Rozpoczynając o świcie 1 września 1939 roku inwazję na Polskę niemieckie wojska posiadały miażdżącą przewagę zarówno w sprzęcie, jak i liczbie wystawionych do walki żołnierzy. Co więcej, 17 września na Kresy Wschodnie wkroczyły jednostki Armii Czerwonej. Mimo wszystko kampania polska przeciągnęła się do 6 października. Od dziesięcioleci stawiane jest więc pytanie: czy Polska musiała przegrać we wrześniu 1939 roku? Stara się na nie odpowiedzieć również profesor Andrzej Chwalba w książce pt. Polska krwawi. Polska walczy.
W naszym przekonaniu wojsko nie mogło wygrać kampanii polskiej, nawet gdyby nie wkroczyły oddziały sowieckie. Natomiast sprawą otwartą pozostaje kwestia, czy mogło się jeszcze dłużej bronić, a żołnierze i oficerowie — czy mogli się bić w lepszym stylu.
Reklama
Potencjał militarny Polski i Niemiec w 1939 roku
Stale też wraca pytanie z zakresu historii alternatywnej, o to, w jakim stopniu agresja sowiecka zmniejszyła polskie szanse na przedłużenie konfliktu. Jest oczywiste, że gdyby nie 17 września, to wojna trwałaby znacznie dłużej, co najmniej o kolejne dni, natomiast nie sposób wskazać ich liczby.
Problemem nie do rozwiązania dla polskiego wojska byłyby braki materiałowe w zakresie amunicji i broni. Na Kresach Wschodnich nie było już większych magazynów z zasobami wojennymi ani też fabryk broni i amunicji, a na poważniejsze dostawy alianckie nie można by liczyć.
Otwartym i wartym dalszej dyskusji jest kolejne pytanie o to, w jakim zakresie wojsko wykorzystało swój potencjał, swoje atuty. Spróbujmy się temu przyjrzeć. O ostatecznym wyniku każdej wojny decyduje nie tylko bilans błędów swoich i przeciwnika, ale przede wszystkim uzbrojenie i liczebność armii, które z kolei zależą od potencjału gospodarczego i demograficznego.
III Rzesza liczyła około 80 milionów mieszkańców wraz z ziemiami podbitymi, a Rzeczpospolita — 35 milionów. Polski PKB wytworzony w 1938 roku, przy wartości dolara z 2017 roku, wyniósł 103 miliardy dolarów, niemiecki 617 miliardów dolarów. W latach 1935–1939 Rzesza wydała na modernizację armii 24 miliardy dolarów, a Polska 730 milionów dolarów. Kiedy Rzesza w 1933 roku rozpoczęła wielki plan rozbudowy armii, Polska szukała środków na pokonanie kryzysu gospodarczego.
Co, gdyby Piłsudski żył?
Modernizacja armii rozpoczęła się dopiero po śmierci marszałka Piłsudskiego. Dlatego nie wydaje się, aby zdanie wypowiadane przez wielu Polaków, że „gdyby żył Marszałek, toby do wojny nie doszło”, było uprawnione, a gdyby doszło — jak mówili inni — „tobyśmy wygrali”. Trudno się z tym zgodzić, gdyż zapewne klęska byłaby jeszcze szybsza i dotkliwsza.
W ostatnich kilkunastu miesiącach przed wybuchem wojny czas pracował na rzecz zachodniego sąsiada. W 1938 roku Rzesza się wzmocniła, przejmując gospodarkę Austrii, a w kolejnym roku jeszcze bardziej dzięki zajęciu Czech oraz Moraw i przejęciu nowoczesnego uzbrojenia armii czechosłowackiej oraz jej przemysłu zbrojeniowego. Słowem, dysproporcje między Rzeszą a Polską ponownie się powiększyły.
Reklama
Dlatego rozważania w rodzaju: gdyby wojna wybuchła kilka lub kilkanaście miesięcy później, to armia polska byłaby gotowa do odparcia ataku bądź też dłużej by się broniła — nie uwzględniają dynamiki i potencjału machiny zbrojeniowej totalitarnego państwa.
Problemy z polskim systemem dowodzenia
O wynikach starcia w wojnie polsko-niemieckiej decydowała też organizacja dowodzenia. Polski system dowodzenia był nieefektywny, przesadnie scentralizowany, a największą słabość polskiej armii stanowił jej Wódz Naczelny. Edward Rydz-Śmigły zdecydował się dowodzić wszystkimi polskimi armiami.
To było nie tylko niewykonalne, ale także szkodliwe, gdyż przyniosło liczne złe decyzje, spóźnione lub nietrafione, prowadzące do pogłębienia chaosu. Po przekroczeniu granicy rumuńskiej wódz utracił kontrolę nad walczącymi wojskami, ale problemy z utrzymaniem łączności pojawiły się już po kilku dniach wojny. Dowódcy nieraz bili się na własną rękę i często bez kontaktu z sąsiednimi oddziałami.
Problemy z łącznością
Z pewnością negatywne skutki takiego dowodzenia mogłaby w pewnym stopniu zneutralizować doskonała łączność. Ale było inaczej. Polski system łączności okazał się piętą achillesową dowodzenia. Niewiele mieliśmy nowoczesnych radiostacji krótkiego i dalekiego zasięgu. Przeważały archaiczne tzw. Enki, zasilane ręcznymi prądnicami i łatwe do zagłuszania. Sprzęt łączności zawodził od pierwszego dnia wojny.
Reklama
Głód informacji był dotkliwszy od głodu wynikającego z braku pożywienia. Generał Kutrzeba, próbując się porozumieć z Rydzem-Śmigłym w sprawie zwrotu zaczepnego nad Bzurą, musiał telefonować z poczty głównej w Łodzi. Niemcy szybko poznali polskie kody szyfrujące, z czego zdawano sobie sprawę, dlatego nie zalecano używania radia, preferowano natomiast tradycyjny przekaz za pomocą zwojów drutów telegraficznych oraz konnych gońców.
Sprawniejsi w wojnie od łącznościowców okazali się saperzy, którzy m.in. konstruowali mosty pontonowe. Za największe osiągnięcie uważa się budowę mostu pontonowego pod Baranowem Sandomierskim, po którym przeprawiła się większość wojsk Armii „Kraków”.
Lotnictwo stanęło na wysokości zadania
Zawiodła marynarka wojenna. Propagandowe hasło „Nie damy się odepchnąć od Bałtyku” dalece odbiegało od realiów. Zawiodły wojska pancerne, nie tylko dlatego, że były nieliczne, ale też ze względu na to, że zostały niewłaściwie wykorzystane. Czołgi, działające w rozproszeniu, plutonami, rzadziej kompaniami, używano dla wsparcia wojsk pieszych i w rozpoznaniu, czyli w zupełnie innej roli niż u nieprzyjaciela. Nie zawiodło lotnictwo, a piloci potwierdzili swoje dobre wyszkolenie.
Korzystając z niewielkiej liczby słabego sprzętu lotniczego, polscy lotnicy zadali Niemcom poważne straty, a mogli zadać jeszcze większe, gdyby nie zostały wycofane na wschód. Natomiast zawiodła strategia użycia lotnictwa, która była anachroniczna i dokładnie odwrotna od niemieckiej. Naloty bombowe byłyby skuteczniejsze, gdyby atakowano większą liczbą samo lotów i z osłoną myśliwców. Polskie lotnictwo bojowe utraciło ponad 70% ogółu samolotów.
Reklama
Udział w tym też miała niemiecka i… polska obrona przeciwlotnicza. Przykładowo 8 września koło Puław Polacy uszkodzili cztery samoloty PZL-11. W sumie według ustaleń Cajusa Bekkera Niemcy utracili bezpowrotnie 285 samolotów, z czego w walce powietrznej ponad 160 i ponad 100 w wyniku działań artylerii przeciwlotniczej.
Poza tym 279 samolotów zostało trafionych i uszkodzonych. Ale z kolei Marius Emmerling podaje liczbę 247 samolotów definitywnie utraconych. Niezależnie od różnic w ustaleniach historia polskiego lotnictwa doczekała się pierwszych asów powietrznych. Chociażby Stanisław Skalski strącił lub uszkodził pięć samolotów wroga, a Hieronim Dudwał cztery.
Niemieckie straty w kampanii polskiej
Znacznie większe straty Niemcy ponieśli w sprzęcie pancernym. Utracili około 1000 czołgów i samochodów pancernych, z których jednak część była tylko uszkodzona i po naprawie nadawała się do dalszej eksploatacji. Zdaniem generałów niemieckich nie najlepiej spisała się ich piechota, która wskutek licznych błędów poniosła duże straty, zwłaszcza w sprzęcie.
Przyznał to nawet Hitler, powiadając, że „nie spełniła pokładanych w niej nadziei”. Wyróżnił jedynie 30. DP walczącą nad Bzurą. Pod koniec kampanii polskiej oddziałom Wehrmachtu zaczęło brakować amunicji i paliwa. Ze względu m.in. na straty w sprzęcie i amunicji Niemcy zdecydowali się przełożyć na wiosnę uderzenie w kierunku zachodnim.
Reklama
Straty osobowe niemieckie były znacznie niższe od polskich, co wynikało z dysproporcji w uzbrojeniu. Najnowsze szacunki niemieckie wskazują na 17–18 tysięcy zabitych, kilkuset zaginionych i 27–32 tysięcy rannych. Niektóre szacunki polskie są znacznie wyższe. Norman Davies szacuje łączne straty niemieckie — zabitych, zmarłych z ran, zaginionych i rannych — na około 50 tysięcy i ta liczba wydaje się najbardziej wiarygodna.
Niewykorzystane w pełni zasoby
Słabością polskiego wojska były stosunkowo niewielkie zapasy broni i amunicji, które nie pozwalały na dłuższą walkę. Podczas gdy przemysł Rzeszy cały czas mógł uzupełniać zapasy i wypełniać luki, polski, skoncentrowany na zachodzie kraju, nie miał takich możliwości. Poza tym strona polska nie wykorzystała w pełni zasobów znajdujących się w magazynach wojskowych.
Przede wszystkim do rąk polskich żołnierzy trafiło niewiele uzbrojenia i amunicji z centralnej składnicy uzbrojenia w Stawach koło Dęblina, nazywanej nieraz Arsenałem Rzeczypospolitej. W jej magazynach podziemnych znajdowały się benzyna, smary, olej napędowy, a tych paliw brakowało lotnictwu i pojazdom na gąsienicach.
W Stawach zmagazynowano 550 sztuk artylerii, 150 tysięcy karabinów, 5500 karabinów maszynowych ręcznych i ciężkich. Za pomocą tych środków można było wyposażyć 8–10 dywizji piechoty. Ale tak się nie stało, gdyż 14 września Rydz-Śmigły wydał rozkaz gen. Piskorowi, aby zniszczył składnicę w Stawach, co wykonano jedynie w części, gdyż przekraczało to możliwości saperów, a podpalenie całości byłoby zbyt ryzykowne.
Niemcy nie zbombardowali składnicy, licząc, słusznie, że wielki magazyn wpadnie w ich ręce. I tak się stało. Ten zmarnowany arsenał i nieplanowany prezent dla wroga nie mógł znacząco wpłynąć na wynik walk, ale jego wykorzystanie uczyniłoby walkę skuteczniejszą.
Zbytnia pewność siebie
Polscy żołnierze nie byli przygotowani mentalnie do konfrontacji z tak wyposażoną i walczącą armią. Lekceważyli przeciwnika, który miał jakoby czołgi z dykty i przerobione z ciągników rolnych, a na lotniskach rzekomo miały stacjonować atrapy samolotów. Bagatelizowali stopień motoryzacji wojsk nieprzyjaciela, dowodząc, że na polskich bezdrożach niewiele zdziałają, a poza tym żołnierz niemiecki jest słabo wyszkolony.
Reklama
„Zgubiło naszą armię i administrację niesłychane wprost, lekkomyślne zadufanie w naszą wyższość. Lekceważono Niemców. Wypisywano brednie w prasie o ich słabości i kiepskim materiale ich uzbrojenia” — zanotował 5 września 1939 roku gen. Kordian Zamorski. Warto jeszcze przytoczyć emocjonalną co prawda i jednostronną, niemniej ważną opinię z dziennika Anatola Mühlsteina z 12 września 1939 roku:
Znam tych ludzi [tj. oficerów — A.C.] i nigdy nie miałem co do nich złudzeń. Trzeba to powiedzieć jasno, ich rzeczywista wartość jest znikoma, a ich pycha niezmierzona. Wszyscy mający własne zdanie zostali usunięci.
Polskie straty we wrześniu 1939 roku
Słabe wyposażenie materiałowe, niski poziom motoryzacji, niedostatek służb medycznych i błędy strategiczne spowodowały wysokie straty osobowe wojsk polskich. W literaturze historycznej odnajdujemy kilkadziesiąt szacunków, poczynając od danych powojennego Biura Odszkodowań Wojennych. Szacuje się, że liczba zabitych wynosi od 67 do 90 tysięcy, ale włącznie z poległymi na froncie polsko-sowieckim.
Ten pierwszy szacunek jest zaniżony, gdyż tylko na polskich cmentarzach zostało pochowanych ponad 70 tysięcy żołnierzy oraz blisko 1000 na cmentarzach wschodnich sąsiadów. Rannych zostało między 130 a 140 tysięcy. W tym wypadku jest mniej rozbieżności. Największe straty poniesiono nad Bzurą: 17 tysięcy zabitych i 50 tysięcy rannych, ale również nad Bzurą Niemcy zanotowali najwyższe straty.
Reklama
Według danych niemieckich do niewoli trafiły 694 tysiące żołnierzy, ale do obozów jenieckich skierowano już tylko około 420 tysięcy, gdyż pozostałych zwolniono albo też uciekli z niewoli, a około 10 tysięcy zmarło z ran.
Oficerów skierowano do oflagów, żołnierzy do stalagów. Żołnierzy pozornie zwolniono z niewoli, przez to bowiem stracili oni status jeńców wojennych, chronionych przez konwencję genewską, i potraktowano ich natychmiast jako tanią siłę roboczą.
W wyniku takiego zabiegu 330 tysięcy żołnierzy zmuszono do pracy na rzecz Rzeszy. Natomiast oficerów ominął ten los i dzięki temu prawie wszyscy przeżyli wojnę, w tym także oficerowie pochodzenia żydowskiego, jak Bernard Mond czy Henryk Wereszycki.
Obozy okazały się dla nich azylem bezpieczeństwa. Były jednak wyjątki, jak płk Stanisław Kalabiński, dowódca 5. DP, który został zamordowany. W oflagu zmarł gen. Kleeberg. Nie zabito go, niemniej trudy oflagu pogłębiły jego chorobę i przyczyniły się do śmierci.
Reklama
Setki zniszczonych miast i wsi
Duże straty ponieśli cywile. Podczas działań wojennych zginęło oraz zostało zabitych od 100 do nawet 150 tysięcy osób. Dla porównania: we Francji w trakcie całej wojny śmierć poniosło 108 tysięcy cywili. Tak wysokie straty wśród ludności cywilnej w Polsce były następstwem niemieckiej strategii wojny totalnej, w której cywil miał być zabijany na równi z żołnierzem.
„Celem musi być […] zniszczenie żywej siły […]. Bądźcie bezlitośni. Bądźcie brutalni […]. Prawo jest po stronie silniejszego. Działajcie z największym okrucieństwem […], z maksymalną surowością […] wojna musi być wojną wyniszczenia” — wzywał Hitler 22 sierpnia 1939 roku.
Zdyscyplinowani żołnierze niemieccy wzięli sobie do serca rozkaz wodza i byli najczęściej tacy, jak oczekiwał: brutalni i bezwzględni. Palili, zabijali, kradli, niszczyli. Nieprzyjaciel musiał poczuć strach i respekt. Musiał wiedzieć, że jego dobra kultury będą zagrożone, gdyż staną na drodze zwycięstwa „Tysiącletniej Rzeszy”.
Efektem wojny było zbombardowanie przez samoloty 160 miast. W niektórych, jak Wieluń, Garwolin, Frampol, Kurów, Sulejów, zniszczeniu uległa znaczna część zabudowy i zginęli liczni mieszkańcy. Od 434 do 476 wsi puszczono z dymem, czemu niejednokrotnie towarzyszyły egzekucje ludności. Tyle mówi statystyka, za którą kryją się ludzkie dramaty.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Andrzeja Chwalby pt. Polska krwawi. Polska walczy. Jak żyło się pod okupacją 1939-1945. Ukazała się ona w 2024 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.