Wyruszając w 54 roku p.n.e. na wojnę z Partami Marek Licyniusz Krassus był człowiekiem spełnionym. Nie tylko posiadał gigantyczny majątek, ale również zdobył ogromne wpływy polityczne. Zamiast jednak kolejnego zwycięstwa i triumfalnego wjazdu do Wiecznego Miasta czekał go marny koniec.
Według antycznych źródeł Marek Licyniusz Krassus zgromadził majątek wart zawrotne 200 milionów sesterców (więcej na temat najzamożniejszych Rzymian pisałem w innym artykule). Poza wielkim bogactwem mógł się on również pochwalić talentami wojskowymi. Dowodem na to było rozgromienie w 71 roku p.n.e. nad rzeką Silarus armii Sparkakusa.
Reklama
Krassus rusza na podbój Partii
Połączenie ogromnych pieniędzy oraz sławy zdobytej na polu bitwy sprawiło, że pod koniec lat 60. I wieku p.n.e. Krassus stał się jednym z najpotężniejszych ludzi w Republice. Dzięki zawarciu tajnego porozumienia z Gajuszem Juliuszem Cezarem i Gnejuszem Pompejuszem, zwanego później I triumwiratem, dosłownie decydował o losach Republiki.
Podczas podziału stref wpływów Krassusowi w udziale przypadła Syria, co miało dla niego ostatecznie fatalne skutki. Chcąc dorównać wojennym osiągnięciom Cezara i Pompejusza postanowił w 54 roku p.n.e. ruszyć na wojnę z Partami.

Decydujące było tutaj zapewne nie tylko pragnienie sławy, ale również żądza dalszego powiększania ogromnego majątku. Królestwo władane przez Orodesa II z dynastii Arsakidów było bowiem bajecznie bogate i wydawało się łatwym celem, toczyła się tam bowiem wojna domowa.
Siedem legionów
Tak przynajmniej sugerował Plutarch, który pozostawił najbardziej szczegółowy opis całej kampanii. Jak czytamy w książce Adriana Goldsworthy’ego pt. Orzeł i lew. Rzym, Persja i wojna nie do wygrania:
Reklama
Krassusowi przydzielono armię złożoną z siedmiu legionów. Możliwe, że dwa z nich już wcześniej stacjonowały w Syrii, pozostałe trzeba było jednak sformować od zera – a nie była to sprawa łatwa w sytuacji, kiedy Cezar szukał ludzi do kampanii galijskich, Pompejusz werbował rekrutów do armii w Hiszpanii, a inni namiestnicy też potrzebowali żołnierzy.
W efekcie oddziały ruszające na wojnę z Partami nie miały pełnych stanów osobowych. Według szacunków podawanych przez Goldsworthy’ego wojska Krassusa liczyły około 28 tysięcy legionistów, wspieranych przez „około czterech tysięcy lekkiej jazdy, w tym łuczników, oraz trzy tysiące konnych z lokalnego werbunku”.
Dodatkowo pod koniec 54 roku p.n.e. dotarł kontyngent kawalerii wysłany przez Cezara. Liczył on około tysiąca galijskich wojowników, na których czele stał syn Krassusa, Publiusz.
Złe omeny
Pierwsze miesiące kampanii nie zapowiadały katastrofy. Wojska rzymskiego wodza odnosiły jeden sukces za drugim. Gdy jednak wróciły na leże zimowe do Syrii sytuacja uległa zmianie. Orodes II, który ostatecznie rozprawił się z wewnętrznymi przeciwnikami miał pod swoimi rozkazami liczną i zaprawioną w bojach armię.
Reklama
Wiosną 53 roku p.n.e. podzielił swoje siły i sam ruszył na Armenię, aby uniemożliwić jej wsparcie Rzymian. Dowództwo armii, która miała zmierzyć się z Krassusem powierzył zaś Surenie „głowie jednego z siedmiu najważniejszych rodów arystokratycznych w imperium arsakidzkim”. Zgodnie z tym co pisze autor książki Orzeł i lew:
Krassus przekroczył Eufrat pod Zeugmą wczesną wiosną. Tuż potem burza zniszczyła most pontonowy, co było tylko jednym z licznych złych omenów w tej kampanii. Jeden z jego koni wskoczył do rzeki i utonął, jeden z orłów legionowych trzeba było wyrwać z ziemi, inny sztandar został odwrócony tyłem do nieprzyjaciela. Później wódz zamiast w czerwonym, w roztargnieniu pokazał się w czarnym płaszczu jakby na znak żałoby.

Siły Krassusa i Sureny
Krassus planował początkowo bezpośredni marsz na położoną nad Tygrysem wrogą stolicę – Seleucję. Szybko jednak nadeszły meldunki od zwiadowców o „pojawieniu się armii partyjskiej na wschodzie, za Karrami (Carrhae, starotestamentowe Charan), jednym z miast, które rok wcześniej przyjęły Rzymian, i ważnym przystankiem na regionalnym szlaku handlowym”.
Zapadła rozsądna decyzja, by się rozprawić z tą siłą. Wygrana zabezpieczyłaby linie komunikacyjne i inne sprzymierzone miasta, a przede wszystkim dodałaby ducha legionistom i napędziła stracha nieprzyjacielowi.

Po wyczerpującym marszu w upale sięgającym ponad 30 stopni na początku czerwca 53 roku p.n.e. rzymskie wojska minęły Karry i dotarły „nad rzekę Balissus (Balich), gdzieś między tym miastem a Ichneae, następnym ważnym punktem na szlaku”. W tym momencie:
Krassus mógł mieć pod komendą około dwudziestu tysięcy legionistów, do czterech tysięcy lekkiej piechoty i trzy tysiące jazdy (ewentualnie cztery, jeżeli ściągnął konnych z obsady miast). To oczywiście liczby przybliżone, armia mogła być większa lub mniejsza; do tego trzeba doliczyć niewolników i ciurów obozowych.
Reklama
Jeżeli chodzi o wojska Sureny to nie dysponujemy żadnymi konkretnymi informacjami na temat ich potencjału. Antyczne źródła sugerują jedynie, że były one mniej liczne. Za to Partowie dysponowali znacznie silniejszą kawalerią niż Rzymianie. Jej trzon stanowili doskonale wyszkoleni konni łucznicy. To właśnie oni mieli okazać się decydującym czynnikiem podczas bitwy, do której doszło 9 czerwca 53 roku p.n.e.
Bezradność starożytnych Rzymian
W jej trakcie Krassus ustawił swoje wojska w formację pustego kwadratu (agmen quadratum) „po dwanaście kohort na każdym boku”. Była ona często stosowana, gdy nie wiadomo było z której strony uderzy przeciwnik. Nie na wiele się ona jednak zdała, gdy wróg zasypywał legionistów gradem strzał, sam pozostając poza ich zasięgiem.

W pewnym momencie starcia wydawało się co prawda, że kawaleria dowodzona przez Publiusza przechyli szalę zwycięstwa na stronę Rzymu, bowiem część partów rzuciła się do ucieczki. Ale po tym jak syn Krassusa ruszył za nimi w pościg szybko okazało się, że wpadł w pułapkę, z której już nie było wyjścia. Gdy sytuacja stała się beznadziejna, ranny w rękę Publiusz poprosił jednego ze swych oficerów, aby ten zadał mu śmiertelny cios.
Kiedy informacja o śmierci syna dotarła do Krassusa rzymski wódz próbował zachowywać pozory i zagrzewał swych żołnierzy do walki. Ale nie mogło to już odwrócić losów starcia. Legioniści zdawali sobie bowiem sprawę, że bitwa jest przegrana. Gdy nastał zmierzch Partowie zaprzestali ostrzału.
Reklama
Ucieczka legionów z pola walki
Zgodnie z tym, co podaje Adrian Goldsworthy około czterech tysięcy Rzymian „odniosło rany, wielu poległo, najgorsze jednak było to, że armia się rozpadała i prawie nikt nie próbował temu zaradzić”.
Krassus się załamał; Plutarch pisze, że leżał samotnie w milczeniu z zakrytą twarzą. Kasjusz i niejaki Oktawiusz, prawdopodobnie legat, zorganizowali w końcu odwrót pod osłoną nocy, i to nawet bez zwykłych sygnałów trąbką czy innych. Zdecydowali się pozostawić wszystkich rannych niezdolnych do marszu.

Kiedy ci nieszczęśnicy zrozumieli, co się szykuje, podnieśli larum, błagając, by ich nie porzucano. Powstał chaos i panika, lecz w końcu sprawni żołnierze wymaszerowali z powrotem w stronę Karr. O jakimkolwiek porządku nie było mowy; armia rozproszyła się na liczne grupki, z których wiele zabłądziło w ciemności.
Marny koniec Krassusa
Gdy rankiem Partowie ruszyli w pościg szybko doszło do prawdziwej masakry Rzymian, z której ocaleli tylko nieliczni. Samemu Krassusowi udało się dotrzeć do Karr, gdzie znalazł tymczasowe schronienie. Surena wywabił go jednak z miasta ofertą negocjacji pokojowych.
Reklama
Reprezentacja rzymska, jak to było w zwyczaju, udała się na miejsce pieszo. Partowie, zgodnie z własną tradycją – konno. Surena uznał, że tak nie wypada, i polecił przyprowadzić wierzchowca dla prokonsula. Krassus miał odmówić, lecz posadzono go na siodło siłą. W tym momencie doszło do walki i w zamieszaniu zginął.
Dzisiaj już nie sposób jednoznacznie stwierdzić „czy było to zabójstwo z premedytacją, czy tylko tragiczny wypadek, jakie się zdarzają między ludźmi podenerwowanymi i wzajemnie podejrzliwymi”. Po śmierci Krassusa Surena rozkazał odciąć głowę i dłoń rzymskiego wodza, które następnie wysłał do swego króla.

Według tworzącego na przełomie II i III wieku n.e. rzymskiego historyka Kasjusza Diona polecił ponadto zalać usta martwego Rzymianina stopionym złotem. Ale zdaniem autora książki Orzeł i lew. Rzym, Persja i wojna nie do wygrania historia ta jest mało prawdopodobna.
Pogromca Krassusa nie cieszył się jednak długo swym zwycięstwem. Zaledwie kilka miesięcy później został oskarżony o zdradę i stracony.
Historia trwającej setki lat rywalizacji

Bibliografia
Artykuł powstał na podstawie książki Adriana Goldsworthy’ego pt. Orzeł i lew. Rzym, Persja i wojna nie do wygrania (Rebis 2025).







