28 kwietnia 1789 roku, pośrodku południowego Pacyfiku, załoga angielskiego okrętu HMS „Bounty” zbuntowała się przeciwko swojemu kapitanowi. Porucznik William Bligh, wraz z 18 poplecznikami, został pojmany. Kazano mu opuścić okręt na małej, otwartej łódce bez zapasów i map. Buntownicy byli przekonani, że wkrótce znienawidzony dowódca umrze na nieprzyjaznym oceanie. Nie mogli się bardziej pomylić.
Łódź obrała kurs bezpośrednio na Tofua, ląd znajdujący się w odległości zaledwie 10 mil, gdzie, jak oczekiwano, uda się zdobyć zapas owoców i wody.
Reklama
Na barkasie znajdowały się zapasy w ilości pięciodniowej racji żywnościowych dla dziewiętnastu mężczyzn przy normalnych warunkach. Morze pozostawało spokojne i nie stanowiło zagrożenia, a o zmroku następnego dnia łódź dopłynęła do skalistego brzegu wyspy – „Bounty” wraz ze swoją wiwatującą załogą już dawno zniknął za zamglonym horyzontem.
Dobra pamięć wyspiarzy
O świcie Bligh zaczął płynąć wzdłuż wybrzeża, szukając miejsca, gdzie mógłby przybić do brzegu i uzupełnić zapasy wody, bananów oraz kokosów.
Po trzech dniach owej powtarzającej się rutyny pojawili się pierwsi mieszkańcy wyspy, początkowo przyjaźnie nastawieni, przynosząc spragnionym ludziom Bligha skorupy kokosów wypełnione wodą oraz wymieniając jedzenie w zamian za guziki i koraliki.
W odpowiedzi na pytania wyspiarzy Bligh odparł, że jego statek rozbił się i zatonął. „Wydawali się usatysfakcjonowani naszą opowieścią – zanotował w dzienniku Bligh – ale na ich twarzach nie było najmniejszego śladu radości lub smutku, chociaż wydawało mi się, że odkryłem pewne oznaki zaskoczenia”.
Reklama
Wszyscy ludzie z „Bounty” zdawali sobie sprawę, że znajdowali się w niebezpieczeństwie, gdyż doskonale pamiętali doświadczenia z wyspy Anamooka, gdzie nawet duża grupa brytyjskich marynarzy, uzbrojonych w muszkiety i ze statkiem za plecami, niekoniecznie wzbudzała respekt.
Burzliwa pogoda i nadzieja na zdobycie większej ilości zapasów trzymały ludzi na Tofua, a w ciągu kilku kolejnych dni rosła także liczba ciekawskich wyspiarzy. Kilku twierdziło, że słyszeli o wizycie „Bounty” na wyspie Anamooka – [tam, jeszcze jako kapitan „Bounty”, Blight kazał porwać miejscowych wodzów, czym wzbudził ogromne oburzenie ludności]. (…)
Ostatecznie Bligh zapisał w swoim dzienniku: „Zaobserwowałem pewne symptomy zamierzeń przeciwko nam”. Kilku wyspiarzy usiłowało wciągnąć barkas na ląd. Po cichu Bligh nakazał swoim ludziom zebrać cały swój dobytek, podczas gdy sam kontynuował zakup chlebowca i rzadkiej tu włóczni – cztery kordelasy, rzucone w ostatniej chwili za burtę „Bounty”, trzymano w pogotowiu na łodzi.
„To był sygnał do ataku”
Późniejsze wydarzenia miały się okazać bardziej wstrząsające niż cokolwiek, co rozbitkowie przeżyli podczas swojego długiego rejsu. Nic, co spotkało ich na morzu, nie przeraziło ich tak bardzo, jak nagła, wyczuwalna wrogość tłumu, który teraz obległ plażę. Nikt nie wypowiedział słowa – rozległ się tylko złowieszczy stukot uderzających o siebie kamieni.
Reklama
„Znałem go bardzo dobrze – zapisał Bligh – to był sygnał do ataku”. (…) Narastające po obu stronach napięcie wskazywało, że nieuchronnie zbliża się bezpośrednie starcie. Chwyciwszy jednego z mężczyzn, Nageete, mocno za rękę, Bligh skierował się wraz z [cieślą Williamem] Purcellem do łodzi, przedzierając się przez napierający tłum. „Wszyscy byli przerażeni”.
Przy łodzi Nageete wyrwał się z uścisku Bligha – rozbitkowie rzucili się teraz do barkasu, wszyscy z wyjątkiem jednego, wielkiego Johna Nortona, pochodzącego z Liverpoolu kwatermistrza, który zachęcony długimi latami sumiennego treningu, wyskoczył do wody, aby odrzucić cumę rufową.
Podczas gdy [nawigator John] Fryer i inni gorączkowo nawoływali Nortona do powrotu, Bligh wdrapał się do łodzi. Wtedy deszcz kamieni spadł na Nortona niczym ciężki grad, przewracając go na plażę, gdzie został zaatakowany przez pięciu wyspiarzy. Inni zaczęli ciągnąć za cumę rufową, wlokąc barkas w stronę brzegu.
Bligh zdołał ostatecznie przeciąć linę własnym nożem i barkas był wolny. Kiedy łódź odpłynęła, dwunastu wyspiarzy wskoczyło do swoich czółen i rozpoczęło pogoń. Na brzegu, w miejscu, gdzie upadł Norton, widać było kilku mężczyzn, którzy uderzali go w głowę kamieniami, podczas gdy inni ściągali mu spodnie.
Kiedy czółna zaczęły się zbliżać, Bligh i [kanonier William] Peckover wyrzucali za burtę ubrania i cenny prowiant. Podstęp zadziałał i kiedy czółna się zatrzymały, aby zebrać łup, barkas odpłynął. (…)
Żadnych przystanków… przez 3600 mil
Poranieni przez deszcz kamieni i głęboko wstrząśnięci rozbitkowie na łodzi podjęli brzemienną i historyczną decyzję. Żadnych wizyt na wyspach. Tahiti nie wchodziła w rachubę ze względu na ryzyko natknięcia się na buntowników [którzy porwali „Bounty”].
Nie było, jak Bligh powiedział swoim ludziom, „żadnej nadziei na ukojenie… dopóki nie dotrą do Timoru”, jakieś… 3600 mil dalej. Znajdowała się tam holenderska osada, cywilizacja i statki, które mogły ich przewieźć do Europy – chociaż Bligh nie wiedział, „w której części wyspy”.
Reklama
Oceniając na zimno „zapasy” łodzi, Bligh odebrał od każdego „świętą przysięgę”, że godzą się na ustaloną rację: jedną uncję chleba i ćwierć litra wody dziennie. Powstał nawet zestaw improwizowanych miar z łupin orzecha kokosowego, a racje chleba i wydzielanej okazjonalnie solonej wieprzowiny były odważane przy pomocy kuli do muszkietu o wadze jednej dwudziestej piątej funta.
Łódź bez nazwy
Po ustaleniu planu działania mężczyźni zaczęli się urządzać w łodzi. Załoga podzielona została na trzy wachty, nie tylko dlatego, żeby utrzymać zwykłe funkcjonowanie łodzi, ale także po to, aby umożliwić ludziom znalezienie fizycznej przestrzeni na niemożliwie przepełnionym pokładzie.
Podczas gdy pozostali leżeli na dnie, usiłując spać, dyżurna wachta zyskiwała przestrzeń niezbędną do siedzenia, wylewania wody z pokładu i pracy przy żaglach.
Tej pierwszej nocy, która zapoczątkowała ich wiekopomną podróż, zanim położyli się na spoczynek, mężczyźni podziękowali w modlitwie za swoje „cudowne ocalenie”. Zerwał się wiatr, więc zrefowano fok i łódź płynęła na dwóch żaglach lugrowych, na dziobie i śródokręciu.
Choć stała się ratunkiem dla swojej załogi, łódź nigdy nie zyskała nazwy i przez wszystkie lata jej historia miała być znana po prostu jako opowieść o „barkasie z «Bounty»”.
Reklama
Burze, wichury, wycieńczenie
Rankiem 3 maja słońce „wstało bardzo ogniste i czerwone, co jest pewną oznaką straszliwej wichury”. O ósmej rano łódź miotała się na wzburzonym morzu, przy falach tak wysokich, że kiedy opadała w ich doliny, wyraźnie się uspokajała. Pomimo nieustannego wylewania wody każda kolejna fala groziła, że pójdą na dno.
„Zapewne rzadko zdarza się sytuacja bardziej przygnębiająca” – zanotował Bligh. Drogocenny chleb schowano w skrzyni cieśli, a wszystkie zbędne rzeczy – ubrania, żagle, liny – wyrzucono za burtę.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Burta niewiele tylko wystająca nad wodę przy spokojnym morzu – na długość ludzkiej dłoni, jak opisał to jeden z pasażerów – była przedmiotem największego niepokoju i nie można było pozwolić na żadne dodatkowe obciążenie.
Strach i niewygoda, jakich doświadczyli mężczyźni podczas pierwszej doby na morzu, miały im towarzyszyć przez następne dwadzieścia cztery dni: ulewne deszcze i paraliżująco zimne noce, podczas których łódź była nieustannie zalewana falami.
Czasami wokół nich szalały potężne burze obfitujące w niesamowite rozwidlające się błyskawice, niebo grzmiało i dudniło, podczas gdy łódź nurzała się i mknęła po wodach Pacyfiku. Czerpanie wody i wylewanie jej bez wytchnienia za burtę kosztowało wiele trudu coraz bardziej wyczerpanych i głodujących ludzi.
Ogarniało ich przerażające znużenie, niektórzy z wielkim trudem poruszali kończynami – wszyscy siedzieli nieznośnie stłoczeni, w zimnie, bez jakiejkolwiek możliwości rozprostowania ciała. Podczas kolejnych dni podróży mężczyźni byli także nękani przez bolesne skurcze bezwiednie i bezskutecznie napinających się wnętrzności.
Reklama
Trzy razy dziennie – w porze śniadania, obiadu i kolacji – Bligh odważał i rozdzielał żałosne racje żywności. A kiedy wilgoć była szczególnie dotkliwa, podawał dokładnie odmierzony łyżeczką rum. Ponieważ morze przez cały czas miało wyższą temperaturę niż powietrze, mężczyźni nieustannie zamaczali ubrania w oceanie. (…)
Rejs bez map
Dowódca obrał kurs najpierw na zachodni północny zachód, na Fidżi, które według doniesień wyspiarzy miały się tam znajdować, a następnie na zachód, w kierunku cieśniny Endeavour i Nowej Holandii.
Chociaż na barkasie nie było żadnych map, Bligh dysponował kwadrantem, kompasem i niezbędnymi tablicami, które umożliwiały mu na prowadzenie podstawowej nawigacji, a także zepsutym i zawodnym sekstantem. Posiadał także log, wykonany z zapasowej liny z węzłami, i nauczył nowicjuszy, takich jak David Nelson, jak należy odliczać sekundy między węzłami. (…)
Barkas, zgodnie z przewidywaniami, dotarł do Fidżi, co Bligh odnotował w dzienniku okrętowym wraz z mającym służyć przyszłym żeglarzom dokładnym opisem wzniesień i nizin, wysp i raf oraz skalistych miejsc. Ten odcinek rejsu barkasu był pierwszą próbą nawigowania po owym ważnym archipelagu podjętą przez Europejczyków.
„Skrajny głód jest widoczny”
Długie deszczowe dni i noce pozwalały złaknionym rozbitkom zgromadzić wodę i zaspokoić pragnienie, chociaż, jak zauważył Bligh, „przemoczeni i bez suchych rzeczy na zmianę lub do przykrycia, doświadczaliśmy zimna i dreszczy, z którymi nic nie można było począć”.
Reklama
17 maja część ludzi zaczęła błagać Bligha, aby zwiększył im racje żywnościowe, ale Bligh „zdecydowanie odmówił”. Noc była straszna, „naprawdę okropna”, ciemna, gęsta i bezgwiezdna, ale rozdzierana błyskawicami i grzmotami. Kiedy deszcz w końcu ustał, „wszyscy skarżyli się teraz na okropny ból w kościach”.
Po jednym dniu wytchnienia, który mieli, ponownie zaczął padać deszcz – prawdziwa powódź w noc „tak ciemną, że ledwie można było ujrzeć siebie nawzajem”.
O świcie Bligh zaczął bać się o swoich ludzi: „Niektórzy z mojej załogi są na wpół martwi” – zanotował w dzienniku. „Nasz wygląd był straszliwy, na co nie mogłem w żaden sposób patrzeć, ale spojrzałem w oczy komuś zrozpaczonemu. Skrajny głód jest już widoczny”. (…)
„Przerażenie i trwoga”
W następnych dniach nowe, silne wichury przyniosły nie tylko trwające w kolejnych dniach i nocach nieustanne ulewne, deszczu, ale także bardzo wysokie fale. „Nasza dzisiejsza sytuacja była bardzo niebezpieczna – zanotował Bligh – najmniejszy błąd przy sterze w jednej chwili doprowadziłby nas do zguby”.
Ludzie wylewali wodę „z przerażeniem i trwogą” – zimno do szpiku kości, straszliwy skurcz każdego mięśnia w ich ciałach i przerażające drętwienie bardzo osłabiły wielu z nich. Jednak w południe 23 maja pogoda nagle się zmieniła, wichura nie ustawała, a morze było wzburzone, ale niebo się przetarło i wyszło słońce.
26 maja udało się schwytać kilka głuptaków, co natychmiastowo poprawiło morale. Ptaki zostały podzielone zgodnie z marynarską tradycją: jeden z ludzi odwrócił się plecami do swoich towarzyszy i odpowiadał na pytanie „Dla kogo to?”, kiedy przygotowywano kolejne porcje. Krew oddano „trzem w najgorszym stanie”. W tym momencie Bligh wiedział, że znajduje się u wybrzeży Nowej Holandii.
***
Podróż odkrytą łodzią zajęła łącznie 48 dni, a pokonana trasa miała długość 3618 mil. „W liczącej setki lat niezwykłej historii morskiej Anglii żaden wyczyn nie dorównywał umiejętnościom nawigacyjnym Bligha i temu, jak dowodził siedmiometrowym barkasem z Bounty” – komentuje Caroline Alexander.
Całą historię tej fenomenalnej podróży poznacie na kartach książki Bunt na Bounty (Wydawnictwo Poznańskie 2022). Powyższy tekst stanowi jej fragment.