Dojście do władzy w 1933 roku brunatnego dyktatora było wyrokiem dla rodziny Lothara Orbacha. Wkrótce przed pochodzącym z patriotycznej berlińskiej rodziny nastolatkiem o niemiecko-żydowskich korzeniach zamknęły się drzwi szkoły, jego brat musiał uciekać z kraju, a ojciec zginął w obozie. Ostatecznie w 1942 roku Lothar z matką zaczęli się ukrywać. Po dwóch latach zostali jednak zdradzeni i 20-latek trafił do Auschwitz-Birkenau. Oto jak wspomniał drogę do obozu oraz pierwsze chwile w piekle na ziemi.
Zabrali nas na jakąś przemysłową stację kolejową. Było tak ciemno, że nie zdołałem dostrzec, ani co to za stacja, ani w jakiej jesteśmy okolicy. Potem załadowali nas do starego drewnianego wagonu towarowego bez okien.
Reklama
W transporcie do Auschwitz
Ledwo co dało się oddychać. Było tylko kilka szczelin między deskami, przez które mogliśmy wyjrzeć. Łapczywie chwytaliśmy przy tym powietrze i próbowaliśmy się zorientować, gdzie jesteśmy.
Każdy dostał maleńką rację chleba i wody, za małą, żeby utrzymać nas przy życiu, lecz wystarczającą, by nie dopuścić, byśmy umarli, nim dotrzemy do miejsca przeznaczenia. Po zimnej i wilgotnej nocy oraz dniu spędzonym w ciemnym wagonie towarowym strażnicy w końcu odsunęli drzwi.
Owionął nas wieczorny wiaterek i upajaliśmy się świeżym powietrzem. Rzut oka na nazwę stacji i zorientowałem się, że jesteśmy na Górnym Śląsku, w Königshütte, gdzie mieszkała Hella, siostra Anne i Hedel. Jej siostry ryzykowały dla nas życie; ona też mi pomoże, byłem tego pewien.
Zauważyłem, że zmienili się strażnicy. Może ci nowi nie zostali ostrzeżeni, że próbowałem uciec. Spojrzałem na siwego starego mężczyznę wciąż połączonego ze mną kajdankami. Cały czas biadolił, trząsł się i łapczywie chwytał powietrze. Gdybym tylko mógł się go pozbyć…
„Chcesz żyć?”
Po kolei, dwójkami, więźniom pozwalano zeskoczyć z pociągu i załatwić się na ziemnych wałach biegnących wzdłuż torów. Do wytarcia się mieliśmy jedynie własne ręce. Z wielką niechęcią myślałem o powrocie do wagonu i o smrodzie, jaki wkrótce w nim zapanuje.
– No, dalej, szybko! – warknął jeden ze strażników, wskazując na nas.
Usiedliśmy razem na progu i zeskoczyliśmy równocześnie, tak żeby wzajemnie nie poranić sobie nadgarstków ani ramion. Najbliższa okolica pociągu była już pokryta ekskrementami, więc pociągnąłem go nieco dalej wzdłuż torów. Stanęliśmy i zaczęliśmy oddawać mocz.
Reklama
I wtedy zadałem mu konkretne pytanie:
– Chcesz żyć?
– Jasne, kto nie chce?
– W porządku. Mam w tym mieście przyjaciółkę. Ona nam pomoże, obu. Przechowa nas, aż wojna się skończy.
– Co ty mówisz?
– Spadamy stąd. Jeśli coś powiesz albo coś zrobisz, zabiję cię. Słyszysz mnie? Zabiję cię. Albo oni cię zabiją.
„To była nasza jedyna szansa”
Szczęka mu opadła. Nie odezwał się ani słowem. Sąsiednim torem zbliżał się pociąg towarowy. Pociągnąłem go w jego kierunku i udało się nam za nim skryć. Nie buntował się! Damy radę! Nagle starzec krzyknął. Zakrył twarz wolną dłonią i rzucił się na ziemię, ciągnąc mnie za sobą, a ja uderzyłem głową o szynę. Nadbiegli strażnicy z karabinami gotowymi do uderzenia bądź strzału.
– Ty skur***, ty skur*** – wyjęczałem – to była nasza jedyna szansa!
Lamentował z twarzą wciśniętą w ziemię. Byłem oszołomiony i zakrwawiony po upadku; powiedziałem strażnikom, że starzec stracił orientację i ściągnął mnie ze ścieżki, a ja w ciemności zgubiłem drogę. Nie wiem, dlaczego nie zastrzelili nas na miejscu. Zapewne nie chcieli pozwolić nam rozstać się z życiem zbyt łatwo.
Reklama
Następnym przystankiem było Auschwitz.
„Odór panował nie do opisania”
Był, jak sądzę, środek nocy, kiedy nasz pociąg dotarł do Auschwitz, ale reflektory były tak silne, że było jaśniej niż za dnia. Nasi ciemiężyciele nie tracili czasu. Rozkuli jakiś tuzin z nas, tych najmłodszych, i poprowadzili do odkrytego wagonu towarowego. Horst Atlass przecisnął się w pobliże mnie. Kazali nam wspiąć się na wagon i wyładować jego zawartość na zaparkowane obok ciężarówki.
Przerażeni wspinaliśmy się na burty wagonu ze wszystkich stron, a kilku nowych strażników „podsadzało” nas, popychając kolbami karabinów. Mnie dwaj pchnęli tak mocno, że wpadłem do środka i – ku swemu kompletnemu przerażeniu – znalazłem się na stercie setek poskręcanych ciał wciąż ubranych w więzienne pasiaki.
Odór panował nie do opisania. Żołądek i płuca odmówiły mi posłuszeństwa. Nie byłem w stanie niczego zrobić; musiałem wstać i zadrzeć głowę najwyżej jak się da, by zaczerpnąć tchu poza obrębem wagonu.
Ktoś wydarł się na nas:
– Będziecie pracować w parach i przerzucać je przez burtę wagonu na ciężarówki! I ruszać się! Lepiej, żebyście skończyli przed świtem!
Reklama
Nie bez wysiłku unieśliśmy z Horstem za ręce i nogi jedno z ciał. Ostrożnie i delikatnie przenieśliśmy je – jego – przez burtę wagonu. Nigdy nie zapomnę tego „łup”, gdy zwłoki uderzyły o twardą skrzynię pustej ciężarówki.
„To był odgłos nieodwracalności”
Do dziś słyszę to łupnięcie, ten straszny odgłos. To był odgłos nieodwracalności, końca nadziei. Słyszałem już i widziałem niemało rozpaczy i śmierci, ale nic z tego nie było tak dojmujące jak ów jeden przerażający odgłos tego konkretnego ciała uderzającego o skrzynię ciężarówki.
Po tych pierwszych zwłokach zrobiło się znacznie łatwiej. Później, z każdym kolejnym ciałem upadającym na inne, łoskot zelżał i powoli zaczął tracić na znaczeniu w szerszym kontekście tego, co przydarzyło się tym ludzkim istotom.
Kiedy zaczęło świtać, a my już niemal skończyliśmy, pierwszy raz uważnie przyjrzałem się jednemu z nich. Był bardzo młody, pewnie w moim wieku, a ręce i twarz miał poczerniałe od drobinek węgla. On i pozostali więźniowie prawdopodobnie ciężko pracowali i zmarli przy wydobyciu węgla dla Niemiec w śląskich kopalniach. Kiedy skończyliśmy, od naszej grupy odłączyli Horsta. Później dowiedziałem się, że kilka minut później on i jego ojczym zostali straceni za to, że Horst postrzelił gestapowca.
Reklama
Kiedy dotarliśmy do „sauny”, miejsca, do którego po przyjeździe zganiano wszystkich więźniów, zabrano mi jedyną cenną rzecz, jaką miałem – fotografię mojej rodziny. Rozebrano nas do naga i poprowadzono pod prysznice, mężczyzn i kobiety razem, i ogolono nam głowy, całe ciała, łącznie z okolicami łonowymi. Brzytwy, którymi posługiwano się brutalnie, pozostawiały na całych ciałach zacięcia i otwarte rany.
„Stałem się więźniem B.9761”
Zaraz po ogoleniu spryskali nas środkiem owadobójczym, a powietrze wypełniły okrzyki bólu, kiedy chemikalia wnikały w otarcia i rany od brzytew. Potem zostałem zaprowadzony do więźnia, który siedział na ławce.
Delikatnie ujął mnie za lewą rękę i poprosił, żebym usiadł obok niego. Cienką igłą zanurzaną w granatowym nieusuwalnym tuszu zaczął mnie tatuować. Robił to tak umiejętnie, że przypuszczałem, iż w poprzednim życiu był jakimś artystą. Stałem się więźniem B.9761 – numer ten noszę do dziś.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Larry’ego Orbacha i Vivien Orbach-Smith pt. Młody Lothar. Jej polskie tłumaczenie ukazało się w 2024 roku nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Przekład: Waldemar Łyś.
Niewiarygodna, prawdziwa historia
Ilustracja tytułowa: Brama Auschwitz II Birkenau (Spitfire303/Spitfire303).