Jeszcze w XIX stuleciu wiejskie chaty miały zwykle tylko pojedyncze, a poza tym bardzo małe okienka. Te mierzyły najwyżej jakieś 50 centymetrów szerokości i może 60 wysokości, zawsze też były jednoskrzydłowe. Umieszczano je w samej izbie, głównym pomieszczeniu chaty, i początkowo wyłącznie od strony południowej.
Po liczbie okien dało się poznać zamożność zagrody. Gospodarze byli bowiem przekonani, że nie ma lepszego sposobu na ocieplenie (dosłownie) chaty i zmniejszenie zapotrzebowania na opał niż właśnie rezygnacja ze zbędnych otworów.
Reklama
Wbrew nie tak znowu staremu przysłowiu, mówiącemu, że „dom bez okien to jak człowiek bez oczu”, okno mogło się wydawać wprost fanaberią.
W efekcie nie brakowało obszarów, gdzie w momencie znoszenia pańszczyzny spotykało się głównie chaty jednookienne. Potem dopiero, gdy wieś nieznacznie się wzbogaciła, zaczęły dominować domy z dwoma, a gdzieniegdzie i trzema oknami.
Fortuna za okno
Jeśli o statusie świadczyła liczba okien, to nawet więcej mówiło o nim ich wypełnienie. Szkła używano niekiedy w oknach chat chłopskich już w XVI stuleciu, w czasach renesansu od których zacząłem dzisiejszą opowieść, a gdzieniegdzie zapewne i wcześniej. Przez całą epokę nowożytną nie był to jednak ani jedyny, ani nawet główny materiał.
Szkło miało po prostu o wiele zbyt wysoką cenę. W połowie XVI wieku wypełnienie jednego, nawet niewielkiego okienka mogło kosztować choćby 60 groszy, a więc odpowiednik 2000 złotych w pieniądzach z 2024 roku.
Reklama
Dla chłopa to była prawdziwa fortuna. Nic więc dziwnego, że w im większej nędzy pogrążała się wieś pańszczyźniana, tym rzadziej spotykało się na niej jakiekolwiek szyby.
Błoniarz zamiast szklarza
Aż po schyłek epoki nowożytnej gospodarze sięgali raczej po różne materiały zastępcze. Okna były w chatach chłopskich wypełniane na przykład cienkimi tafelkami miki, szlifowanego, lekko przejrzystego kamienia.
Mogły też być w nich umieszczane lniane tkaniny, kawałki papieru nasączonego tłuszczem czy wreszcie wyprawione skóry i pęcherze zwierzęce, często zszywane z wielu w jedną płachtę. Te ostatnie nazywano „błonami”.
Ich użycie było na tyle powszechne, że w źródłach z epoki często nawet szyby szklane określano, myląco, błonami. Z kolei w wieku XIX na szklarzy, którzy przecież z pęcherzami i skórami nie mieli nic wspólnego, mówiono: błoniarze.
„Szczupłe otwory” w „lepiankach kmiotków”
Żaden spośród materiałów, które wymieniłem nie zapewniał oczywiście dobrej izolacji. Dlatego okna z błoną czy tkaniną były szczególnie małe. Łukasz Gołębiowski w tekście z lat 30. XIX wieku wzbraniał się nawet nazywać je oknami.
Reklama
Pisał, że w „lepiankach kmiotków” nie ma okien, lecz „szczupłe otwory”, tak niewielkie, iż, cytuję, „przez nie głowę zaledwie wystawić można (…), które otwierają, gdy potrzeba światła, albo odezwać się do kogoś za domem wypada”.
Na noc, a zwłaszcza na zimę, wycięcia zasłaniano lub zatykano dodatkowo drewnem, słomą czy też pakułami. Nieraz zresztą w ogóle jedyną przesłoną okna była przesuwana deska, najprymitywniejsza możliwa okiennica.
***
Powyższy tekst powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego. Życie w chłopskiej chacie już teraz możecie zamówić na Empik.com.