Mirosław Maciorowski pyta na kartach książki Powstańcy. Marzyciele i realiści: Czy Roman Dmowski (1864–1939) zasłużył na tytuł „ojca niepodległości” ex aequo z Józefem Piłsudskim? Jego rozmówca, profesor historii Maciej Górny odpowiada… inaczej niż wielu z was mogłoby się spodziewać. Oto fragment jednej z fascynujących rozmów opublikowanych we wspomnianym, monumentalnym tomie.
Prof. Maciej Górny: Moim zdaniem nie. Oczywiście nie można deprecjonować zasług Dmowskiego dla odzyskania niepodległości chociażby dlatego, że reprezentował Polskę na paryskiej konferencji pokojowej po I wojnie światowej. Jednak analizowanie jego osiągnięć wyłącznie z tego punktu widzenia nie ma sensu.
Reklama
Wyobrażanie go sobie – jak to się robi w tradycyjnym ujęciu – tylko jako konkurenta Piłsudskiego, polityka, który miał podobne cele, ale wybrał inne metody, albo kogoś, kto rywalizował z nim o tytuł „ojca niepodległości”, jest w pewnym sensie krzywdzące dla Dmowskiego.
Mirosław Maciorowski: Dlaczego?
Bo ten wybitny polityk startował w trochę innej kategorii. Trzeba o nim wiedzieć jak najwięcej, młodzież powinna uczyć się o nim w szkole, ale akurat nie z tego względu, że wywalczył niepodległość – bo jej nie wywalczył.

Jak to? Przecież 29 stycznia 1919 r. podczas konferencji pokojowej wygłosił słynne pięciogodzinne przemówienie, które prawdopodobnie wpłynęło na kształt granic odradzającej się Polski.
Prawie na pewno nie wpłynęło. W konferencji paryskiej uczestniczyli przedstawiciele wielu narodów, które zabiegały o własną państwowość, np. przyszły prezydent Czechosłowacji Edvard Beneš. Ale fakt, że tam byli, wcale nie wynikał z ich osobistych zasług. Oni sobie udziału w tej konferencji nie wywalczyli. Jej skład był jedynie odbiciem ówczesnego ładu międzynarodowego.
W Paryżu znaleźli się reprezentanci państw, których utworzenie w jakiejś perspektywie brali pod uwagę przywódcy zwycięskich mocarstw. To dotyczy również Dmowskiego. On nie sprawił jakimiś nadzwyczajnymi działaniami, że jako przedstawiciel Polski znalazł się w tym gronie, ale po prostu był na miejscu. A jego przemówienie oceniane jest jako wydarzenie kluczowe dla Polski, ponieważ on sam tak je przedstawił.
Reklama
Jedynym cytowanym źródłem w tej sprawie jest u nas relacja Dmowskiego, zresztą spisana dopiero kilka lat po konferencji. Konfrontowałem ją z tym, co pisali zachodni politycy, i okazało się, że oni byli tymi wystąpieniami raczej znużeni. Jednego dnia wyszedł Dmowski i przemawiał bez przerwy kilka godzin, potem kolejni politycy, a 5 lutego Beneš. Uczestnicy obrad musieli wysłuchać wielu takich tyrad.
Czyli to była formalność? Mocarstwa wyznające zasady liberalnej demokracji po prostu udawały, że chcą słuchać argumentów narodów walczących o własne, niepodległe państwa?
Właśnie tak. Dmowski rzeczywiście mówił o polskich granicach, ale decyzje mocarstw w ich sprawie nie były odpowiedzią na jego wystąpienie. Wynikały z ustaleń ekspertów – wybitnych geografów, językoznawców, kartografów czy historyków. Francuzi utworzyli ciało eksperckie o nazwie Comité d’études, w którym było kilkudziesięciu specjalistów. Amerykanie mieli swoje tzw. Inquiry działające pod patronatem Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego. Brytyjczycy i Włosi również powołali eksperckie zespoły.

Oczywiście w jakimś stopniu mocarstwa konsultowały swoje ustalenia z ekspertami reprezentującymi narody aspirujące do państwowości, także z polskiej delegacji. Ale te kontakty były bezpośrednie, nie pośredniczył w nich delegat polityczny, jak Dmowski czy Ignacy Jan Paderewski, którzy reprezentowali nas w Paryżu.
Eksperci – polscy, czescy i innych narodów – dostarczali informacji komisjom terytorialnym, które je analizowały, brały pod uwagę lub nie, ale sporządzały też własne ekspertyzy i samodzielnie podejmowały decyzje.
Reklama
Konferencja pokojowa była rodzajem teatru. Delegaci musieli wystąpić przed Radą Dziesięciu (składała się z szefów rządów i ministrów spraw zagranicznych mocarstw – Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Japonii oraz państw z nimi stowarzyszonych), a ich postulaty musiały zostać wysłuchane.
Chodziło przecież o prawo do samostanowienia, linię w światowej polityce, którą wytyczył prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Woodrow Wilson. Nie miało to jednak wpływu na ustalenia wypracowane wcześniej przez komisje eksperckie. Dmowski tak jak inni musiał przemówić, lecz nie miało to mocy sprawczej.

Ale nie można chyba dyskredytować roli jego wystąpienia?
Absolutnie nie. Było niezwykle ważnym momentem naszej historii. Jeżeli szukamy spektakularnych wydarzeń, które pokazywały, że Polska rzeczywiście odradza się po rozbiorach, to z pewnością jest nim przemowa polskiego polityka prezentującego nasze racje najważniejszym ludziom na świecie.
Nie mam zamiaru przemówienia Dmowskiego deprecjonować, ale nie należy go też traktować jako aktu normatywnego, czegoś, co zdecydowało o przebiegu naszej zachodniej granicy – bo nie zdecydowało.
Historia Polski na nowo opowiedziana
Tekst pochodzi z książki Mirosława Maciorowskiego pt. Powstańcy. Marzyciele i realiści. Historia na nowo opowiedziana (Wydawnictwo Agora 2025).








