Terroryści z Al-Kaidy, którzy 11 września 2001 roku skierowali samoloty pasażerskie na wieże WTC nie doprowadzili do ich natychmiastowego zawalenia. Budynki wytrzymały uderzenie, ale po kilkudziesięciu minutach runęły. Jak do tego doszło opisuje na przykładzie północnej wieży Mitchell Zuckoff w książce pt. 11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat.
Czterdzieści siedem minut po starcie lot numer 11 linii American Airlines – z osiemdziesięcioma siedmioma zakładnikami, pięcioma tonami cargo, prawie czterdziestoma tysiącami litrów paliwa i pięcioma terrorystami na pokładzie, zakończył swoją przemianę z samolotu pasażerskiego w ważący prawie sto dwadzieścia osiem ton pocisk.
Reklama
Jak była skala zniszczeń po uderzeniu?
Srebrny boeing 767, z ogonem przystrojonym w czerwone, białe i niebieskie paski oraz napis AA, wbił się w północną stronę północnej wieży o 8.46.40. Jego dziób był skierowany nieco w dół, skrzydło – przekrzywione trochę w górę.
Uderzenie wyrwało w stali i szkle dziurę ciągnącą się od dziewięćdziesiątego trzeciego do dziewięćdziesiątego dziewiątego piętra. Wbijając się w budynek, lot numer 11 przerwał trzydzieści pięć zewnętrznych stalowych kolumn i poważnie naruszył dwie kolejne. Przeciął sześć kolumn rdzenia i zniszczył jeszcze trzy.
Roztrzaskał przynajmniej sto sześćdziesiąt sześć okien. Wbił się w strop na dziewięćdziesiątym piątym i dziewięćdziesiątym szóstym piętrze na głębokość ponad dwudziestu czterech metrów. Uwolnił grad odłamków, które naruszyły zabezpieczenie antypożarowe czterdziestu trzech kolumn rdzenia budynku – lub je zerwały. Przerwał rury, które dostarczały wodę do tryskaczy.
Zatrzymał windy i odciął dostęp do nich ludziom znajdującym się na przynajmniej sześćdziesięciu piętrach. Wylał deszcz szkła, stali, wyposażenia biur i części ciał na plac i ulice wokół.
Reklama
Zmienił bieg historii Ameryki i świata. Dzieło zniszczenia zajęło zaledwie sekundę.
1355 osób w śmiertelnej pułapce
Koło lewego podwozia przebiło się przez główny rdzeń północnej wieży, wbiło się w zewnętrzne kolumny po przeciwnej stronie budynku, oderwało z niego stalową belkę – i przeleciało dwieście metrów w kierunku południowym, spadając w końcu na Cedar Street. Na wylot przeleciało jeszcze jedno koło. Nie blokowały go inne części budynku, więc poleciało dwa razy dalej, w tym samym kierunku.
Zderzenie zabiło wszystkich pasażerów lotu numer 11 i nie znaną liczbę osób, które znalazły się na jego trajektorii – ale to był dopiero początek. Taranując rdzeń budynku, samolot zmiażdżył ściany wszystkich trzech awaryjnych klatek schodowych, odcinając drogę ucieczki wszystkim, którzy byli na piętrze numer 92 i wyżej.
W momencie kolizji na tych dziewiętnastu najwyższych piętrach było tysiąc trzysta pięćdziesiąt pięć osób, w tym około dwustu gości restauracji Windows on the World i uczestników konferencji technologicznej na sto szóstym piętrze.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ludzie na tych piętrach, chociaż wielu z nich jeszcze nie mogło o tym wiedzieć, nie mieli drogi ucieczki w żadnym kierunku. Dzwonili na numery alarmowe, do swoich rodzin i bliskich, inni wysyłali mejle. Ich wiadomości – głosowe i pisemne – rozciągały się na całym spektrum emocji, od spanikowanego błagania do spokojnych próśb.
Niektórzy mówili, że najbardziej boją się nie o siebie, ale o bliskich, których być może niedługo opuszczą. Jednak mimo zniszczeń, całej tej śmierci i destrukcji, w pierw- szych chwilach po zderzeniu północna wieża wciąż stała. Przyjęła niewyobrażalny cios, wyginała się i kołysała – ale nie upadła.
Reklama
Dlaczego wieże WTC nie zawaliły się od razu?
Nawet mimo kolumnowej konstrukcji i stosunkowo oszczędnego użycia stali wieża wciąż miała coś, co inżynierowie nazywają „rezerwową wydolnością”, która pozwala budynkowi wytrzymać napór o wiele większy niż ten wytwarzany przez własną masę i ciężar znajdujących się w nim ludzi i przedmiotów.
Kiedy lot numer 11 przerwał więcej niż czterdzieści zewnętrznych i wewnętrznych rdzeniowych kolumn, budynek momentalnie przeniósł ciężar swojej konstrukcji na sąsiadujące, niezniszczone kolumny.
To utrzymało północną wieżę w pionie i uchroniło przed gwałtowną śmiercią ocalałych w strefie zderzenia i powyżej, a także ponad siedem i pół tysiąca ludzi na niższych piętrach, którzy rzucili się w stronę niezniszczonych schodów, by spróbować uciec. Z rozłożonym w ten sposób ciężarem wieża mogłaby stać jeszcze długo, umożliwiając ekipom ratunkowym dotarcie do wszystkich, którzy przeżyli kolizję.
Tysiące lirów paliwa lotniczego
Mogłaby – gdyby nie pożary. Zewnętrzne kolumny północnej wieży przecięły wypełnione paliwem skrzydła boeinga 767 tak, jak nóż przecina jajko. Kule ognia buchające z wyrwy w budynku i zniszczonych eksplozjami okien po wschodniej i południowej stronie wieży widać było z wielu kilometrów.
Reklama
Płonące jęzory goniły w górę i w dół szybów windowych, niszcząc drzwi i ściany nawet na poziomie piwnicy. Obłoki gorącego, toksycznego dymu rozlały się po rdzeniu, ulatując przez dziury w budynku na zewnątrz. Poranne niebo nie było już nieskazitelnie błękitne.
Mimo ciągłych eksplozji tylko mniej niż połowa z blisko czterdziestu tysięcy litrów paliwa lotu numer 11 spaliła się w wyniku pierwszej fali ognia. Reszta rozlała się po piętrach i roznieciła pożary, które już pochłaniały łatwopalne elementy samolotu i wyposażenia biur.
Ogień żywił się tlenem zasysanym przez dziury w budynku. Kiedy płomienie zwiększały swoją moc i zasięg, będący w potrzasku ocaleni rzucili się w kierunku zapieczętowanych i zepsutych już teraz okien.
Stal utraciła swoje właściwości
W tym samym czasie ogień zaczął zagrażać ocalałym kolumnom, które już ledwo radziły sobie z ciężarem przekazanym im przez te uszkodzone. Płomienie smagały odsłonięte stalowe ramy stropów, już pozbawione antyogniowej ochrony. Zaczął się etap zniszczeń wtórnych.
Pożary w budynkach rzadko osiągają temperaturę zdolną rozpuścić kolumny nośne, nawet te stosunkowo cienkie. Jednak na długo zanim stal osiągnie temperaturę topnienia, już traci siłę – a im słabsza się staje, tym trudniej jej unieść ciężar. W ten sam sposób pożar może spowodować, że stalowe ramy stropów zaczną się uginać, tym samym zwiększając nacisk i ciągnąc w dół zewnętrzne i rdzeniowe kolumny, do których są przyłączone.
Jeśli stalowe elementy nośne będą przez długi czas wystarczająco gorące – albo będą zmuszone unosić zbyt dużo dodatkowego ciężaru – w końcu się ugną. A jeśli to się stanie, wszystko powyżej strefy kolizji zacznie się walić, tworząc gigantyczną masę zdolną zburzyć całą północną wieżę. Mówiąc prościej – wieża mogła runąć.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Mitchella Zuckoffa pt. 11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat. Jej polskie wydanie ukazało się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Przełożyli Adrian Stachowski i Paulina Surniak.
Dzień, w którym zatrzymał się świat
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów i skrócony.
5 komentarzy