a samoloty zdolne do startu, ogółem 16 maszyn, wyleciały o świcie 7 września. Ponieważ zaś już dwa dni przedtem, 5 września, zabrano z Warszawy znaczną część artylerii przeciwlotniczej, więc stolica pozostała praktycznie bez obrony przeciw narastającym atakom Luftwaffe.
Następne dni jasno wykazały, że w powietrzu zapanowali napastnicy.
Reklama
O ten bolesny stan rzeczy nie można w żadnym przypadku winić polskich myśliwców. Wywiązali się ze swych zadań celująco. Zrobili więcej, niż można się było po nich spodziewać w danych warunkach. Przecież w dniach 1–6 września Brygada Pościgowa zestrzeliła na pewno 43 samoloty, prawdopodobnie 9 oraz uszkodziła 20 maszyn wroga!
Własne straty Brygady były znacznie mniejsze – z ogólnej liczby 38 maszyn, których nie doliczono się wieczorem 6 września tylko około 10 maszyn zostało bezpośrednio strąconych w walce. Reszta – to bądź samoloty silnie postrzelane, które po kilka krotnych reperacjach nie były w stanie startować do dalszych walk, bądź te, które wskutek nieznacznego choćby uszkodzenia lub po prostu braku paliwa lądowały poza lotniskami, a których nie zdołano ewakuować.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Bohdana Arcta pt. Szturmowcy Warszawy. Jej nowe wydanie ukazało się w 2024 roku nakładem wydawnictwa Bellona.