W okresie rządów Edwarda Gierka fiat 126p stał się obiektem marzeń milionów ludzi. Samochód był symbolem dobrobytu i wysokiej pozycji społecznej. Aby go kupić należało jednak czekać latami i wydać niemałe pieniądze. Było warto?
Produkcja Polskiego Fiata 126p, bodaj najtrwalszego i najświetniejszego symbolu gierkowskiej Polski, ruszyła 6 czerwca 1973 roku w Bielsku-Białej, a dwa lata później maluchy zaczęły zjeżdżać z taśmy produkcyjnej w Tychach. Pierwsze egzemplarze zostały oczywiście wyprodukowane we Włoszech, w fabryce Fiata w Cassino, we wrześniu 1972 roku.
Reklama
Odpalanie na kij
Premiera autka odbyła się podczas salonu samochodowego w Turynie, a miesiąc później można go było zobaczyć pyszniącego się na warszawskim placu Defilad. Oględziny zostały przeprowadzone przez prawdziwe tłumy.
Włosi produkowali malucha do 1980 roku, Polacy dwadzieścia lat dłużej, a w tym czasie na drogi zjechało ponad 3,3 miliony sztuk Polskiego Fiata 126p. Z tej liczby blisko 900 tysięcy wyprodukowano w okresie, kiedy to I sekretarzem KC PZPR był Edward Gierek.
Do 1976 roku auto wytwarzano z wykorzystaniem włoskich części, później był to już rzeczywiście produkt „made in Poland”. Dość zresztą zawodny. Sześciomiesięczna gwarancja mijała szybko, a kłopoty zostawały.
Psuło się w maluchach niemal wszystko, ale najwięcej problemów sprawiały przeguby, prądnica, akumulator, skrzynia biegów oraz kiepskie hamulce. I, przede wszystkim, linki. W efekcie większość użytkowników wyposażała swoje „bolidy” w kij lub listwę, które były niezastąpione przy odpalaniu malucha.
Reklama
Ale wobec radości posiadania własnych czterech kółek nikt nie narzekał. Tym bardziej, że prosta konstrukcja pozwalała niemal każdemu użytkownikowi na samodzielną naprawę pojazdu. Całe szczęście, bo sieć prywatnych warsztatów samochodowych rozwinęła się dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, a nieliczne punkty Polmozbytu z serwisowaniem wszystkich maluchów z pewnością by sobie nie poradziły.
Niemal 20 średnich krajowych
Władze długo deliberowały, ile ma kosztować ten „samochód dla ludu”, bo w kraju, w którym nie obowiązywały prawa wolnego rynku, cenę ustalano w Komitecie Centralnym PZPR. Zdzisław Rurarz, wówczas doradca ekonomiczny Gierka, próbował przekonać Sztygara, aby sprzedawać samochód podczas licytacji — jego nabywcą miał stać się ten, kto zaproponował wyższą cenę. A ta, z punktu widzenia władz, była istotna, bo Polsce groziła inflacja.
Sprzedaż auta mogła zmniejszyć to zagrożenie. Ta nowatorska forma, zupełnie nieprzystająca do panującej w Peerelu ideologii, Gierkowi się jednak nie spodobała. Aby jednak nie zrazić do siebie Rurarza — doradca przewidywał, że podczas licytacji samochody z Bielska-Białej będą osiągały cenę około 80 tysięcy złotych — nieco podwyższył propozycję Tadeusza Wrzaszczyka, ministra przemysłu maszynowego, który wycenił auto na 68 tysięcy.
Ostatecznie Polacy kupowali malucha o 1000 złotych drożej, a na giełdach płacili od 110 do 120 tysięcy złotych. Średnia pensja wynosiła w tych latach 3,5 tysiąca złotych. Ale zgromadzenie odpowiedniej kwoty, choć niełatwe, to dopiero początek ciernistej drogi do posiadania własnego samochodu.
Pięć lat oczekiwania
„W celu ułatwienia ludności nabycia samochodu osobowego Polski Fiat 126p, którego cena wynosi 69 000 złotych, Polska Kasa Oszczędności z dniem 5 lutego 1973 roku rozpocznie przyjmowanie przedpłat na książeczki oszczędnościowe” — ogłoszono. I Polacy rzucili się do kas. Dosłownie, system przedpłat został wyczerpany już 15 marca 1973 roku.
Teraz pozostawało regularnie wpłacać pieniądze i cierpliwie czekać. Pięć lat. Szczęśliwcy cieszyli się jednak wcześniej, bo książeczki losowano i wówczas okres oczekiwania skracał się do czterech, trzech, a bywało nawet, że do zaledwie dwóch lat.
Oczywiście pod warunkiem że szczęściarz mógł natychmiast uregulować całą kwotę. Z reguły mógł, ludzie na potęgę zapożyczali się, aby tylko zdobyć ten największy w latach siedemdziesiątych skarb, przedmiot marzeń, jednoznaczny symbol dobrobytu i wysokiej pozycji społecznej. Co równie istotne, przedmiot zazdrości sąsiadów, znajomych i członków rodziny. Bo zajechać własnym fiacikiem pod biuro to był sznyt, który dzisiaj po prostu trudno zrozumieć.
Spełniona obietnica
Podczas prezentacji auta na placu Defilad w Warszawie ogłoszono, że jest to „prototyp Polskiego Fiata 126p, który zapoczątkuje erę masowej indywidualnej motoryzacji w naszym kraju”. Była to jedna z nielicznych obietnic, którą Gierek i jego ekipa rzeczywiście spełnili — w 1971 roku po polskich drogach jeździło niewiele ponad pół miliona samochodów osobowych, na końcu dekady już znacznie ponad dwa miliony.
Reklama
Bo choć tego modelu nie wyposażano fabrycznie ani w radio, ani nawet w prawe lusterko, to jednak ten samochodzik powiózł Polaków w zupełnie nową erę. Zmienił Polskę i Polaków daleko bardziej niż telewizja. Bardziej nawet niż chcieli tego peerelowscy władcy.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Piotra Gajdzińskiego pt. Gierek. Człowiek z węgla (Wydawnictwo Poznańskie 2022).