Tomasz Dzieran wyemigrował z PRL w 1984 roku. Za sobą miał działalność w „Solidarności”, która w wieku zaledwie 20 lat zaprowadziła go za kratki. Gdy opuścił więzienne mury milicja nie dawała mu spokoju. Uznał, że jedyną nadzieją na normalne życie jest emigracja za ocean. Nie wiedział jeszcze, że w przyszłości zostanie weteranem elitarnej amerykańskiej jednostki Navy SEALs. O tym, co musiał zrobić, aby wyjechać do Stanów Zjednoczonych opowiada Navalowi w książce Mój przyjaciel Drago.
Zaczęło się źle dziać wokół mnie. Dosyć często, i to nie miało znaczenia, gdzie i kiedy, czy byłem sam, czy w grupie, podjeżdżał z nagła i zatrzymywał się z piskiem opon milicyjny samochód.
Reklama
Milicyjne szykany
Milicjanci często byli po cywilnemu albo nawet w cywilnym nieoznakowanym samochodzie, wysiadali z auta, krzycząc, że są z milicji, łapali mnie za ręce, zakładali mi kajdanki i wsadzali do samochodu. Wozili mnie ze sobą przez dwie, trzy godziny, strasząc, że urwą mi głowę i skończę jak Popiełuszko, a czasami po prostu nie mówili nic, tylko jeździliśmy.
Taka przejażdżka kończyła się zazwyczaj poza miastem, wywozili mnie na obrzeża i wyrzucali z auta, obiecując, że to nie ostatnie spotkanie. Musiałem stamtąd wracać na piechotę do Łodzi, nie wiedząc, gdzie jestem.
Zdarzyło się to kilka razy, moim zdaniem miało to też przestraszyć i sterroryzować innych, takich jak moi koledzy z klubu, którzy musieli stać bezradnie i patrzeć, jak porywa mnie milicja z centrum miasta w środku dnia.
Wizyta w amerykańskiej ambasadzie
Zacząłem się bać, że któregoś dnia oni naprawdę mnie zabiją. W końcu powiedziałem sobie, że nie da się tak żyć, i pojechałem szukać pomocy do Ambasady USA w Warszawie. W ambasadzie wprost opowiedziałem o sobie i poprosiłem o pomoc. Porozmawiano ze mną bardzo spokojnie i szczerze.
Reklama
Przedstawiono mi propozycję wyjazdu do USA, wszystko mi wytłumaczyli, zapisałem sobie, jakie muszę załatwić dokumenty, i zacząłem się starać o wizę. W tym samym czasie musiałem się postarać o paszport. Paszportu nie można było trzymać w domu i po każdorazowym powrocie z zagranicy trzeba go było oddać na komisariat milicji.
By dostać paszport i wizę, musiałem mieć zaświadczenie z WKU (Wojskowej Komendy Uzupełnień) o odbytej służbie wojskowej lub zaświadczenie, że nie jestem wojsku potrzebny. Ja nie chciałem służyć w tym ich wojsku i z takim nastawieniem poszedłem do WKU mieszczącej się, o ile dobrze pamiętam, na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi.
Paszport bez powrotu
Najpierw kazano mi czekać, potem wezwano mnie do jednego pokoju, gdzie siedział za biurkiem jakiś groźny major. Zobaczył moje dokumenty i zaczął na mnie krzyczeć, pienił się, że taka młodzież jak ja to powinna służyć w socjalistycznym wojsku pod tym polskim orłem (tu wskazał na obraz wiszący za nim), a nie wyjeżdżać za granicę.
Ja się szybko nie denerwuję, ale znałem już historię Polski, tę prawdziwą, i losy naszego godła. Wytłumaczyłem mu, że, po pierwsze, ten jego orzeł z łysą pałą wcale orłem polskim nie jest, bo mu korony brakuje. A po drugie, prawdziwy polski orzeł, któremu bolszewicy, komuniści i socjaliści koronę ukradli, został w latach czterdziestych zesłany na Syberię.
Reklama
Był na mnie wprost wściekły, że mu tak powiedziałem, postawił mi pieczątkę i skomentował, że wojsko takich jak ja nie potrzebuje. To na odchodne jeszcze dodałem, że nie chciałby być na miejscu bolszewickich pachołków, kiedy ten orzeł wróci! A wróci na pewno.
Wściekł się na mnie jeszcze bardziej, widziałem, jak zaciska pięści, ale moje też były zaciśnięte. Kazał mi wyjść, zaczął się drzeć, przeklinać i tupać w podłogę jak bezsilne dziecko – tak głośno, że było go słychać jeszcze na ulicy. Wkrótce otrzymałem paszport z pieczątką, że mogę przekroczyć polską granicę tylko jeden raz. Paszport bez powrotu.
Skąd wziąć 10 dolarów?
Dostałem zawiadomienie z ambasady, że mam się zgłosić po odbiór wizy, przyjść z paszportem i dziesięcioma dolarami, by im okazać, że mam przy sobie jakieś pieniądze, taki był wymóg. Miałem już paszport oraz pieczątkę mówiącą, że jestem nieprzydatny do służby w Ludowym Wojsku Polskim, największy problem miałem z załatwieniem tych dziesięciu dolarów.
Ja praktycznie nie miałem żadnych swoich pieniędzy. Mama dała mi wszystkie pieniądze, jakie miała, uzbierał się tego tyle, że mogłem kupić właśnie te dziesięć dolarów, co i tak nie było łatwe.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
W tamtym czasie nie było żadnych kantorów, a u koników ceny szalały. Idąc do ambasady, cały czas sprawdzałem, czy na pewno niosę te dolary, to było dla mnie wtedy bardzo dużo pieniędzy, wszystko, co miałem.
W ambasadzie przy okienku pokazałem paszport i inne wymagane dokumenty oraz te zwinięte dziesięć dolarów, dostałem wizę i bilet lotniczy w jedną stronę do Niemiec. Sprawa mojego wyjazdu była załatwiona.
Reklama
To, co poczułem po wyjściu z ambasady… aż mam ciarki nawet teraz i pamiętam to dokładnie do chwili obecnej. Paweł, to był ten sam dzień, a jednak całkiem inny. Wszystko nagle nabrało kolorów, mówiłem sobie: „Już niedługo będę wolnym człowiekiem”. Co chwilę otwierałem paszport i patrzyłem na bilet, czy to nie sen. Ale działo się naprawdę.
„Patrzono na mnie raczej z zazdrością”
Smutno było tylko w domu, jak przyjechałem z ambasady, mama bardzo dużo płakała, żegnaliśmy się przekonani, że możemy już nigdy więcej się nie zobaczyć. W paszporcie miałem dużą czerwoną pieczątkę ze stemplem „z prawem jednokrotnego przekroczenia granicy polskiej”. Paszport był dokumentem tylko w jedną stronę.
Wszystko to wydarzyło się w lutym 1984 roku. Wyjeżdżając, nie zabrałem ze sobą z Polski dużo rzeczy, zresztą w ogóle miałem ich bardzo mało, podręcznym bagażem była taka przewieszona przez ramię saszetka, a głównym – mała walizka, to było wszystko, co posiadałem.
Razem z biletem w ambasadzie dostałem instrukcję, jak mam się zachowywać na lotnisku, w samolocie i po przylocie do Niemiec. Na Okęciu, gdy sprawdzano moje dokumenty, to patrzono na mnie raczej z zazdrością, nikt nie chciał mieszkać w takim komunistycznym kraju, nawet ci, co go pilnowali.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Navala pt. Mój przyjaciel Drago. Ukazała się ona w 2023 roku nakładem wydawnictwa Bellona.