Tomasz Dzieran „Drago” to weteran elitarnej formacji Navy SEALs. Były żołnierz urodził się jednak nie w USA, a w komunistycznej Polsce. Jego dzieciństwo przepadło na schyłkowe lata rządów Gomułki. O biedzie, jaka wtedy panowała i tym co musiał robić, aby nie chodzić głodnym opowiada Navalowi na kartach książki Mój przyjaciel Drago.
Nie mogę powiedzieć, że coś w dzieciństwie mi smakowało mniej lub bardziej, zazwyczaj chodziłem głodny i jadło się, by się najeść, napełnić żołądek, a nie delektować smakiem.
Reklama
„Często chodziłem głodny”
Urodziłem się w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym roku i uważam, że miałem wspaniałe dzieciństwo, choć nawet nie mieliśmy w domu lodówki ani pralki. Mama prała wszystko ręcznie, a wyprane rzeczy wieszała na sznurkach do bielizny.
Bardzo lubiłem chleb z masłem posypany solą lub cukrem, ale cukier nie zawsze był. Często nawet brakowało go, by posłodzić herbatę. Ja mogłem biegać, gdzie chciałem, mama mnie za bardzo nie pilnowała, zawsze czułem się wolny. Najpierw mieszkałem w małym mieszkanku koło szkoły.
Dostaliśmy je, bo mój ojciec był komunistą, i nawet nam się dobrze żyło. Ale ojciec nas zostawił, nas, znaczy się mamę, mnie, młodszego brata i siostrę. Musieliśmy się przeprowadzić na ulicę Ptasią w Zielonej Górze. To były nowe bloki i bardzo się cieszyliśmy z mieszkania. W mieszkaniu były dwa pokoje: jeden duży, jeden mały, kuchnia i łazienka.
Od tego czasu, od tej przeprowadzki pamiętam, że często chodziłem głodny. Mamie nikt nie pomagał w wychowaniu nas. By nas wykarmić i ubrać, musiała pracować – była nauczycielką języka polskiego w szkole podstawowej, dużo nie zarabiała. Często dopiero po pracy lub wcześnie rano, około czwartej nad ranem, robiła zakupy, musiała stać z wszystkimi ludźmi w długiej kolejce, często dwie godziny.
„Nie dla wszystkich starczało chleba”
W tamtych czasach nie dla wszystkich starczało chleba, więc zdarzało się, że w domu go nie było, zasypiałem głodny, a na kolację bywało, że nic nie jedliśmy. Zacząłem wtedy chodzić do szkoły podstawowej, w szkole jak to w szkole, dzieci patrzą na siebie i się oceniają.
Byli tacy jak ja bez kanapek, a jak miałem, to posmarowaną tylko margaryną, czasami nawet bardzo cieniutko pokrojoną kiełbasą. To był rarytas. Byli tacy, co się wstydzili, że mają kanapkę tylko z masłem, i chowali się, jedząc po kątach, ale byli i tacy, co mieli kanapki z kiełbasą, szynką, pomidorem i serem, to wyglądało tak dobrze i pachniało wyśmienicie. Ci z tymi bogatymi kanapkami zazwyczaj byli dziećmi partyjnych, ich było stać na lepsze jedzenie.
Reklama
Jednego dnia byłem tak głodny, że nie wytrzymałem, podszedłem do jednego z nich i po prostu ugryzłem mu tę kanapkę, patrzył się na mnie taki zdziwiony, a ja mówię, że ma bardzo dobrą kanapkę i ja mu ją dzisiaj zjem. On nic nie powiedział i było fajnie. Na drugi dzień już go wziąłem na oko i pilnowałem, kiedy zacznie jeść swoją kanapkę.
Wymuszanie kanapek
Jak tylko zaczął jeść, szybko byłem koło niego i mu mówię, że dzisiaj to mu zjem tylko pół kanapki, ale jutro to ma przynieść dwie i się podzielimy kanapkami, on będzie miał jedną i ja jedną. A jak przyniesie tylko jedną, to ja ją będę jadł. Długo mi się nie sprzeciwiał, bo był mniejszy, ale też nakarmiony, od tej pory dobrze mi się powodziło. Mamie powiedziałem, że nie musi mi robić kanapek do szkoły, bo mi się w szkole nie chce jeść.
Oczywiście nie mogłem jej powiedzieć, że terroryzuję synów partyjniaków, zabierając im kanapki, boby pewnie pasem mi to z głowy wybiła. Był taki jeden chłopak, któremu zawsze dokuczałem, ale raz go przyuważyłem, jak w rogu je w pośpiechu kawałek suchego chleba, zrobiło mi się go wtedy bardzo żal.
Zabrałem go ze sobą do innego partyjnego dzieciaka, powiedziałem mu, że ma temu przynieść jutro kanapkę, ale tamten zaczął się wymigiwać i opierać, że nie, no to strzeliłem go w łeb. Skończyło się tak, że kazałem mu przynosić dodatkowe kanapki codziennie.
Reklama
On się rozpłakał, że mama mu nie da dwóch, to mu wytłumaczyłem, że moja mama każe mi jeść, by rosnąć, niech tak swojej mamie powie, że rośnie i potrzebuje dwóch kanapek, a nie jednej, bo czuje, że chce jeść więcej.
„Tam nie było żadnego jedzenia”
Potem się okazało, że jego rodzice cieszyli się, że syn tak dużo je i rośnie. Z tym biednym dzieciakiem od tamtego czasu zacząłem się kolegować. Ja do szkoły jeździłem autobusem, bo na chodzenie na piechotę było za daleko. Pewnego dnia autobus mi uciekł i szliśmy razem spacerem, przechodząc koło jego domu. To było w drugiej klasie szkoły podstawowej.
Chciałem zobaczyć, jak on mieszka, i pamiętam to do dzisiaj, bo nawet teraz łzy kręcą mi się w oczach. To mieszkanie było w takiej starej kamienicy, ubikację umieszczono na dworze. W pokoju, który tam wynajmowali, były: stół, łóżko, szafa, krzesło, a na ścianie wisiał kapiący kran z głębokim metalowym zlewozmywakiem, takim trochę niedoczyszczonym, czarnym w środku.
Na stole stała popielniczka pełna petów, to mi akurat nie przeszkadzało, bo już wtedy popalałem. Zapytałem się go, gdzie on śpi, wskazał na łóżko i odparł, że śpi razem z mamą, a mama jest teraz w pracy i wraca o ósmej wieczorem. Tam nie było żadnego jedzenia, tam nie było kuchni ani nawet półki na jedzenie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Do dzisiaj mnie to gryzie, ale mam chociaż dobre samopoczucie, że załatwiłem mu te kanapki i jadł je do końca szkoły. U mnie w domu było przynajmniej czysto, a tu… to była stara, waląca się kamienica.
Marzenia o najedzeniu się do syta
Nigdy nie pamiętam, by nas ktoś przyłapał, ale gdy jeszcze innemu chłopakowi chciałem załatwić kanapki, to partyjne dziecko poskarżyło się swoim rodzicom, że go terroryzujemy, zabierając jedzenie. Zanim przyszli jego rodzice, to się w szkole rozniosło, że się poskarżył. Na przerwie go znalazłem i zaciągnąłem do łazienki. Tam wytłumaczyłem mu „od ręki”, że jak nas wyda, to mu urwę głowę, bardzo się wtedy przestraszył. Na okazaniu w klasie nikogo nie rozpoznał.
Reklama
Rodzice z dyrektorem doszli do wniosku, że to ktoś ze starszych klas zabiera kanapki młodszym, i dali nam spokój. Niestety przestał przynosić po dwie, więc jego kanapkę jedliśmy na pół. Wtedy też jako dziecko zacząłem sobie zdawać z tego sprawę, że racja jest po stronie silniejszego. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
W szkole już tak bardzo nie chodziłem głodny, ale zawsze marzyłem, by choć raz w życiu się najeść, i to tak do syta, i z nikim nie musieć się dzielić owocami, ale tymi zagranicznymi, nie jabłkami. Móc tak zjeść całą pomarańczę, dwie lub trzy albo kiść winogron, arbuza, banany. Choćby tak raz najeść się tym do syta!
Najwięcej owoców, ile zjadłem w dzieciństwie, to był mały kawałek arbuza, mała kiść winogron albo cały banan. Mama odstała swoje w sklepowej kolejce i przyniosła taki ka-wałek, dzisiaj on by był dla jednej osoby, a i tak marzyło się o dokładce. Tamten kawałek mama pokroiła na cztery części, a ja na to patrzyłem i myślałem sobie, że mógłbym zjeść całość i jeszcze na dodatek całego takiego arbuza.
Każdy owoc dzielony na cztery części
Albo gdybym mógł tak zjeść sobie całego banana, jaki ja bym był wtedy szczęśliwy. Marzyłem o tym, by się móc najeść egzotycznych owoców. Inne dzieci wolały czekoladę, moja siostra mi często mówiła, że ona to by chciała tak sobie zjeść całą czekoladę, więc ja oddawałem jej swoją kostkę.
Reklama
Każdy owoc, czy to banan, czy pomarańcza, dzielony był w domu na cztery równe części, mama oddawała nam swoją część, niby chcieliśmy, by mama jadła razem z nami, ale ona zazwyczaj się upierała i dawała nam swój kawałek.
„Wtedy nastała prawdziwa bieda”
O jedzeniu myślałem cały rok, ale gdy nadeszła jesień i zima, to na równi z jedzeniem marzyłem o ciepłym ubraniu. Tu już niczego nie mogłem sobie jako dziecko załatwić. Do noszenia na zimę mieliśmy takie cieniutkie kurteczki. Nie tylko ja mam takie dziecięce wspomnienia z tamtego czasu, niemal całe nasze pokolenie, podobnie jak ja, żyło w biedzie.
Póki był ojciec, to jeszcze było nas stać na zimowe ciepłe ubranie, ale odkąd on uciekł, to już nie, wtedy nastała prawdziwa bieda. Nawet mama wysłała siostrę do ojca, by poprosiła o większe alimenty na ubrania, ale on odpowiedział, że to nie jego sprawa i to rola matki, by zadbać o to, co nosimy.
Dzieci rosną, więc moje młodsze rodzeństwo miało ubranie po mnie. Ja nie wiem, skąd miałem, nie pamiętam. Do sklepów się nie chodziło, zresztą tam i tak nic nie było. Nie było nawet odpowiedniego materiału, by coś uszyć. Mieliśmy za to takie plastikowe jesionki, zawsze była awantura, bo mama kazała nam pod te jesionki zakładać grube swetry i wsadzała gazety w ubranie, żeby izolowały od zimna.
Reklama
Nie mogłem w tym biegać po dworze, bo jak się spociłem, to te gazety mokły i było jeszcze zimniej. Pamiętam, jak kiedyś w kościele mama stała obok mnie i trzęsła się z zimna.
Pomyślałem, że wyciągnę trochę tych moich gazet i jej dam, bo są ciepłe i się ogrzeje, ale ona na mnie po kościele nakrzyczała, bym nigdy już tego nie robił, bo to wstyd. Mama była bardzo dumną kobietą. Nikt nie chciał być postrzegany jako ten biedny, ale wtedy, poza partyjnymi, wszyscy byli tak samo ubodzy.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Navala pt. Mój przyjaciel Drago. Ukazała się ona w 2023 roku nakładem wydawnictwa Bellona.