Na początku maja 1948 roku wojna na Bliskim Wschodzie wisiała w powietrzu. Nie było tylko jasne, kiedy dokładnie wybuchnie, jaka będzie jej przyszła skala, a tym bardziej wynik. Żydowski parlament i rząd, na razie nie reprezentujące formalnie żadnego państwa, przymierzały się do ogłoszenia deklaracji niepodległości. I każdy miał świadomość, że państwa arabskie odpowiedzą na nią zbrojnie.
Z perspektywy czasu wprost nieprawdopodobne wydaje się to, w jakim pośpiechu, niepewności czy nawet chaosie dopinano wszystkie szczegóły konieczne, by ogłosić najważniejszy dokument w historii współczesnego państwa Izrael.
Reklama
Przełomowy moment
Decyzja była nieodzowna i należało ją podjąć niezwłocznie. Władze brytyjskie ogłosiły wycofanie wszystkich sił z regionu do połowy maja 1948 roku. W nocy z 14 na 15 maja miał też przestać istnieć Mandat Palestyny, a przyszłość jego terytorium pozostawała niepewna.
W społeczności żydowskiej naciskano na ogłoszenie niepodległości przez nowe państwo.
Stany Zjednoczone promowały jednak plan, zgodnie z którym miałby zostać utrzymany status quo – kontrolę nad byłym mandatem przejąłby bowiem ONZ. Takie rozwiązanie miało pozwolić na powstrzymanie, a przynajmniej opóźnienie wybuchu wojny.
Obawy przed walnym konfliktem i niepewność co do jego rezultatów sprawiała, że nawet wśród polityków żydowskich poparcie dla niepodległości nie było kwestią oczywistą.
Reklama
W głosowaniu, jakie w nocy z 12 na 13 maja przeprowadził rząd tymczasowy, kierowany przez Davida Ben Guriona, padło sześć głosów za niepodległością, ale aż cztery przeciw.
Ostatni dzień na… wszystko
Sprawa była postanowiona i został tylko jeden dzień na doprecyzowanie szczegółów.
„15 maja przypadał w sobotę” – przypomina Konstanty Gebert na kartach książki pt. Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela. – „Żeby nie naruszyć szabatu, powstanie państwa należało więc ogłosić nie później niż w piątek 14 maja, o godzinie czwartej po południu. Ale Deklaracja Niepodległości nie była gotowa i rząd przystąpił do debaty nad kolejną jej wersją”.
Jeszcze na ostatniej prostej nie było zgody co do tego, czy dokument powinien precyzować granice, jakie zamierzano zająć. Spierano się o to, czy ma być wspominana rezolucja ONZ numer 181, która zapoczątkowała cały proces polityczny. Nie ustalono nawet… nazwy państwa.
Kraj bez nazwy
„Rzecz zaskakująca, kwestia ta nie została wcześniej postanowiona” – pisze Konstanty Gebert.
Reklama
Padały różne propozycje: Syjon, Państwo Żydowskie, Judea, Ziemia Izraela, Jehuda i Ever (od iwri – hebrajski). Zgodzono się w końcu na Medinat Israel – Państwo Izraela, a nie »Państwo Izrael«, jak nazwa ta czasami jest błędnie tłumaczona na polski.
Ostatni punkt sporny
Nawet, gdy nazwa już została ustalona, pozostał jeszcze jeden kluczowy punkt sporny, który mógł zaprzepaścić wszystkie starania.
Na dobrą sprawę od tego, czy uda się uzgodnić treść jednego zdania zależała przyszłość Bliskiego Wschodu. W książce Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela czytamy:
Kłócono się zażarcie o to, czy w Deklaracji winno się znaleźć odwołanie do Boga. Dla niektórych bojowo ateistycznych członków Rady było to nie do pomyślenia. Równie nie do pomyślenia dla religijnych jej członków było, żeby o Bogu w dokumencie nie wspominać.
Reklama
Ben Gurion, choć sam niereligijny, rozumiał, że Państwo Izraela nie może powstać bez jakiegoś odwołania do Boga – w końcu to za jego przyczyną państwo to powstawało tu, a nie na przykład w Ugandzie.
Ben Gurion w końcu zaproponował, by użyć zwrotu Cur Isroel – Opoka Izraela. „Każdy z nas, na swój własny sposób, wierzy w Opokę Izraela, tak jak ją rozumie. Mam tylko jedną prośbę: nie każcie mi tego poddawać pod głosowanie” – zaproponował. Rada przychyliła się do jego wniosku.
Bibliografia
Artykuł powstał na podstawie książki Konstantego Geberta pt. Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Agora w 2023 roku.