Z polskiej perspektywy o historii wczesnej Rusi myślimy zwykle dopiero w kontekście wyprawy Bolesława Chrobrego, który zdobył Kijów i przegnał tamtejszego księcia Jarosława Mądrego. Łatwo zapomnieć, że przez wcześniejsze stulecie to Ruś stanowiła mocarstwo, a na ziemiach dzisiejszej Polski ledwie zaczynała się kształtować państwowość. Dlaczego więc Rusini u szczytu swej potęgi nigdy nie podjęli próby ekspansji na zachód?
Procesy państwowotwórcze na Rusi były szybsze o co najmniej dwa wieki niż na ziemiach polskich. Dlatego też, zanim w Polsce wykrystalizowała się wczesnofeudalna dynastia Piastów (X wiek), ruscy przywódcy za ważniejsze w sensie politycznym uznawali kontakty z Czechami. Jednak z uwagi na odległość, były one raczej okazjonalne.
Reklama
Zwodnicza odległość
W ogóle zresztą, mimo że od Kijowa do Gniezna – nominalnej stolicy piastowskiej dynastii polskiej, jest znacznie bliżej (ok. 800–900 km) niż np. do Skandynawii czy Bizancjum, to jednak w praktyce droga taka zajmowała znacznie więcej czasu i była bardziej uciążliwa.
Nie należy bowiem zapominać, że mówimy o wczesnym średniowieczu, w którym sieć dróg lądowych była prawie żadna, a w kierunku ziem polskich nie biegł też żaden ważny szlak handlowy. Rzeki, szczególnie na Rusi, były podstawowymi arteriami komunikacyjnymi.
Dlatego też Rusowie o wiele szybciej mogli dotrzeć łodziami do Bułgarii i Konstantynopola niż do Gniezna. Jadąc do Polski nie można było wykorzystać żadnych rzek, gdyż te leżały w poprzek drogi marszu.
Wielce symptomatyczna jest XII-wieczna wzmianka ruskiego kronikarza, który mówi, że poselstwo do Gniezna udało się z Kijowa rzekami do Nowogrodu, a następnie Morzem Bałtyckim do ujścia Odry.
Reklama
Kronikarz podkreśla, że w ten sposób dotarto do celu szybciej i wygodniej, niż gdyby wybrano drogę lądową! (Był to jednak ewenement wymuszony blokadą trasy lądowej przez koczowniczych Połowców. Nie należy bowiem zapominać, że taka „morska” trasa mogła liczyć nawet 2000 km).
Nieatrakcyjny kierunek ekspansji
Ziemie polskie od ruskich dzieliła po prostu linia wododziału rzek, w związku z czym niemal w sposób naturalny była to od zawsze strefa nieatrakcyjna gospodarczo, a więc i słabo zaludniona. Obie strony nie zwracały na nią uwagi przy tworzeniu swoich wczesnofeudalnych organizmów politycznych.
Było to szczególnie widoczne w pierwszej niejako fazie kontaktów polsko-ruskich, gdy na ziemiach tych ostatnich główną siłą polityczną byli skandynawscy przybysze (IX–X wiek). Wcale nieodległe ziemie polskie były dla nich zupełnie nieatrakcyjne jako cel ataku (nie mogliby w dodatku wykorzystać podczas takich akcji swoich okrętów).
Nawet później, gdy do głosu doszła warstwa rodzimego możnowładztwa ruskiego, zainteresowana nie dalekosiężnymi wyprawami, lecz anektowaniem przyległych obszarów, kierunek zachodni (Polska) był najmniej atrakcyjny.
Reklama
Przede wszystkim do takich wypraw zupełnie nie można było namówić zawodowych kontyngentów przybyłych ze Skandynawii (Waregów). Zacofane w rozwoju gospodarczym ziemie wschodniej Polski nie rokowały nadziei na zdobycie cennych łupów, a nawet licznych niewolników.
Przemyski wyjątek
Również dla ruskiego możnowładztwa kolonizacja żyznych terenów pogranicza lasu i stepu na Wschodzie była zdecydowanie atrakcyjniejsza gospodarczo. Jedynie dzielnicowi książęta z ziem zachodnich (głównie włodzimiersko-wołyńskie i halickie) wysuwali roszczenia do tych ziem i w miarę swoich skromnych możliwości militarnych starali sobie to pogranicze podporządkować.
Była to jednak zawsze podległość nominalna, mająca jedynie przynieść doraźne zyski w postaci trybutu lub bardzo nieregularnie ściąganych podatków.
Roszczenia ruskie sięgały jednak zazwyczaj jedynie do obszaru Przemyśla, który dla Polaków w tym okresie był najbardziej na Wschód wysuniętą placówką ich państwa. Nawet w następnych wiekach, gdy Rusowie, działając w sojuszu z cesarstwem niemieckim, organizowali wielkie wyprawy wojenne na Polskę, ich maksymalny zasięg nigdy nie przekraczał obszaru Przemyśla.
Zawsze zresztą były to wyprawy organizowane z powodów czysto politycznych, które – co ważne, nie cieszyły się poparciem wśród podstawowej masy wojowników biorących w niej udział (mamy relacje kronikarskie o niemal masowym unikaniu stawienia się na takie wyprawy przez ruskich bojarów).
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Andrzeja Michałka pt. Słowianie wschodni. Ukazała się ona nakładem Bellony w 2024 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.