Tradycyjną wiejską chatę można było wznieść na różne sposoby, a gusta wyraźnie różniły się między regionami, osadami czy nawet… sąsiadami, budującymi się po dwóch stronach płotu. Pewne kwestie pozostawały jednak stałe, jak kraj długi i szeroki. Na przykład domy polskich chłopów w 99,9% przypadków wznoszono z drewna.
Poniższy tekst pochodzi z nowej książki autorstwa Kamila Janickiego. „Życie w chłopskiej chacie” już teraz możecie zamówić w przedsprzedaży.
Domy polskich chłopów z XVIII czy XIX wieku, ale też z pierwszej połowy stulecia XX, niemal zawsze były drewniane. Czasem drewniano-ziemne (gdy szkielet ścian wykonany z belek wypełniano mieszaniną gliny, sieczki, wiórów albo słomy), ale właściwie nigdy murowane.
Reklama
Można spotkać się z wyliczeniami, według których przed pierwszą wojną światową niemal 90% budynków na polskich wsiach wciąż było drewnianych. A nawet to jest chyba statystyka zaniżona. U schyłku XIX wieku różni autorzy podkreślali, że w naprawdę typowej wiosce murowana była tylko karczma, ostatecznie kościół. Nigdy jednak domostwa.
Zdolności i… przesądy. Dlaczego chłopi nie widzieli świata poza drewnem?
Po drewno sięgano, bo przez wieki było materiałem najbardziej dostępnym, a poza tym łatwym w obróbce. Niemal każdy chłop potrafił z nim pracować. Nawet jeśli nie był biegły w ciesielstwie, to wiedział przynajmniej, jak obrobić, wysuszyć i następnie ułożyć belki.
Nie bez znaczenia były też nawyki, a zwłaszcza przesądy. Józef Ignacy Kraszewski pisał, że nawet w miejscach, gdzie chłopom pod nogami „walały się” całe „kupy” kamieni, nikomu nie przychodziło na myśl, by spróbować „coś z nich sklecić”.
Głazów używano tylko „przypadkowo i wyjątkowo”. Zresztą nie do zasadniczych prac budowlanych, do wznoszenia ścian, ale co najwyżej do podparcia konstrukcji, budowy pieca, czasem do „usypania” ogrodzenia.
Reklama
„Może łatwiej ściąć stare drzewo i zaciosawszy je, położyć jedno na drugim, niż ściągać, dobierać i łączyć z sobą lub obrabiać kamienie, ogładzając je pracowicie i powolnie” – dywagował XIX-wieczny autor. Zresztą, nawet gdyby posiadło się właściwe umiejętności i wygospodarowało czas, to co powiedzieliby na to sąsiedzi? Tradycja nakazywała przecież mieszkać w domu z drewna.
Nie mogli przywyknąć do takiego miana
Charakterystyczną historię przytoczył Zygmunt Gloger, znany zwłaszcza z używanej do dziś Encyklopedii Staropolskiej. Inaczej niż zwykle, wypowiadał się nie na bazie swoich krajoznawczych podróży, ale opowieści rodzinnych.
Podał mianowicie, że jego ojciec Jan po zakupieniu w 1859 roku majątku Jeżewo na Podlasiu dla bezpieczeństwa pożarowego postanowił przenieść wszystkich chłopów do świeżo zbudowanych domów z cegły.
„Włościanie ci nie mogli przywyknąć do mieszkań murowanych i oswoić się z przezwiskiem »kamieniczników«, które im sąsiedzi nadali” – pisał Zygmunt Gloger pół wieku później na kartach książki Budownictwo drzewne i wyroby z drzewa w dawnej Polsce.
Chłopi czuli się w nowych warunkach tak nieswojo, a zarazem tak bardzo doskwierały im kpiny okolicznych gospodarzy, że wytrzymali w nowoczesnych, suchych i bezpiecznych od ognia siedzibach mniej niż dekadę.
Reklama
Gdy tylko w roku 1864 władze carskie zniosły poddaństwo, uwolnieni od zależności chłopi z Jeżewa zaraz przystąpili do działania: „w ciągu lat kilku prawie wszystkie” murowane domy „zburzyli i postawili sobie domy drewniane, »polskie« (…), tylko nie jednoizbowe, jakie za czasów pańszczyzny posiadali, ale podwójnie większe, dwuizbowe”.
Jakie konsekwencje niosło używanie drewna i tylko drewna?
Zamiłowanie do drewna w połączeniu z prostą wiejską techniką budowlaną niosło istotne konsekwencje. Sprawiało, że domy stawiano względnie niewielkie i o niskich ścianach. Ich gabaryty ograniczała długość pni dojrzałych drzew. Co zaś do wysokości – gdyby ścianę ułożono ze zbyt wielu długich bali, te pod ciężarem niechybnie zaczęłyby się wykrzywiać i załamywać.
Oczywiście z drewna dało się też wznosić gmachy znacznie większe i bardziej skomplikowane. Wystarczy wspomnieć, że pierwsza konstrukcja w dziejach ludzkości, która przewyższyła piramidę Cheopsa, była właśnie drewniana. Chodzi o wieżę katedralną w angielskim Lincoln, przebudowaną w 1311 roku tak, że pięła się ponoć aż na 160 metrów.
Włościanie stawiali sobie jednak chałupy niemal zawsze w sposób pozwalający ograniczać koszty, materiał, wyzwania, a potem też problemy związane z ogrzaniem wnętrza i utrzymaniem bryły w całości. O zbytkach nie mogło więc być mowy.
W efekcie niemal wszystkie tradycyjne chaty chłopskie na ziemiach polskich były parterowe. Nad powałą czy też pułapem – a więc deskowaniem osłaniającym od góry pomieszczenia – mogły mieć stryszek, umieszczony bezpośrednio pod strzechą, ale nie dodatkową kondygnację, gdzie dałoby się mieszkać.
Wyjątki od tej reguły spotykało się niemal wyłącznie w rejonie Karpat. Tam normą bywały „wyżki”, dodatkowe pomieszczenia użytkowe ponad izbami. Kto miał okazję przechadzać się na przykład po Orawskim Parku Etnograficznym, położonym 50 kilometrów od Zakopanego, mógłby dojść do przekonania, że takie piętowe domy były rozwiązaniem powszechnym. Tak naprawdę stanowiły one jednak tylko regionalną osobliwość.
Reklama
Diabeł w drewnie
Do budowy najchętniej używano drewna sosnowego, a na południu kraju jodłowego. W cenie był poza tym dąb – twardy i wytrzymały, a przez to najlepiej nadający się na elementy nośne, podparcia, więźby dachów.
Czasem sięgano poza tym po świerczynę. Biedni ludzie, w razie konieczności, budowali domy i z lipy, choć te okazywały się zwykle bardzo nietrwałe.
Wśród mazowieckich Kurpiów, jakby na pocieszenie, mawiano jednak, że lipa „wprowadza do domu zgodę, radość i miłość”. Dlatego też było swoją drogą częstym zwyczajem, by sadzić lipę blisko nowej chaty. Miała ona chronić gospodarstwo od wszelkiego nieszczęścia.
Dla porównania na przykład wierzba była przy budowie drzewem zakazanym, bo ponoć – jak ustalił etnograf Bernard Kielak podczas badań terenowych w mazowieckiej Puszczy Zielonej – chętnie „przesiadywał w niej diabeł czy inne straszydło”.
Może takie wyobrażenia zrodziły się za sprawą gęstych i odrastających ekspresowo wierzbowych zarośli. A może dlatego, że budowle stawiane z giętkiej i miękkiej wierzby podejrzanie szybko się waliły. Zupełnie jakby do ich losu przykładała rękę jakaś złośliwa siła nieczysta.
***
Jak trudno było zbudować chłopską chatę i ile to kosztowało? Dlaczego nasi przodkowie nigdy nie otwierali okien? I czym oświetlali wnętrza w czasach przed elektrycznością?
O tym wszystkim i nie tylko Kamil Janicki opowiada w swojej książce. Życie w chłopskiej chacie już teraz możecie zamówić w przedsprzedaży.