Bitwa rozpoczęła się 12 września 1683 roku we wczesnych godzinach porannych od kilku wymian ognia artyleryjskiego, po których wojska austriacko-niemieckie podjęły powolny marsz na dół. Potyczki i działa godzinami działały pośród skalistych turni i zboczy. Austriacy i Niemcy, pragnący pomścić los Wiednia, walczyli zaciekle, ale bez względu na to, ilu Turków i Tatarów wyrżnęli, natychmiast napływali kolejni. Po południu zmęczeni niedoszli wyzwoliciele się zatrzymali. Wtedy właśnie na przeciwległym zboczu wyrósł duży biały sztandar z czerwonym krzyżem.
Polacy – którzy głośno wzywali boskiej pomocy i wyglądali według Turków jak „powódź czarnej smoły spływająca z góry, pochłaniająca wszystko, czego dotknęła” – pojawili się wreszcie i męstwem w walce dodali otuchy austriacko-niemieckim towarzyszom broni.
Reklama
Czarna smoła i walka do końca
Wkrótce splątana masa koni, ludzi, stali i pocisków zwarła się z hukiem pośród wąwozów i gruzów Kahlenbergu – jednocześnie pętla wokół Wiednia nadal się zaciskała. Przez kilka godzin utrzymywał się status quo i kilka batalionów rozważało wycofanie się na czas nadchodzącej nocy.
Sobieski i inni weterani nalegali jednak, aby walczyć do zwycięstwa lub śmierci. „Jestem starym człowiekiem – zauważył jeden ze starszych Sasów – i pragnę na wieczór wygodnej kwatery w Wiedniu”. Zacięta, choć wciąż nierozstrzygnięta bitwa toczyła się dalej.
Brawurowa szarża polskiego króla
Tymczasem, w nadziei na uderzenie Turków w samo serce i doprowadzenie rzeczy do końca, Sobieski, „który wystawił się jak najpodlejszy żołnierz”, za cel obrał sobie rzucający się w oczy suty namiot Mustafy, dodatkowo wyróżniający się zieloną flagą islamu otrzymaną od sułtana.
„Kazał całej swojej artylerii ostrzelać ten namiot”, gdy tylko znalazł się on w jej zasięgu. Niewielu Turków spodziewało się, że ogień wroga spadnie na sam środek ich rozległego jak miasto obozowiska pełnego cywilów, więc wybuchła tam panika. W zamieszaniu Sobieski dostrzegł słaby punkt w muzułmańskich szeregach, zakomenderował największą w dziejach szarżę kawalerii i skierował ją prosto na namiot wielkiego wezyra.
Reklama
Z młodym synem u boku, na czele około dwudziestu tysięcy polskich, niemieckich i austriackich jeźdźców, Sobieski osobiście uderzył z potężną siłą w szeregi przeciwników. Ubrani w ciężkie zbroje z orlimi skrzydłami, dzierżący potężne lance i dosiadający jeszcze potężniejszych i ciężko opancerzonych rumaków bojowych husarze – elita polskiej kawalerii, ściśle otaczająca króla – w liczbie trzech tysięcy stanowili wyjątkowy widok.
„Na Allaha, król naprawdę jest wśród nas?”
Oblężonym wiedeńczykom, z których część ruszyła teraz do walki, jawili się jako uskrzydleni wyzwoliciele; coraz bardziej zniechęconym muzułmanom przypominali anioły zemsty, „budzili strach w sercach Turków i ich tatarskich sojuszników”.
„Na Allaha, król naprawdę jest wśród nas?” – mruknął skonsternowany chan Krymu Murad Girej na widok rozdającego ciosy Sobieskiego. Gdy Mustafa nakazał mu zdwoić wysiłki, „książę tatarski odparł, że zna króla Polski z więcej niż jednego dowodu, że wezyr byłby bardzo szczęśliwy, gdyby zdołał się salwować ucieczką, ponieważ nie ma innego sposobu na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, i że zamierza dać mu przykład”. I umknął chan ze swoimi hordami.
Murad nigdy nie przepadał za Mustafą – który od początku kampanii przy każdej okazji lekceważył i odrzucał jego rady – i nie zamierzał tracić więcej ludzi dla przegranej sprawy. Kipiący z wściekłości Mustafa został w końcu zmuszony do zaprzestania oblężenia, wszystkie siły i artylerię skierował przeciwko armii, która przyszła z odsieczą. Było już jednak za późno.
Reklama
Setki janczarów uwięzionych pomiędzy siłami wyzwolicieli i oblężonych zostało wymordowanych tam, gdzie stało. Do zachodu słońca około piętnastu tysięcy muzułmanów leżało na ziemi martwych lub umierających. Reszta – w tym sam Mustafa, człowiek, „który myślał, że najechał zachodnie cesarstwo i wszędy niósł strach i przerażenie” – umknęła wszelkimi sposobami z powrotem na terytorium osmańskie.
Zadziwiające widowisko
Podczas oględzin opuszczonego obozu osmańskiego – „tak obszernego jak Warszawa czy Wiedeń” – wyzwoliciele byli zdumieni widokiem „łaźni, fontann, kanałów, ogrodów, swoistych menażerii lub miejsc dla dziwnych zwierząt czworonożnych i ptaków, z psami, królikami i papugami”. Odnaleźli też „dziwnie ślicznego” strusia, który został zrabowany z jednej z wiejskich posiadłości Leopolda. Nie wrócił jednak do właściciela, gdyż pozbawiono go głowy.
Znamienne było również to, że znaleziono „francuskie srebro i złoto w kieszeniach” martwych Turków, pomiędzy którymi znajdowały się także ciała „wielu Francuzów” – w tym „francuski inżynier”, który „wyrządził wiele szkód temu miastu”.
To jednak o „dostatkach nieoszacowanych”, w tym niezliczonych rubinach i diamentach, Sobieski pisał do królowej: „Nie rzekniesz mnie tak, moja duszo, jako więc tatarskie żony mawiać zwykły mężom bez zdobyczy powracającym, «żeś ty nie junak, kiedyś się bez zdobyczy powrócił»”.
Ostatecznie „namioty, bagaże, artyleria [w tym «120 wielkich dział»], amunicja i zapasy wystarczające do załadowania ośmiu tysięcy wozów zostały podzielone między naszą armię”. (…)
„Niektórzy całowali jego ręce, inni stopy, a jeszcze inni szatę”
Zwycięzcy nie pozostali długo w obozie, „nie można było usunąć w tak krótkim czasie takiej liczby trupów, zarówno Turków, chrześcijan, jak i koni, których smród tak wielki niósł się na drodze, że wystarczył, by spowodować infekcję”.
Nie mniejsze były spustoszenia w Wiedniu, gdzie król wkroczył dzień po bitwie i zamiast domów zastał stosy ruin, a nawet pałac cesarza obrócony w popiół przez działa i bomby.
Smutek wywołany tym ponurym widokiem rozproszyły jednak wiwaty mieszkańców, którzy nie myśląc już o swoich przeszłych nieszczęściach, cieszyli się z nieoczekiwanego wybawienia: miasto nie wytrzymałoby jeszcze więcej niż dwa lub trzy dni. Niektórzy całowali jego ręce, inni stopy, a jeszcze inni szatę […]. Nazwali go swoim Zbawicielem”.
Reklama
Chociaż powyższe informacje pochodzą z polskiej relacji, anonimowy Anglik potwierdza, że „król Polski miał największy udział w chwale tego dnia, na którą w pełni zasłużył: albowiem zaprawdę można go nazwać jednym z największych królów chrześcijaństwa i najbardziej walecznym”.
Do papieża Innocentego Sobieski napisał: „Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!”. W uznaniu dla odegranej przez niego roli papież nadał Sobieskiemu tytuł „obrońcy wiary” i ustanowił 12 września świętem Wspomnienia Najświętszego Imienia Maryi, w czasie wojny tak często wzywanego przez licznych katolików, w tym samego Sobieskiego.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Raymonda Ibrahima pt. Miecz i bułat. Ukazała się ona nakładem w 2023 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.