Porucznik Wacław Sterner „Boss” w trakcie powstania warszawskiego walczył w szeregach pułku „Baszta” na Mokotowie. Kiedy pod koniec września 1944 roku zapadła decyzja o przebijaniu się kanałami do Śródmieścia Sterner był jednym z ostatnich żołnierzy podziemia, którzy to zrobili. O tym, jak cywile zareagowali na wycofanie się powstańców oraz o okolicznościach, w których „Boss” dostał się do niemieckiej niewoli pisze Roman Dziarski.
Wacek (porucznik „Boss”) był dowódcą kilkudziesięcioosobowej kompanii powstańców, z której do końca września przeżyło zaledwie kilkunastu. Gdy powstanie na Mokotowie chyliło się ku upadkowi, 25 września 1944 roku dowództwo powstania nakazało ewakuację powstańców kanałami do centrum miasta, które nadal było w rękach ruchu oporu.
Reklama
Wyznaczeni do pilnowania włazu
Tam powstańcy mieli pomóc w obronie centrum Warszawy. Wiadomość o tym rozkazie szybko rozeszła się wśród ludności cywilnej i wywołała panikę oraz rozpaczliwą chęć ucieczki z Mokotowa.
Wczesnym rankiem 26 września kilkudziesięciu powstańców weszło do kanału przez właz na ulicy Wiktorskiej. Wkrótce jednak ewakuacja musiała zostać wstrzymana na kilka godzin z powodu ciężkiego ostrzału artyleryjskiego. Potem następna grupa weszła do kanału, ale szybko wróciła, bo był zablokowany na ulicy Puławskiej.
Gdy się ściemniło i walki ustały, Wacek z resztą kompanii zgłosił się do kolejnego włazu, który został otwarty na rogu Bałuckiego i Szustra. Wacek nie spał od czterech czy pięciu dni, nic nie jadł od dwóch, a lewe przedramię miał na temblaku z powodu niedawnej rany postrzałowej dłoni.
Wacek i podporucznik „Henryk” zostali wyznaczeni do pilnowania włazu do kanału. W kolejce czekało kilkuset powstańców, w tym wielu rannych. Wokół włazu, próbując dostać się do kanału, zebrał się również duży tłum ponad tysiąca cywilów.
Reklama
Otwór był mały i mogła w nim zmieścić się tylko jedna osoba, a wchodzenie mogło odbywać się tylko pod osłoną nocy. Wacek od razu zorientował się, że do rana nie wystarczy czasu, aby wszyscy mogli wejść do kanału. Nie mógł jednak nic na to poradzić, poza utrzymywaniem porządku i popędzaniem ludzi. Wiedział, że niemiecka ofensywa zostanie wznowiona jak zwykle rano.
Żądali, aby powstańcy zostali
Kiedy nadszedł ranek, wciąż duży tłum cywilów i kilkudziesięciu powstańców czekało na ucieczkę kanałami. Wacek, mając najwyższy stopień, został dowódcą pozostałych powstańców. Zdesperowani cywile czuli się opuszczeni przez powstańców i nie mogli już logicznie myśleć, nie obchodziło ich, że żołnierze dostali rozkaz przyłączenia się do walk w centrum miasta.
Nie rozumieli też, że ta garstka lekko uzbrojonych powstańców nie mogła powstrzymać natarcia znacznie przeważającej liczebnie pancernej dywizji SS i dłużej bronić Mokotowa. Tłum wpadł w histerię, zaczął skandować „Zdrada!” i zażądał, aby żołnierze zostali i bronili pozostałą ludność cywilną.
Wacek nie mógł sprzeciwić się rozkazom dowództwa, ale też nie mógł przekonać ludności cywilnej, że obrona Mokotowa nie jest już możliwa. Pozostanie i walka z małą garstką powstańców bez amunicji i innych zapasów byłoby samobójstwem. To był najbardziej gorzki dzień dla Wacka. Po latach niebezpiecznej pracy w ruchu oporu, miesiącach walki, stracie większości ludzi i wszystkich poświęceniach został nazwany „zdrajcą” przez tych samych ludzi, dla których wyzwolenia narażał życie.
Zeszli jako ostatni
Ten dzień to był 27 września i wkrótce nadeszła wiadomość, że major „Burza” (Eugeniusz Landberger) i porucznik „Nerus” (Stanisław Potoręcki) podpisali kapitulację Mokotowa. Tłum ludności cywilnej rozproszył się i zniknął w swoich kryjówkach, a do kanału weszło około 150 pozostałych powstańców. Wacek i „Henryk” weszli jako ostatni i zamknęli właz tuż przed przybyciem Niemców.
Kanały pod bocznymi ulicami były małe, miały 120 cm wysokości, więc wszyscy poruszali się powoli, gdyż musieli się czołgać na czworakach, co było szczególnie trudne dla Wacka z powodu zranionej ręki. Główne kanały miały jednak 180 cm wysokości i mogli iść normalnie. Wkrótce po wejściu do kanału usłyszeli wybuchy – Niemcy wrzucali granaty do kanałów. Na szczęście było to na tyle daleko, że nikt z Wacka kompanii nie został zraniony.
Reklama
Długie, ciasno upakowane szeregi powstańców czołgały się lub szły godzinami po cichu w całkowitej ciemności, zwykle w głębokich po kostki, czasem po kolana, szlamach ściekowych, szukając drogi do centrum miasta. Jednak wszystkie znane trasy były zablokowane przez Niemców grubymi drewnianymi słupami lub drutem kolczastym albo całkowicie zawalone.
Błądzenie po kanałach
W pewnym momencie Wacek usłyszał przed sobą ludzi krzyczących: „Gaz! Gaz! Karbid!”. Poczuli słodkawy odór. Wybuchła panika. Uporządkowana kolumna załamała się i wszyscy zaczęli biec w przeciwną stronę, tratując się nawzajem. Wacek nie wiedział, czy tym razem Niemcy rzeczywiście wrzucali do kanałów trujący gaz, choć słyszał, że to się poprzednio zdarzało w innych dzielnicach.
Od tego momentu kolumna podzieliła się na mniejsze grupy, z których każda szukała najlepszej drogi do wyjścia. Część partyzantów z totalnej frustracji i wyczerpania wyszła na ulicę, a ci, którzy pozostali w kanale, usłyszeli strzały. Prawdopodobnie Niemcy zastrzelili tych, co wyszli.
Ponieważ Niemcy zablokowali wszystkie kanały prowadzące do centrum miasta, grupa Wacka udała się na południe, w przeciwnym kierunku, planując wyjść na przedmieściach Warszawy i pod osłoną nocy uciec do podmiejskich lasów. To była długa droga, ale wydawało się, że to najlepsza i właściwie jedyna opcja. Tak więc marsz w ciemnościach trwał znów wiele godzin. Wreszcie całkowicie stracili poczucie czasu i nie wiedzieli, jak długo brnęli przez te niekończące się kanały.
Reklama
Wyszli na Mokotowie
Coraz bardziej słabli, a Wacek zaczął mieć halucynacje. Było ich teraz pięciu, wszyscy u kresu sił… Jeden z partyzantów zaczął krzyczeć: „Nie mogę już tego znieść! Nie umrę w tym kanale jak zapędzony szczur! Wychodzę!”. Po cichu wszyscy się zgodzili. Znaleźli najbliższy właz i podnieśli go z wielkim trudem. Zbliżał się świt, co oznaczało, że przebywali w kanałach od ponad dwudziestu godzin. Rozejrzeli się. Znajdowali się na rogu Madalińskiego i Kieleckiej – z powrotem na Mokotowie!
Zrujnowane domy wokół nich były puste. Niemcy musieli już wypędzić mieszkańców. Grupa Wacka postanowiła za dnia ukryć się w pustym domu, a nocą wydostać się z miasta do pobliskiego lasu chojnowskiego. Wybrali najmniejszy niepozorny domek, który był względnie niezniszczony.
Byli pokryci cuchnącym czarnym szlamem i kompletnie wyczerpani. Po wejściu do środka widok łóżek i tapczanów był nie do odparcia. Opadli na nie, zapominając o środkach ostrożności i natychmiast zasnęli. Wacek miał nowe, świetne skórzane oficerki do kolan i tylko pamiętał, że je zdjął na chwilę przed zaśnięciem.
Niemieckie głosy i strzały w sąsiednich pokojach obudziły Wacka. Szybko schował się pod łóżkiem. Byli to niemieccy żołnierze plądrujący opuszczone domy. Przyszli do pokoju, w którym się ukrywał, ale go nie zauważyli, tylko zabrali jego buty. Kiedy wszystko ucichło, Wacek ostrożnie wyszedł spod łóżka. Był sam w domu. Niemcy aresztowali jego czterech towarzyszy. Obszedł dom, szukając czegoś do jedzenia, ale nic nie znalazł.
Reklama
W rękach Niemców
Zdał sobie sprawę, że ukrywanie się w tym domu nie jest bezpieczne. Przeszedł więc na drugą stronę ulicy i ukrył się w piwnicy innego budynku. Wkrótce jednak usłyszał niemieckie głosy i kroki przy drzwiach. Małe okienko było zakratowane, a wejście tylko jedno – nie było odwrotu. Wacek wyciągnął pistolet, gdy zobaczył żołnierzy wchodzących do piwnicy. Podskoczyli zaskoczeni, gdy go zobaczyli.
Było ich około dziesięciu z pistoletami maszynowymi przewieszonymi przez ramię i granatami za pasem. Nie mieli wyciągniętej w pogotowiu broni, ponieważ spodziewali się, że dom jest pusty. Jeden mały pistolet Wacka z kilkoma nabojami nie mógł się równać z ich uzbrojeniem.
Upuścił go i podniósł ręce do góry. Z ulgą zauważył, że żołnierze mają mundury Wehrmachtu. Esesmani prawdopodobnie zastrzeliliby go na miejscu, gdyż słyszał o masowych mordach powstańców i ludności cywilnej przez SS na Woli i Ochocie.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Romana Dziarskiego pt. Jak przechytrzyliśmy i przeżyliśmy hitlerowców? (BookEdit 2025).